Z tego, że spadł kurs złotówki, nie wynika, iż miał rację minister Kropiwnicki w swym pesymizmie. Uczony Kropiwnicki zmienił bowiem hipotezę naukową w próbę oddziaływania społecznego, czyli politykę
1. Premier urlopował ministra Kropiwnickiego. Wydarzenie to nie jest jednym z cyklu zwykłych w pracy Rady Ministrów, której prezes z własnej woli czy pod naciskiem koalicjanta - obecnego jako wicepremier - decyduje się na zmianę składu osobowego swojej ekipy. Wiadomo wszystkim, że to, co się stało, było poprzedzone długotrwałym konfliktem między ministrem Kropiwnickim a wicepremierem Balcerowiczem. Także to nie byłoby niczym nowym. Konflikty takie zdarzają się w każdym rządzie. Po pierwsze, wszyscy na ogół są w konflikcie z każdym dobrze działającym ministrem finansów, a po drugie, Rada Ministrów to nie wspólne łóżko, nie trzeba w niej wzajemnej miłości. Przypadek ministra Kropiwnickiego jest dlatego interesujący, że wychodzi poza tę normę.
2. Minister Kropiwnicki usiłował bowiem zachować swą twarz eksperta. Nie jesteśmy ministrami i nie mamy dostępu do danych, jakimi ministrowie dysponują. Trudno więc nam samym ocenić, kto ma rację w sporze Kropiwnicki - Balcerowicz. To okaże się za kilka miesięcy, kiedy będzie znany poziom tegorocznej inflacji, a także inne wskaźniki gospodarcze.
3. Zauważmy przy okazji, że spór toczy się w ogóle między uczonymi, którymi są trzy osoby tego dramatu: premier, wicepremier i minister. Premiera zostawmy w spokoju, bo na razie spór nie dotyczy jego działu nauk, za to spór między wicepremierem a ministrem to nie tylko spór między szefem Unii Wolności a działaczem ZChN i Akcji Wyborczej Solidarność. Wicepremier reprezentuje nauki ekonomiczne, minister - raczej nauki społeczne. Szkoła wicepremiera ma dobrą opinię, ale i minister ma za sobą np. współpracę z najlepszym amerykańskim ośrodkiem polityki społecznej i rodzinnej, jakim jest Instytut Badań nad Biedą znanego Uniwersytetu Wisconsin w Madison w USA. Sama nazwa tego instytutu brzmi jak skandal i budzi grozę w środowiskach neoliberalnych - to pewne jak to, że wspomniany instytut bywa oskarżany o lewicowe skłonności. Czyż to nie symptomatyczny paradoks, że prawicowy, narodowo-chrześcijański minister jest związany z neolewicowymi środowiskami naukowymi, podczas gdy wykształcony w tradycji lewicowej wicepremier trzyma się twardo kursu neoliberalnego? Jeśli jednak odważymy się przyznać, że społeczna nauka Kościoła to umiarkowany wariant wrażliwości socjalistycznej, którą zaakceptował kiedyś Leon XIII, zmieniając stronę w podstawowym sporze ideologicznym drugiej połowy XIX w., wcale nas te parantele chrześcijańsko- narodowego ministra nie zdziwią.
4. Znając nauki społeczne, dobrze też minister Kropiwnicki wie o tym, co nazywamy samospełniającym się proroctwem. Otóż, jeżeli bank działa dobrze, wystarczy, że ktoś krzyknie donośnie w mediach, że działa źle i grozi mu bankructwo, żeby ktoś bardziej ostrożny i przewidujący wycofał swoje pieniądze z banku. Potem drugi, trzeci i tak dalej, aż bank bankrutuje, choć jego sytuacja początkowa była dobra. Są proroctwa, które same się spełniają. Jest jednak pewien warunek - to samospełnianie wymaga, żeby było wypowiedziane tak, by inni je usłyszeli. O proroctwach samospełniających się zwykle mówi się w metodologii nauk społecznych po to, by ostrzec przed wiarą w trafność pewnych przewidywań. Przewidywania mogą być bez wartości, ale kiedy już raz zostaną ogłoszone, spełnią się, nawet jeśli były fałszywe. I odwrotnie, z tego, że czyjeś przewidywania spełniły się, nie wynika, że były one merytorycznie trafne, bo samo ogłoszenie ich mogło do ich potwierdzenia doprowadzić. Ludzie ufają bowiem ekspertom, a przynajmniej sądzą, że lepiej się zabezpieczyć na wypadek, gdyby ekspert miał rację. Z tego, że spadł kurs złotówki, nie wynika, że miał rację minister Kropiwnicki w swym pesymizmie. Uczony Kropiwnicki bowiem zmienił hipotezę naukową w próbę oddziaływania społecznego, czyli politykę. Wystąpił na konferencji prasowej i oddziaływał w kierunku potwierdzenia pesymizmu. To postawiło go, rzecz jasna, w konflikcie ze swym rządem i ze swym premierem. Nie po to bowiem się rządzi, żeby było gorzej.
