"Szósty zmysł" to film wyjątkowy zarówno jako thriller, jak i studium psychologiczne. Jego przebieg przypomina zapis psychoterapii
Tomasz Raczek: - Panie Zygmuncie, na ekrany wrócił Bruce Willis. Wszyscy spodziewali się, że "Szósty zmysł" będzie przebojem kasowym i... jest.
Zygmunt Kałużyński: - Rzeczywiście, wyczytałem nawet, że ten film jest na czołowym miejscu na liście amerykańskich bestsellerów kinowych w ostatnich trzech sezonach. Wydaje się to zaskakujące, bo składa się on w gruncie rzeczy z rozmowy Bruce?a Willisa z ośmioletnim chłopczykiem. Willisa zresztą obsadzono tutaj wbrew jego charakterowi - przecież jest to wyczynowiec, który w licznych filmach ratował ludzkość od zagłady, a teraz występuje jako wytrwały, cierpliwy, fachowy pedagog, usiłujący pomóc nienormalnemu dziecku.
TR: - Tak, nie jest to jednak, panie Zygmuncie, film obyczajowy, lecz raczej film grozy o dziecku obdarzonym zdolnością widzenia zmarłych, którzy zdradzają mu swoje tajemnice, ale i przerażają. A zatem film o przenikaniu się świata żywych i umarłych.
ZK: - Tylko że mamy tu rzeczywiście nowość, panie Tomaszu, i możliwe, że to ona przyczyniła się do zainteresowania widzów tym filmem. Z reguły w takich produkcjach to, co jest grozą, co jest naciskiem, terrorem, pochodzi z zewnątrz. Oglądamy widma, potwory, dziwy, trupy, które straszą. Tymczasem tutaj mamy pokazaną grozę wewnętrzną, przeżywaną przez dziecko. Tym bardziej to dziwne, że w "Szóstym zmyśle" gra chłopiec, który przecież jako aktor nie może mieć takiej skali...
TR: - Nie ma fachowego przygotowania warsztatowego, ale gra intuicyjnie.
ZK: - Niewątpliwie ma wielki talent aktorski, ale uważam, że świetnie zdaje sobie sprawę z tego, co robi. Jego dziecinna inteligencja prowadzi go do takich środków wyrazu, że bez wahania przedstawiłbym go do dziecięcego Oscara.
TR: - Dlaczego dziecięcego? Uważa pan, że w sztuce też trzeba dzielić wszystko na dziecięce i dorosłe, jak w sklepie odzieżowym? Przecież rola to rola!
ZK: - Skarcony przez pana wycofuję się ze zwrotu "dziecięcy".
TR: - Wróćmy do filmu. Niezwykłość tego chłopca (którego gra Haley Joel Ossment) polega na tym, że widzi on zmarłych ludzi, podczas gdy jego bliscy nie rozumieją, co się z nim dzieje.
ZK: - Panie Tomaszu, stanęliśmy właśnie jako dziennikarze rozmawiający z naszymi czytelnikami wobec niejakiego kłopotu. Jest zasada, żeby nie wyjawiać sekretu, który stanowi sensacyjny finał filmu.
TR: - A tutaj ów moment zaskoczenia jest rzeczywiście porażający... Tylko jęk zdumienia przechodzi przez salę kinową.
ZK: - Ale my przecież nie zdołamy rozmawiać o tym filmie w sposób właściwy, jeśli nie wyjawimy owego sekretu. Może powinniśmy się na to jednak zdecydować. Prosimy więc tych czytelników, którzy chcą mieć pełną satysfakcję podczas oglądania "Szóstego zmysłu", żeby przerwali teraz czytanie...
TR: - ... i wrócili do niego po powrocie z kina.
ZK: - Tak jest, bo my teraz wysypiemy sekret, co pozwoli nam określić, na czym polega twórcza oryginalność tego filmu. Bruce Willis gra w "Szóstym zmyśle" znakomitego pedagoga, na którym kiedyś zawiódł się jeden z jego wychowanków.
TR: - Willis nie był w stanie wyleczyć go z paraliżującego uczucia strachu.
ZK: - Otóż ten rozgoryczony pacjent strzela do niego, po czym zabija siebie. Pojawia się napis: "po pół roku" i widzimy, jak Willis zajmuje się naszym małym bohaterem. Uderza nas jednak, że w czasie całego filmu, kiedy Willis rozmawia z chłopcem, nigdy nie pojawia się trzecia osoba jako świadek.
TR: - Nawet jeśli ktoś jest w tym samym pokoju, to nie wchodzi w żadną interakcję z Willisem.
