Rozmowa z ROMANEM POLAŃSKIM
Marzena Hausman: - Pański najnowszy film "Dziewiąte wrota", oparty na powieści "Klub Dumas" Arturo Péreza-Revertesa, niebawem wejdzie na polskie ekrany. Krytycy porównują go z "Imieniem róży" według powieści Umberta Eco.
Roman Polański: - To nie przypadek. Akcja powieści toczy się na wielu "płaszczyznach", w wielu miejscach - wymaga od czytelnika intelektualnej sprawności. Autor jest znawcą literatury i to znajduje odzwierciedlenie w niezwykle bogatej formie i treści utworu. Praca nad tą adaptacją była bardzo trudna, gdyż nie mogliśmy pokazać wszystkich wątków. Film zatytułowany jest "Dziewiąte wrota", ponieważ zajmuje się tylko jednym z głównych motywów "Klubu Dumas".
- Dużą rolę odgrywa w tym filmie diabeł. Czy jest pan człowiekiem religijnym?
- Absolutnie nie. Jestem zdecydowanym agnostykiem. Bardziej już wierzę w zło mieszkające w człowieku. Z szesnastu filmów, które nakręciłem, tylko dwa poruszały "diabelską" tematykę i prześlizgiwały się po okultyzmie.
- Czy świat stanie się lepszy, jeśli zaakceptujemy ciemne strony naszej osobowości?
- Byłby lepszy. Człowiek balansuje na cienkiej linie między altruizmem a egoizmem. W każdej kulturze mamy do czynienia z ich konfliktem. Tylko że altruizm zawsze zwycięża. Jeśli byłoby inaczej, nie byłoby nas już na ziemi.
- Dość długo interesował się pan jednak horrorami.
- Interesowałem się tym gatunkiem, kiedy byłem młodszy. Musical oparty na "Nieustraszonych pogromcach wampirów", który wyreżyserowałem w Wiedniu, przez dwa i pół roku cieszył się ogromnym powodzeniem. W siedmiomilionowej Austrii obejrzało go milion osób. Młodzi ludzie przychodzili na to przedstawienie kilka razy. Młodzież, a nawet dzieci kochają się bać. Kiedy idę z moją pięcioletnią córeczką do wesołego miasteczka, pierwszą atrakcją, którą zaliczamy, jest "pociąg duchów". W młodości, kiedy mieszkałem w Paryżu i razem z Gerardem Brachem próbowaliśmy napisać scenariusz nowego filmu, przesiadywaliśmy godzinami w starych kinach Dzielnicy Łacińskiej. Oczywiście, oglądaliśmy mnóstwo horrorów. Im film był straszniejszy, tym głośniej się śmialiśmy. Wtedy narodził się pomysł "Nieustraszonych zabójców wampirów". Pomyślałem, że byłoby wspaniale nakręcić horror, który z założenia miałby być śmieszny. I tak zrobiłem parodię filmu grozy.
- Udawało się panu jednak głęboko wnikać w zakamarki umysłu. W pana filmach świat wypełniony jest metafizycznym niepokojem, jest niejednoznaczny. Nawet najbardziej rozsądne postacie, na przykład dr Walker z "Frantica" czy Angel z "Tess", są pełne lęków i fobii, a "Wstręt" jest doskonałym studium schizofrenii.
- Psychiatrzy wypytywali mnie o badania naukowe, które poprzedziły ten film. Oczywiście, nie było jakichkolwiek badań, co ich ogromnie zaskoczyło. Postać chorej we "Wstręcie" budowałem instynktownie. Sądzę, że mam dar obserwacji ludzkich zachowań. Aktor odgrywający różne ludzkie charaktery nie poprzedza swoich interpretacji badaniami. On po prostu ma ten talent.
- W wielu scenach "Dziewiątych wrót" pojawiają się sztuki walki - ma pan do nich sentyment jeszcze z lat 60.