5. Można ministra Kropiwnickiego nie lubić, można z nim się nie zgadzać, ale trudno odmówić mu tragizmu. Minister Kropiwnicki, wiedząc, co wie i wierząc, w co wierzy, był - że tak powiem - także uczonym Kropiwnickim, a więc człowiekiem zobowiązanym zawodowo do wypowiadania prawdy. Jest pytanie o to, jak należy rozwiązywać konflikt między sumieniem ministra a sumieniem uczonego. Dopóki uczony jest doradcą, dopóty nie ma problemu. Doradcom doradzałem zawsze, aby powtarzali swoje dopóty, dopóki słyszą, że ten, który doradza ich słucha. Jeśli nie słucha, a nawet nie słyszy, wówczas mają obowiązek podać się do dymisji, bo głupota tego, komu się doradza, świadczy o głupocie doradcy. Nie ma też problemu, gdy uczony np. od spawania lub meteorologii jest prezydentem lub ministrem spraw wewnętrznych, bo o inne rzeczy chodzi, a dowcip, czyli rozum ogólny, powinien - jak oliwa - wypływać zawsze na wierzch. Trudna sprawa to jednak ministrowie-eksperci. Oczekujemy od nich połączenia odpowiedzialności intelektualnej i odpowiedzialności politycznej. Dopóki uczony Kropiwnicki jest tylko uczonym, ma obowiązek przedstawiania takich prognoz, jakie uważa za najbardziej uzasadnione. Kiedy uczony staje się ministrem, wówczas premier ma prawo odeń oczekiwać lojalności i dyskrecji, a koalicjant przestrzegania umowy o współpracy międzydyscyplinarnej... przepraszam, międzypartyjnej, jaka została zawarta. To nie znaczy, że Kropiwnicki ma zmienić swe prognozy, on tylko powinien je przedstawiać rządowi w taki sposób, by nie szkodziło to interesom gabinetu, w którym jest ministrem. I pamiętać, że prognoza ministra jest x razy bardziej samospełniająca się niż prognoza uczonego. Pocieszmy się przynajmniej, że meteorologowie w demokracji nie mają ministra do spraw klimatu, bo zawsze wychodzilibyśmy z domu na deszcz bez parasola.
2. Minister Kropiwnicki usiłował bowiem zachować swą twarz eksperta. Nie jesteśmy ministrami i nie mamy dostępu do danych, jakimi ministrowie dysponują. Trudno więc nam samym ocenić, kto ma rację w sporze Kropiwnicki - Balcerowicz. To okaże się za kilka miesięcy, kiedy będzie znany poziom tegorocznej inflacji, a także inne wskaźniki gospodarcze.
3. Zauważmy przy okazji, że spór toczy się w ogóle między uczonymi, którymi są trzy osoby tego dramatu: premier, wicepremier i minister. Premiera zostawmy w spokoju, bo na razie spór nie dotyczy jego działu nauk, za to spór między wicepremierem a ministrem to nie tylko spór między szefem Unii Wolności a działaczem ZChN i Akcji Wyborczej Solidarność. Wicepremier reprezentuje nauki ekonomiczne, minister - raczej nauki społeczne. Szkoła wicepremiera ma dobrą opinię, ale i minister ma za sobą np. współpracę z najlepszym amerykańskim ośrodkiem polityki społecznej i rodzinnej, jakim jest Instytut Badań nad Biedą znanego Uniwersytetu Wisconsin w Madison w USA. Sama nazwa tego instytutu brzmi jak skandal i budzi grozę w środowiskach neoliberalnych - to pewne jak to, że wspomniany instytut bywa oskarżany o lewicowe skłonności. Czyż to nie symptomatyczny paradoks, że prawicowy, narodowo-chrześcijański minister jest związany z neolewicowymi środowiskami naukowymi, podczas gdy wykształcony w tradycji lewicowej wicepremier trzyma się twardo kursu neoliberalnego? Jeśli jednak odważymy się przyznać, że społeczna nauka Kościoła to umiarkowany wariant wrażliwości socjalistycznej, którą zaakceptował kiedyś Leon XIII, zmieniając stronę w podstawowym sporze ideologicznym drugiej połowy XIX w., wcale nas te parantele chrześcijańsko- narodowego ministra nie zdziwią.
