I kongres partii Leszka Millera
Leszek zostanie premierem" - powtarzali z zadowoleniem w kuluarach delegaci na I kongres SLD. "Clinton by tego demokratom nie zrobił" - stwierdzano, komentując nieobecność zaproszonego na kongres prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego. Kolejny raz partię wygrał Leszek Miller. W przejęciu władzy w kraju chce mu pomóc 80 tys. działaczy sojuszu. Kim jest ich ideał premiera?
"(...) Pojechaliśmy do domu do Millera. Mieszkał w jakimś zupełnie pustym służbowym mieszkaniu, najważniejszym meblem była wielka drewniana skrzynia pośrodku pokoju, przystrojona przedziwnymi kwiatami z Instytutu Sadownictwa. Usiedliśmy na krzesłach i pamiętam - jedliśmy jakąś strasznie starą, odsmażaną kaszankę i piliśmy wódkę. No i to cały Miller" - wspominał obecny prezydent w książce "Kwaśniewski: nie lubię tracić czasu". Elektryk z Żyrardowa, działacz ZMS i PZPR, wzorowy absolwent Wyższej Szkoły Nauk Społecznych przy KC PZPR spędził dorosłe życie, walcząc o władzę w partyjnym aparacie, bo kto rządził aparatem, ten rządził partią, a partia rządziła krajem. W tej walce okazał się najlepszy - pod koniec istnienia PZPR większość sznurów partyjnej władzy znajdowała się faktycznie w rękach Millera. Jeszcze za czasów rządów koalicji SLD-PSL pozostawał formalnie numerem 2. Dziś "cały Miller" to cały nowy SLD. Szefami wojewódzkich ogniw partii na ogół zostali działa- cze oddani Millerowi, np. Andrzej Pęczak w Łodzi czy Andrzej Piłat w Warszawie. Co więcej, w myśl tymczasowego statutu partii przewodniczący poszczególnych ogniw aparatu mogli dobie- rać wygodny dla siebie skład zarządów. A że czas kadencji zarządów wynosi cztery lata, nawet zmiana statutu przez kongres nie daje pola do działania potencjalnym konkurentom przewodniczącego. Tacy politycy jak Włodzimierz Cimoszewicz, który w przeszłości nie krył niechęci do Millera, dziś mogą najwyżej swoją obecnością uwiarygadniać wprowadzony przez niego "centralizm demokratyczny", czyli wodzowski system rządzenia partią. Nie wszyscy mogą uwiarygadniać. Sylwia Pusz, która jako przewodnicząca frakcji młodych zdobyła się na nieśmiałe próby krytyki liderów partii, jest już w cieniu. I nie ma już frakcji młodych. Ani żadnych innych frakcji. Wodza krytykuje się dopiero wtedy, gdy w wyniku wewnętrznego przewrotu przestaje być wodzem. W głosowaniu na przewodniczącego partii Millera poparło 98 proc. delegatów. Opozycja porachowała się na 15 głosów. - Nie będę w tej sprawie prowadzić żadnego śledztwa - oznajmił łaskawie Miller.
Później z wysokości stanowiska przyglądał się bojom o funkcje wiceprzewodniczących. Kto mówi, że w partii nie ma demokracji? Podejmowane kilka lat temu działania mające doprowadzić do takiego ukształtowania władz SLD, które ułatwiłoby zawarcie historycznego kompromisu z UW, spełzły na niczym. Również próba osłabienia pozycji Millera poprzez nawrót do dyskusji o grzechach przeszłości raczej go wzmocniła. Skierowane do uczestników kongresu słowa Kwaśniewskiego o tym, że ofiarom "zbrodni, które popełniono w Polsce pod sztandarami lewicy" należą się nie tylko przeprosiny, ale także "ludzka satysfakcja", zostały przez delegatów przyjęte chłodno. - Za dużo tego przepraszania - szeptano. Inna była reakcja na wypowiedź Millera. Potępił on zbrodnie stalinizmu i niemal jednym tchem potępił rządy koalicji. Finezyjnie - ku zadowoleniu delegatów - dowodził, że to SLD, walcząc z centroprawicą, strzeże kraju przed powrotem do złych praktyk z przeszłości. - Przejawem zagrożenia dla demokracji jest zawłaszczanie państwa przez koalicję - mówił Miller, a 726 delegatów, wśród których było ponad 160 pracowników administracji państwowej i 175 polityków zawodowych, biło brawa. Czy nie jest przyjemnie poczuć się spadkobiercą PPS, KOR, a w dodatku strażnikiem demokracji zagrożonej przez prawicę? Poczucie satysfakcji jest duże, zwłaszcza że "odcinanie się" nie przeszkadza w działalności takim politykom sojuszu jak Jolanta Gontarczyk, gość kongresu, oskarżana o prowadzenie w latach 80. działań rozbijających środowiska niemieckiej Polonii. "Przeszłość Joli Gontarczyk jest wewnętrznym problemem Joli Gontarczyk" - stwierdził w wywiadzie dla "Gazety Wyborczej" Krzysztof Janik, sekretarz generalny SLD. Wielu członków nowej partii przeczekało czas pomiędzy wyprowadzeniem sztandaru PZPR a wprowadzeniem sztandaru SLD. Do nowego sojuszu zapisał się np. cały były Komitet Miejski PZPR w Sosnowcu. - SLD nie otwiera się na "centrum", nie przeprasza za przeszłość, nie dopuszcza do władz młodych i paradoksalnie właśnie dlatego ma wysokie poparcie w sondażach. Elektorat sojuszu stawia na trwałość i niezmienność - uważa prof. Andrzej Rychard, socjolog z Instytutu Filozofii i Socjologii PAN.