- O, tak. Przez dwa lata trenowałem u Bruce?a Lee. Poznałem go przez moją żonę Sharon Tate, której udzielał wskazówek na planie filmu. Sharon, zafascynowana jego sztuką, zaprosiła go na kolację. Szybko znaleźliśmy wspólny język, zaprzyjaźniliśmy się i Bruce zaczął mnie szkolić w azjatyckich sztukach walki. Aby się zrewanżować, usiłowałem nauczyć go jazdy na nartach. Ale był beznadziejnym przypadkiem. Zupełnie nie rozumiał "psychologii" nart. To musiało być coś zupełnie sprzecznego z jego naturą. Dziwne, bo był na przykład znakomitym tancerzem. Mam wielu przyjaciół, którzy trenują sztuki walki we Francji, i jeden z nich był instruktorem Emmanuelle Seigner podczas jej pracy nad rolą. Jak pani sama widziała, efekty tego treningu były niezłe.
- Jest pan twórcą o ponadczterdziestoletnim doświadczeniu. Czy teraz łatwiej czy trudniej przychodzi panu robienie filmów?
- Trudniej. I to z wielu powodów. Po pierwsze, coraz trudniej podjąć mi decyzję, jakim następnym projektem chciałbym się zająć. Sam też staję się "trudniejszy". Również zewnętrzne warunki nie ułatwiają pracy nad filmem. Doprowadzenie produkcji do końca jest skomplikowane. Filmy pochłaniają coraz więcej pieniędzy, są bardziej złożone, silniej uzależnione od techniki. Większość z nich przynosi straty finansowe. W przemyśle filmowym nie ma równowagi i przypomina on bardziej ruletkę, na której inwestorzy obstawiają numery i przeważnie tracą ogromne pieniądze. Szansa na wygraną jest niewielka, ale jeśli postawi się na właściwy numer, przynosi on fortunę.
- Czy nie kusi pana nakręcenie filmu o najnowszej europejskiej historii? O upadku muru, końcu komunizmu, "nowej" wolności?
- Ale czy to rzeczywiście jest interesujące dla twórcy filmowego i widza? Ciekawsze jest robienie filmów o historii. To, że w Polsce kilka milionów osób obejrzało już "Pana Tadeusza" Wajdy, o czymś świadczy. Sam chciałbym go zobaczyć.
- Czy miałby pan ochotę nakręcić w Polsce film?
- Nie wykluczam takiej możliwości. Myślę o tym i zrobiłbym to z przyjemnością - w czasach komunistycznych nie było to możliwe.
- Robienie filmów jest dla pana formą terapii?
- Byłaby ona zbyt kosztowna. Nie drzemie we mnie potrzeba wylegiwania się na kozetce psychoanalityka - leżenie na kozetce w domu z żoną zupełnie mi wystarcza
- W jakim języku czyta pan najchętniej?
- Po angielsku. Bardzo lubię ten język. Czytam też chętnie po francusku, mniej po polsku.
- Który jest pańskim językiem emocjonalnym?
- Nie wiem. Gdybym pisał wiersze, bez wątpienia wybrałbym polski.
- A w jakim języku pan śni?
- To zależy od tego, o czym śnię.
- Jest pan szczęśliwym człowiekiem?
- Są w życiu chwile, kiedy w życiu osobistym wszystko się dobrze układa. Mnie właśnie teraz wszystko układa się jak najlepiej - mam rodzinę i moje życie osobiste jest dla mnie źródłem szczęścia. Ponadto los chyba raczej mi sprzyjał. Z wielu opresji i dramatycznych wydarzeń udawało mi się wyjść cało. Czy można to nazwać szczęściem?
- Jaka jest tajemnica pańskiego nieprzyzwoicie młodego wyglądu?
- Oczywiście sprzedałem duszę diabłu! A serio - wydaje mi się, że to po prostu kwestia genów. Mój ojciec zawsze odznaczał się młodzieńczym wyglądem, a mnie zawsze brano za młodszego. I chyba też - mimo wszystko - żyłem zdrowo. Uprawiam wiele sportów, dobrze się odżywiam i długo śpię. Dlaczego miałbym się nagle rozsypać?
