Może rzeczywiście nikt Polaków nie dyskryminuje, może rzeczywiście to przypadek, że stanowiska w Komisji Europejskiej przypadają Czechom i Węgrom, a nie nam. Tyle że różnorodność i multikulturowość, które teoretycznie są fundamentami UE, stają się powoli pustymi frazesami.
Być może Polacy nie mają racji, mówiąc o dyskryminacji. Jak jednak inaczej zinterpretować fakt, że żaden Polak nie zajmuje wysokiego stanowiska w strukturach europejskich? Oczywiście, poza komisarz Danutą Hübner, która trafiła tam automatycznie z klucza narodowego. Niższe funkcje w KE są rozdzielane według mniej precyzyjnych kryteriów, umożliwiających większą dowolność w ich obsadzaniu. Według przepisów wszystko jest w porządku, bo Polak musi objąć przynajmniej jedno wysokie stanowisko w komisji, ale... do 2007 roku. Stąd wielkie zdziwienie Brukseli na polskie zarzuty o niesprawiedliwy podział stanowisk.
Oczywiście można przyjąć, że Polska przedstawiła gorszych kandydatów na unijne stanowiska niż Czesi i Węgrzy. Bardziej prawdopodobne jest jednak inne wytłumaczenie. Polska to jeden z większych krajów UE i największy spośród nowych członków i jako taki pozwolił sobie na prowadzenie samodzielnej polityki w kwestiach Ukrainy czy systemu głosowania. Na tym przecież ma polegać siła europejskiej wspólnoty, której motto brzmi: "Zjednoczeni w rozmaitości". Zachęceni nim pokazaliśmy, że mamy własne zdanie, choć na pewno nie przekroczyliśmy granic przyzwoitości przy jego głoszeniu. Ale jak widać, lepiej współpracować z Węgrami, czy Czechami, którzy własnego zdania albo nie mają, albo boją się z nim afiszować.
Agaton Koziński