Czy SLD będzie stymulować wzrost gospodarczy, czy też rozbuduje socjalne funkcje państwa? A po co te dylematy? "Jesteśmy za stopniowym obniżaniem deficytu budżetowego, zadłużenia publicznego i inflacji, ale bez szkody dla wzrostu gospodarczego, walki z bezrobociem i polityki socjalnej" - wyjaśnia na łamach "Rzeczpospolitej" Marek Borowski, wicemarszałek Sejmu. - Mówimy "tak" dla gospodarki rynkowej i "nie" dla społeczeństwa rynkowego - zapewniał Miller ku widocznemu zadowoleniu delegatów, w tym około 30 robotników, 28 rolników, 88 pracowników oświaty, 24 pracowników służby zdrowia, no i 126 przedsiębiorców. - Dużo to my tam nie zmienimy - mówili działacze w kuluarach, pytani o to, czy po ewentualnym przejęciu władzy wprowadzą nowy kurs w gospodarce. Trzeba czekać do wyborów, aż koalicja skończy reformy. I starać się utrzymać społeczne poparcie. - Jeśli reformy zaczną przynosić pozytywne efekty, może się okazać, że mamy do czynienia ze zjawiskiem przetrenowania, że szczyt popularności przyszedł za wcześnie - zauważa prof. Andrzej Rychard. Jak długo sojusz będzie utrzymywać popularność? "Póki my żyjemy!" - zakończył swe przemówienie Leszek Miller.
"(...) Pojechaliśmy do domu do Millera. Mieszkał w jakimś zupełnie pustym służbowym mieszkaniu, najważniejszym meblem była wielka drewniana skrzynia pośrodku pokoju, przystrojona przedziwnymi kwiatami z Instytutu Sadownictwa. Usiedliśmy na krzesłach i pamiętam - jedliśmy jakąś strasznie starą, odsmażaną kaszankę i piliśmy wódkę. No i to cały Miller" - wspominał obecny prezydent w książce "Kwaśniewski: nie lubię tracić czasu". Elektryk z Żyrardowa, działacz ZMS i PZPR, wzorowy absolwent Wyższej Szkoły Nauk Społecznych przy KC PZPR spędził dorosłe życie, walcząc o władzę w partyjnym aparacie, bo kto rządził aparatem, ten rządził partią, a partia rządziła krajem. W tej walce okazał się najlepszy - pod koniec istnienia PZPR większość sznurów partyjnej władzy znajdowała się faktycznie w rękach Millera. Jeszcze za czasów rządów koalicji SLD-PSL pozostawał formalnie numerem 2. Dziś "cały Miller" to cały nowy SLD. Szefami wojewódzkich ogniw partii na ogół zostali działa- cze oddani Millerowi, np. Andrzej Pęczak w Łodzi czy Andrzej Piłat w Warszawie. Co więcej, w myśl tymczasowego statutu partii przewodniczący poszczególnych ogniw aparatu mogli dobie- rać wygodny dla siebie skład zarządów. A że czas kadencji zarządów wynosi cztery lata, nawet zmiana statutu przez kongres nie daje pola do działania potencjalnym konkurentom przewodniczącego. Tacy politycy jak Włodzimierz Cimoszewicz, który w przeszłości nie krył niechęci do Millera, dziś mogą najwyżej swoją obecnością uwiarygadniać wprowadzony przez niego "centralizm demokratyczny", czyli wodzowski system rządzenia partią. Nie wszyscy mogą uwiarygadniać. Sylwia Pusz, która jako przewodnicząca frakcji młodych zdobyła się na nieśmiałe próby krytyki liderów partii, jest już w cieniu. I nie ma już frakcji młodych. Ani żadnych innych frakcji. Wodza krytykuje się dopiero wtedy, gdy w wyniku wewnętrznego przewrotu przestaje być wodzem. W głosowaniu na przewodniczącego partii Millera poparło 98 proc. delegatów. Opozycja porachowała się na 15 głosów. - Nie będę w tej sprawie prowadzić żadnego śledztwa - oznajmił łaskawie Miller.