ZK: - Dotyczy to także nauczycieli i rówieśników chłopca, który zresztą ma koszmarne życie. Jego matka jest zrozpaczona dręczącymi go koszmarami. Nauczyciel jest zdezorientowany, bezradny i najchętniej by się pozbył takiego ucznia. Jego rówieśnicy prześladują go, uważają za potworka, szydzą z niego. Życie tego chłopca jest torturą. Jednak Willis mu pomaga. Dopiero na końcu filmu dowiadujemy się, że Willis zginął w tej strzelaninie. Rozmawia z naszym chłopcem tylko dlatego...
TR: - ... że chłopiec widzi zmarłych.
ZK: - Tak, Willis jest nieboszczykiem. Na czym polega ów wartościowy wniosek "Szóstego zmysłu" z punktu widzenia treści, humanizmu i pedagogiki? Chłopiec pomaga dorosłemu, który zginął, bo popełnił błąd; pomaga wytłumaczyć się i usprawiedliwić.
TR: - W rewanżu duch Willisa pozwala mu się pozbyć strachu przed zjawami umarłych, czyli robi to, co mu się nie udało z owym biedakiem na początku filmu. Okazuje się więc, panie Zygmuncie, że nieboszczyk w kinie niekoniecznie musi być straszydłem jak w "Nocy żywych trupów".
ZK: - Z tego, cośmy wysypali, widać, że "Szósty zmysł" to film wyjątkowy jako thriller i jako portret psychologiczny dwóch bohaterów. Jego przebieg to jakby zapis rutynowej psychoterapii. Obserwujemy jej kolejne etapy. Widzimy, jak pedagog stara się w jakiś sposób pomóc dziecku przez zabawę, przez działanie na jego siłę charakteru, przez wyjaśnienie mu, jakie są niebezpieczeństwa życia wewnętrznego i jak można ich uniknąć. W gruncie rzeczy jest to wykład wzorowej pedagogiki wobec dziecka dotkniętego neurastenicznym strachem, tylko ubrany w naprawdę sensacyjną fabułę - i z tego względu ten film jest wyjątkiem.
TR: - Wyjątkiem jest także dlatego, że mimo iż jest thrillerem, nie tyle przeraża widzów, ile ich... uspokaja. Owa pokazowa psychoanaliza przenosi się bowiem na widzów, którzy oswajają się z myślą o śmierci. Również my w miarę rozwoju fabuły - tak jak ten chłopiec - przestajemy się tego bać.
ZK: - Widzi pan, oglądaliśmy tyle filmów z upiorami, różnymi zombi, zmartwychwstałymi nieboszczykami, którzy nas straszyli. Tymczasem "Szósty zmysł" uspokaja, że przeniesienie się na tamtą stronę nie jest takie straszne.
TR: - Dobra myśl dla wszystkich tych, którzy boją się apokalipsy...
Zygmunt Kałużyński: - Rzeczywiście, wyczytałem nawet, że ten film jest na czołowym miejscu na liście amerykańskich bestsellerów kinowych w ostatnich trzech sezonach. Wydaje się to zaskakujące, bo składa się on w gruncie rzeczy z rozmowy Bruce?a Willisa z ośmioletnim chłopczykiem. Willisa zresztą obsadzono tutaj wbrew jego charakterowi - przecież jest to wyczynowiec, który w licznych filmach ratował ludzkość od zagłady, a teraz występuje jako wytrwały, cierpliwy, fachowy pedagog, usiłujący pomóc nienormalnemu dziecku.
TR: - Tak, nie jest to jednak, panie Zygmuncie, film obyczajowy, lecz raczej film grozy o dziecku obdarzonym zdolnością widzenia zmarłych, którzy zdradzają mu swoje tajemnice, ale i przerażają. A zatem film o przenikaniu się świata żywych i umarłych.
ZK: - Tylko że mamy tu rzeczywiście nowość, panie Tomaszu, i możliwe, że to ona przyczyniła się do zainteresowania widzów tym filmem. Z reguły w takich produkcjach to, co jest grozą, co jest naciskiem, terrorem, pochodzi z zewnątrz. Oglądamy widma, potwory, dziwy, trupy, które straszą. Tymczasem tutaj mamy pokazaną grozę wewnętrzną, przeżywaną przez dziecko. Tym bardziej to dziwne, że w "Szóstym zmyśle" gra chłopiec, który przecież jako aktor nie może mieć takiej skali...
TR: - Nie ma fachowego przygotowania warsztatowego, ale gra intuicyjnie.
ZK: - Niewątpliwie ma wielki talent aktorski, ale uważam, że świetnie zdaje sobie sprawę z tego, co robi. Jego dziecinna inteligencja prowadzi go do takich środków wyrazu, że bez wahania przedstawiłbym go do dziecięcego Oscara.
TR: - Dlaczego dziecięcego? Uważa pan, że w sztuce też trzeba dzielić wszystko na dziecięce i dorosłe, jak w sklepie odzieżowym? Przecież rola to rola!
ZK: - Skarcony przez pana wycofuję się ze zwrotu "dziecięcy".