4. Znając nauki społeczne, dobrze też minister Kropiwnicki wie o tym, co nazywamy samospełniającym się proroctwem. Otóż, jeżeli bank działa dobrze, wystarczy, że ktoś krzyknie donośnie w mediach, że działa źle i grozi mu bankructwo, żeby ktoś bardziej ostrożny i przewidujący wycofał swoje pieniądze z banku. Potem drugi, trzeci i tak dalej, aż bank bankrutuje, choć jego sytuacja początkowa była dobra. Są proroctwa, które same się spełniają. Jest jednak pewien warunek - to samospełnianie wymaga, żeby było wypowiedziane tak, by inni je usłyszeli. O proroctwach samospełniających się zwykle mówi się w metodologii nauk społecznych po to, by ostrzec przed wiarą w trafność pewnych przewidywań. Przewidywania mogą być bez wartości, ale kiedy już raz zostaną ogłoszone, spełnią się, nawet jeśli były fałszywe. I odwrotnie, z tego, że czyjeś przewidywania spełniły się, nie wynika, że były one merytorycznie trafne, bo samo ogłoszenie ich mogło do ich potwierdzenia doprowadzić. Ludzie ufają bowiem ekspertom, a przynajmniej sądzą, że lepiej się zabezpieczyć na wypadek, gdyby ekspert miał rację. Z tego, że spadł kurs złotówki, nie wynika, że miał rację minister Kropiwnicki w swym pesymizmie. Uczony Kropiwnicki bowiem zmienił hipotezę naukową w próbę oddziaływania społecznego, czyli politykę. Wystąpił na konferencji prasowej i oddziaływał w kierunku potwierdzenia pesymizmu. To postawiło go, rzecz jasna, w konflikcie ze swym rządem i ze swym premierem. Nie po to bowiem się rządzi, żeby było gorzej.
5. Można ministra Kropiwnickiego nie lubić, można z nim się nie zgadzać, ale trudno odmówić mu tragizmu. Minister Kropiwnicki, wiedząc, co wie i wierząc, w co wierzy, był - że tak powiem - także uczonym Kropiwnickim, a więc człowiekiem zobowiązanym zawodowo do wypowiadania prawdy. Jest pytanie o to, jak należy rozwiązywać konflikt między sumieniem ministra a sumieniem uczonego. Dopóki uczony jest doradcą, dopóty nie ma problemu. Doradcom doradzałem zawsze, aby powtarzali swoje dopóty, dopóki słyszą, że ten, który doradza ich słucha. Jeśli nie słucha, a nawet nie słyszy, wówczas mają obowiązek podać się do dymisji, bo głupota tego, komu się doradza, świadczy o głupocie doradcy. Nie ma też problemu, gdy uczony np. od spawania lub meteorologii jest prezydentem lub ministrem spraw wewnętrznych, bo o inne rzeczy chodzi, a dowcip, czyli rozum ogólny, powinien - jak oliwa - wypływać zawsze na wierzch. Trudna sprawa to jednak ministrowie-eksperci. Oczekujemy od nich połączenia odpowiedzialności intelektualnej i odpowiedzialności politycznej. Dopóki uczony Kropiwnicki jest tylko uczonym, ma obowiązek przedstawiania takich prognoz, jakie uważa za najbardziej uzasadnione. Kiedy uczony staje się ministrem, wówczas premier ma prawo odeń oczekiwać lojalności i dyskrecji, a koalicjant przestrzegania umowy o współpracy międzydyscyplinarnej... przepraszam, międzypartyjnej, jaka została zawarta. To nie znaczy, że Kropiwnicki ma zmienić swe prognozy, on tylko powinien je przedstawiać rządowi w taki sposób, by nie szkodziło to interesom gabinetu, w którym jest ministrem. I pamiętać, że prognoza ministra jest x razy bardziej samospełniająca się niż prognoza uczonego. Pocieszmy się przynajmniej, że meteorologowie w demokracji nie mają ministra do spraw klimatu, bo zawsze wychodzilibyśmy z domu na deszcz bez parasola.
Więcej możesz przeczytać w 46/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.