Roman Polański: - To nie przypadek. Akcja powieści toczy się na wielu "płaszczyznach", w wielu miejscach - wymaga od czytelnika intelektualnej sprawności. Autor jest znawcą literatury i to znajduje odzwierciedlenie w niezwykle bogatej formie i treści utworu. Praca nad tą adaptacją była bardzo trudna, gdyż nie mogliśmy pokazać wszystkich wątków. Film zatytułowany jest "Dziewiąte wrota", ponieważ zajmuje się tylko jednym z głównych motywów "Klubu Dumas".
- Dużą rolę odgrywa w tym filmie diabeł. Czy jest pan człowiekiem religijnym?
- Absolutnie nie. Jestem zdecydowanym agnostykiem. Bardziej już wierzę w zło mieszkające w człowieku. Z szesnastu filmów, które nakręciłem, tylko dwa poruszały "diabelską" tematykę i prześlizgiwały się po okultyzmie.
- Czy świat stanie się lepszy, jeśli zaakceptujemy ciemne strony naszej osobowości?
- Byłby lepszy. Człowiek balansuje na cienkiej linie między altruizmem a egoizmem. W każdej kulturze mamy do czynienia z ich konfliktem. Tylko że altruizm zawsze zwycięża. Jeśli byłoby inaczej, nie byłoby nas już na ziemi.
- Dość długo interesował się pan jednak horrorami.
- Interesowałem się tym gatunkiem, kiedy byłem młodszy. Musical oparty na "Nieustraszonych pogromcach wampirów", który wyreżyserowałem w Wiedniu, przez dwa i pół roku cieszył się ogromnym powodzeniem. W siedmiomilionowej Austrii obejrzało go milion osób. Młodzi ludzie przychodzili na to przedstawienie kilka razy. Młodzież, a nawet dzieci kochają się bać. Kiedy idę z moją pięcioletnią córeczką do wesołego miasteczka, pierwszą atrakcją, którą zaliczamy, jest "pociąg duchów". W młodości, kiedy mieszkałem w Paryżu i razem z Gerardem Brachem próbowaliśmy napisać scenariusz nowego filmu, przesiadywaliśmy godzinami w starych kinach Dzielnicy Łacińskiej. Oczywiście, oglądaliśmy mnóstwo horrorów. Im film był straszniejszy, tym głośniej się śmialiśmy. Wtedy narodził się pomysł "Nieustraszonych zabójców wampirów". Pomyślałem, że byłoby wspaniale nakręcić horror, który z założenia miałby być śmieszny. I tak zrobiłem parodię filmu grozy.
- Udawało się panu jednak głęboko wnikać w zakamarki umysłu. W pana filmach świat wypełniony jest metafizycznym niepokojem, jest niejednoznaczny. Nawet najbardziej rozsądne postacie, na przykład dr Walker z "Frantica" czy Angel z "Tess", są pełne lęków i fobii, a "Wstręt" jest doskonałym studium schizofrenii.
- Psychiatrzy wypytywali mnie o badania naukowe, które poprzedziły ten film. Oczywiście, nie było jakichkolwiek badań, co ich ogromnie zaskoczyło. Postać chorej we "Wstręcie" budowałem instynktownie. Sądzę, że mam dar obserwacji ludzkich zachowań. Aktor odgrywający różne ludzkie charaktery nie poprzedza swoich interpretacji badaniami. On po prostu ma ten talent.
- W wielu scenach "Dziewiątych wrót" pojawiają się sztuki walki - ma pan do nich sentyment jeszcze z lat 60.
