IPN zawiadomił prokuraturę (aktl.)

IPN zawiadomił prokuraturę (aktl.)

Dodano:   /  Zmieniono: 
Prezes IPN Leon Kieres zawiadomił stołeczną prokuraturę o podejrzeniu przestępstwa "nieuprawnionego skopiowania i przekazania bazy danych ewidencyjnych z archiwum IPN", bo sam Instytut nie jest w stanie ustalić, kto w IPN dopuścił się tego przestępstwa.
"Komisja IPN badająca sprawę uznała, że nie jest w stanie ustalić, kto w Instytucie mógł się tego dopuścić" - powiedział prezes IPN Leon Kieres. "Chcemy, by ustaliła to prokuratura, która dysponuje odpowiednimi narzędziami prawnymi; stąd zawiadomienie" -  dodał.

Dotychczas IPN uważał, że w tej sprawie Instytucie nie doszło do złamania prawa.

W środę ujawniono, że komisja IPN - badająca, jak b. publicysta "Rzeczpospolitej" Bronisław Wildstein uzyskał listę inwentarzową osób występujących w przechowywanych w IPN archiwach służb specjalnych PRL - ustaliła, że wyniesiono ją prawdopodobnie przy współudziale nieustalonego pracownika IPN. Jeszcze w środę Kieres mówił, że podjął decyzję, iż komisja będzie kontynuowała prace -  "by zbadać, czy istnieje możliwość ustalenia stopnia tego prawdopodobieństwa i wskazania winnego". Prezes nie ma  wątpliwości, że ktoś taki nie powinien pracować w Instytucie.

"Nie korzystałem z niczyjej pomocy" - powiedział w środę Wildstein. W czwartek oświadczył: "Coraz bardziej zdumiewa mnie działanie kolegium IPN, żeby zajmować się tym, kto skopiował jawny katalog IPN. Gdyby nie dotyczyło to poważnej instytucji, to można by się zacząć z tego śmiać". "Ewidentnie - nazwijmy to po imieniu -  IPN ulega naciskom. Działania, które nie mają w ogóle znamion przestępstwa, przekształca w przestępstwo" - dodał.

Od 4 lutego Prokuratura Okręgowa w Warszawie prowadzi postępowanie sprawdzające, by ustalić, czy w sprawie "listy Wildsteina" mogło dojść do naruszenia ustawy o ochronie danych osobowych (zagrożonego karą do 2 lat więzienia) lub do  przekroczenia uprawnień przez pracownika IPN (za co grozi do 3 lat więzienia). Na tę drugą kwalifikację prawną powołuje się czwartkowe zawiadomienie IPN.

Trzecim wątkiem postępowania jest możliwość naruszenia ustawy o  ochronie informacji niejawnych. "Stałoby się tak, gdyby na jawnej liście były osoby, których teczki są oznaczone jako "ściśle tajne" lub "tajne" - mówił zastępca prokuratora generalnego Kazimierz Olejnik.

Gdyby ktoś z IPN istotnie przekazał listę Wildsteinowi, prokuratura mogłaby to rozważać jako przestępstwo przekroczenia uprawnień przez funkcjonariusza publicznego - tak Olejnik komentował środowy wniosek komisji IPN.

Na liście inwentarzowej wyniesionej z Instytutu, którą rozpowszechnił Wildstein, są dziesiątki tysięcy nazwisk tajnych współpracowników i funkcjonariuszy służb specjalnych PRL oraz  tych, których wytypowały one do ewentualnej współpracy (na liście są też osoby mogące być dziś pokrzywdzonymi w myśl ustawy o IPN). Listę zwaną "listą Wildsteina" nieznane osoby umieściły w  internecie. IPN nie bierze za to odpowiedzialności i podkreśla, że  mogą tam być dopisywane nazwiska.

Tydzień temu kolegium Instytutu uznało, że umieszczonym na  "liście Wildsteina" osobom pokrzywdzonym należy udostępniać ich teczki w trybie przyspieszonym. Od kilku dni trwa wzmożony napływ wniosków w tej sprawie. Rząd przyznał we wtorek IPN 2 mln zł na  zatrudnienie 40 archiwistów i stworzenie nowych stanowisk pracy, by nie doszło do paraliżu IPN.

Ostatnio "Trybuna" napisała, że na "liście Wildsteina" są nazwiska oficerów Wojskowych Służb Informacyjnych. Szef WSI gen. Marek Dukaczewski po zbadaniu sprawy oświadczył, że, w związku z upublicznieniem listy nie ma zagrożenia dla obecnie działających oficerów WSI, potem jednak stwierdził, że na liście są nazwiska "dwóch czynnych oficerów WSI". Sprawę polecił wyjaśnić premier Marek Belka.

ks, pap