Później z wysokości stanowiska przyglądał się bojom o funkcje wiceprzewodniczących. Kto mówi, że w partii nie ma demokracji? Podejmowane kilka lat temu działania mające doprowadzić do takiego ukształtowania władz SLD, które ułatwiłoby zawarcie historycznego kompromisu z UW, spełzły na niczym. Również próba osłabienia pozycji Millera poprzez nawrót do dyskusji o grzechach przeszłości raczej go wzmocniła. Skierowane do uczestników kongresu słowa Kwaśniewskiego o tym, że ofiarom "zbrodni, które popełniono w Polsce pod sztandarami lewicy" należą się nie tylko przeprosiny, ale także "ludzka satysfakcja", zostały przez delegatów przyjęte chłodno. - Za dużo tego przepraszania - szeptano. Inna była reakcja na wypowiedź Millera. Potępił on zbrodnie stalinizmu i niemal jednym tchem potępił rządy koalicji. Finezyjnie - ku zadowoleniu delegatów - dowodził, że to SLD, walcząc z centroprawicą, strzeże kraju przed powrotem do złych praktyk z przeszłości. - Przejawem zagrożenia dla demokracji jest zawłaszczanie państwa przez koalicję - mówił Miller, a 726 delegatów, wśród których było ponad 160 pracowników administracji państwowej i 175 polityków zawodowych, biło brawa. Czy nie jest przyjemnie poczuć się spadkobiercą PPS, KOR, a w dodatku strażnikiem demokracji zagrożonej przez prawicę? Poczucie satysfakcji jest duże, zwłaszcza że "odcinanie się" nie przeszkadza w działalności takim politykom sojuszu jak Jolanta Gontarczyk, gość kongresu, oskarżana o prowadzenie w latach 80. działań rozbijających środowiska niemieckiej Polonii. "Przeszłość Joli Gontarczyk jest wewnętrznym problemem Joli Gontarczyk" - stwierdził w wywiadzie dla "Gazety Wyborczej" Krzysztof Janik, sekretarz generalny SLD. Wielu członków nowej partii przeczekało czas pomiędzy wyprowadzeniem sztandaru PZPR a wprowadzeniem sztandaru SLD. Do nowego sojuszu zapisał się np. cały były Komitet Miejski PZPR w Sosnowcu. - SLD nie otwiera się na "centrum", nie przeprasza za przeszłość, nie dopuszcza do władz młodych i paradoksalnie właśnie dlatego ma wysokie poparcie w sondażach. Elektorat sojuszu stawia na trwałość i niezmienność - uważa prof. Andrzej Rychard, socjolog z Instytutu Filozofii i Socjologii PAN.
Czy SLD będzie stymulować wzrost gospodarczy, czy też rozbuduje socjalne funkcje państwa? A po co te dylematy? "Jesteśmy za stopniowym obniżaniem deficytu budżetowego, zadłużenia publicznego i inflacji, ale bez szkody dla wzrostu gospodarczego, walki z bezrobociem i polityki socjalnej" - wyjaśnia na łamach "Rzeczpospolitej" Marek Borowski, wicemarszałek Sejmu. - Mówimy "tak" dla gospodarki rynkowej i "nie" dla społeczeństwa rynkowego - zapewniał Miller ku widocznemu zadowoleniu delegatów, w tym około 30 robotników, 28 rolników, 88 pracowników oświaty, 24 pracowników służby zdrowia, no i 126 przedsiębiorców. - Dużo to my tam nie zmienimy - mówili działacze w kuluarach, pytani o to, czy po ewentualnym przejęciu władzy wprowadzą nowy kurs w gospodarce. Trzeba czekać do wyborów, aż koalicja skończy reformy. I starać się utrzymać społeczne poparcie. - Jeśli reformy zaczną przynosić pozytywne efekty, może się okazać, że mamy do czynienia ze zjawiskiem przetrenowania, że szczyt popularności przyszedł za wcześnie - zauważa prof. Andrzej Rychard. Jak długo sojusz będzie utrzymywać popularność? "Póki my żyjemy!" - zakończył swe przemówienie Leszek Miller.
Więcej możesz przeczytać w 52/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.