- O, tak. Przez dwa lata trenowałem u Bruce?a Lee. Poznałem go przez moją żonę Sharon Tate, której udzielał wskazówek na planie filmu. Sharon, zafascynowana jego sztuką, zaprosiła go na kolację. Szybko znaleźliśmy wspólny język, zaprzyjaźniliśmy się i Bruce zaczął mnie szkolić w azjatyckich sztukach walki. Aby się zrewanżować, usiłowałem nauczyć go jazdy na nartach. Ale był beznadziejnym przypadkiem. Zupełnie nie rozumiał "psychologii" nart. To musiało być coś zupełnie sprzecznego z jego naturą. Dziwne, bo był na przykład znakomitym tancerzem. Mam wielu przyjaciół, którzy trenują sztuki walki we Francji, i jeden z nich był instruktorem Emmanuelle Seigner podczas jej pracy nad rolą. Jak pani sama widziała, efekty tego treningu były niezłe.
- Jest pan twórcą o ponadczterdziestoletnim doświadczeniu. Czy teraz łatwiej czy trudniej przychodzi panu robienie filmów?
- Trudniej. I to z wielu powodów. Po pierwsze, coraz trudniej podjąć mi decyzję, jakim następnym projektem chciałbym się zająć. Sam też staję się "trudniejszy". Również zewnętrzne warunki nie ułatwiają pracy nad filmem. Doprowadzenie produkcji do końca jest skomplikowane. Filmy pochłaniają coraz więcej pieniędzy, są bardziej złożone, silniej uzależnione od techniki. Większość z nich przynosi straty finansowe. W przemyśle filmowym nie ma równowagi i przypomina on bardziej ruletkę, na której inwestorzy obstawiają numery i przeważnie tracą ogromne pieniądze. Szansa na wygraną jest niewielka, ale jeśli postawi się na właściwy numer, przynosi on fortunę.
- Czy nie kusi pana nakręcenie filmu o najnowszej europejskiej historii? O upadku muru, końcu komunizmu, "nowej" wolności?
- Ale czy to rzeczywiście jest interesujące dla twórcy filmowego i widza? Ciekawsze jest robienie filmów o historii. To, że w Polsce kilka milionów osób obejrzało już "Pana Tadeusza" Wajdy, o czymś świadczy. Sam chciałbym go zobaczyć.
- Czy miałby pan ochotę nakręcić w Polsce film?
- Nie wykluczam takiej możliwości. Myślę o tym i zrobiłbym to z przyjemnością - w czasach komunistycznych nie było to możliwe.
- Robienie filmów jest dla pana formą terapii?
- Byłaby ona zbyt kosztowna. Nie drzemie we mnie potrzeba wylegiwania się na kozetce psychoanalityka - leżenie na kozetce w domu z żoną zupełnie mi wystarcza
- W jakim języku czyta pan najchętniej?
- Po angielsku. Bardzo lubię ten język. Czytam też chętnie po francusku, mniej po polsku.
- Który jest pańskim językiem emocjonalnym?
- Nie wiem. Gdybym pisał wiersze, bez wątpienia wybrałbym polski.
- A w jakim języku pan śni?
- To zależy od tego, o czym śnię.
- Jest pan szczęśliwym człowiekiem?
- Są w życiu chwile, kiedy w życiu osobistym wszystko się dobrze układa. Mnie właśnie teraz wszystko układa się jak najlepiej - mam rodzinę i moje życie osobiste jest dla mnie źródłem szczęścia. Ponadto los chyba raczej mi sprzyjał. Z wielu opresji i dramatycznych wydarzeń udawało mi się wyjść cało. Czy można to nazwać szczęściem?
- Jaka jest tajemnica pańskiego nieprzyzwoicie młodego wyglądu?
- Oczywiście sprzedałem duszę diabłu! A serio - wydaje mi się, że to po prostu kwestia genów. Mój ojciec zawsze odznaczał się młodzieńczym wyglądem, a mnie zawsze brano za młodszego. I chyba też - mimo wszystko - żyłem zdrowo. Uprawiam wiele sportów, dobrze się odżywiam i długo śpię. Dlaczego miałbym się nagle rozsypać?
Więcej możesz przeczytać w 52/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.