TR: - Wróćmy do filmu. Niezwykłość tego chłopca (którego gra Haley Joel Ossment) polega na tym, że widzi on zmarłych ludzi, podczas gdy jego bliscy nie rozumieją, co się z nim dzieje.
ZK: - Panie Tomaszu, stanęliśmy właśnie jako dziennikarze rozmawiający z naszymi czytelnikami wobec niejakiego kłopotu. Jest zasada, żeby nie wyjawiać sekretu, który stanowi sensacyjny finał filmu.
TR: - A tutaj ów moment zaskoczenia jest rzeczywiście porażający... Tylko jęk zdumienia przechodzi przez salę kinową.
ZK: - Ale my przecież nie zdołamy rozmawiać o tym filmie w sposób właściwy, jeśli nie wyjawimy owego sekretu. Może powinniśmy się na to jednak zdecydować. Prosimy więc tych czytelników, którzy chcą mieć pełną satysfakcję podczas oglądania "Szóstego zmysłu", żeby przerwali teraz czytanie...
TR: - ... i wrócili do niego po powrocie z kina.
ZK: - Tak jest, bo my teraz wysypiemy sekret, co pozwoli nam określić, na czym polega twórcza oryginalność tego filmu. Bruce Willis gra w "Szóstym zmyśle" znakomitego pedagoga, na którym kiedyś zawiódł się jeden z jego wychowanków.
TR: - Willis nie był w stanie wyleczyć go z paraliżującego uczucia strachu.
ZK: - Otóż ten rozgoryczony pacjent strzela do niego, po czym zabija siebie. Pojawia się napis: "po pół roku" i widzimy, jak Willis zajmuje się naszym małym bohaterem. Uderza nas jednak, że w czasie całego filmu, kiedy Willis rozmawia z chłopcem, nigdy nie pojawia się trzecia osoba jako świadek.
TR: - Nawet jeśli ktoś jest w tym samym pokoju, to nie wchodzi w żadną interakcję z Willisem.
ZK: - Dotyczy to także nauczycieli i rówieśników chłopca, który zresztą ma koszmarne życie. Jego matka jest zrozpaczona dręczącymi go koszmarami. Nauczyciel jest zdezorientowany, bezradny i najchętniej by się pozbył takiego ucznia. Jego rówieśnicy prześladują go, uważają za potworka, szydzą z niego. Życie tego chłopca jest torturą. Jednak Willis mu pomaga. Dopiero na końcu filmu dowiadujemy się, że Willis zginął w tej strzelaninie. Rozmawia z naszym chłopcem tylko dlatego...
TR: - ... że chłopiec widzi zmarłych.
ZK: - Tak, Willis jest nieboszczykiem. Na czym polega ów wartościowy wniosek "Szóstego zmysłu" z punktu widzenia treści, humanizmu i pedagogiki? Chłopiec pomaga dorosłemu, który zginął, bo popełnił błąd; pomaga wytłumaczyć się i usprawiedliwić.
TR: - W rewanżu duch Willisa pozwala mu się pozbyć strachu przed zjawami umarłych, czyli robi to, co mu się nie udało z owym biedakiem na początku filmu. Okazuje się więc, panie Zygmuncie, że nieboszczyk w kinie niekoniecznie musi być straszydłem jak w "Nocy żywych trupów".
ZK: - Z tego, cośmy wysypali, widać, że "Szósty zmysł" to film wyjątkowy jako thriller i jako portret psychologiczny dwóch bohaterów. Jego przebieg to jakby zapis rutynowej psychoterapii. Obserwujemy jej kolejne etapy. Widzimy, jak pedagog stara się w jakiś sposób pomóc dziecku przez zabawę, przez działanie na jego siłę charakteru, przez wyjaśnienie mu, jakie są niebezpieczeństwa życia wewnętrznego i jak można ich uniknąć. W gruncie rzeczy jest to wykład wzorowej pedagogiki wobec dziecka dotkniętego neurastenicznym strachem, tylko ubrany w naprawdę sensacyjną fabułę - i z tego względu ten film jest wyjątkiem.
TR: - Wyjątkiem jest także dlatego, że mimo iż jest thrillerem, nie tyle przeraża widzów, ile ich... uspokaja. Owa pokazowa psychoanaliza przenosi się bowiem na widzów, którzy oswajają się z myślą o śmierci. Również my w miarę rozwoju fabuły - tak jak ten chłopiec - przestajemy się tego bać.
ZK: - Widzi pan, oglądaliśmy tyle filmów z upiorami, różnymi zombi, zmartwychwstałymi nieboszczykami, którzy nas straszyli. Tymczasem "Szósty zmysł" uspokaja, że przeniesienie się na tamtą stronę nie jest takie straszne.
TR: - Dobra myśl dla wszystkich tych, którzy boją się apokalipsy...
Więcej możesz przeczytać w 7/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.