Rozmowa z prof. STANISŁAWEM GOMUŁKĄ z London School of Economics, doradcą ministra finansów
Wprost: - Czy nasza gospodarka jest na tyle słaba, że jedna wypowiedź ministra różniąca się od stanowiska rządu może prowadzić do gwałtownego osłabienia złotego?
Stanisław Gomułka: - Gospodarka polska jest całkiem mocna i kontrowersyjna wypowiedź mogłaby być nawet testem na jej stabilność. Tego typu testowania zwykle jednak nie przeprowadzają członkowie rządu. Politycznie motywowane krytyczne oceny wprowadzają bowiem element niepewności i niejasności dotyczącej polityki gospodarczej państwa. Wzbudza to niepokój inwestorów zagranicznych i krajowych, a także wyborców. Z tych powodów w innych krajach ministrowie starają się mówić tym samym głosem.
- Czy urlopowanie ministra Kropiwnickiego rozwiązuje problem?
- To nie jest pytanie do mnie. Premier powiedział, że zależy mu na tym, by członkowie jego gabinetu mówili jednym głosem. Problem polega na tym, że w Polsce premier ma mniej do powiedzenia w sprawie powoływania i odwoływania ministrów niż w innych krajach. W Wielkiej Brytanii byłoby rzeczą naturalną, że publiczna wypowiedź ministra sprzeczna z polityką rządu prowadzi do jego natychmiastowej rezygnacji lub dymisji. Od publicznej krytyki są bowiem polityczna opozycja, niezależni eksperci i środki masowego przekazu. W Polsce jest, niestety, inaczej. Brak dyscypliny wewnątrz ugrupowań politycznych charakteryzuje i amerykański Kongres, ale tam wysoką efektywność systemu politycznego uzyskano, dając prezydentowi uprawnienia głowy państwa i szefa władzy wykonawczej.
- Wróćmy do konsekwencji wypowiedzi polityków. W budżecie na 2000 r. zapisano, że dolar będzie kosztował 3,96 zł, a już dziś jego cena przekracza 4,30 zł.
- Złoty jest mocny wobec euro i ten kurs jest dla Polski najważniejszy. Polacy przyzwyczaili się, że kurs złotówki wobec dolara nie podlegał dużym fluktuacjom. Było to związane z polityką banku centralnego, który utrzymywał kurs złotego w stosunkowo wąskim paśmie. W ostatnich dwóch latach pasmo to zostało rozszerzone celowo, by zwiększyć ryzyko kursowe zarówno dla inwestorów zagranicznych, jak i dla tych w Polsce, którzy pożyczają zagraniczne pieniądze. Takie działanie miało na dłuższą metę służyć stabilności gospodarki przez zmniejszanie ryzyka dużej dewaluacji złotego. Polityka ta już przynosi oczekiwane efekty, np. zadłużenie polskich przedsiębiorstw za granicą jest umiarkowane. Ta zmienność kursu polskiej waluty odstrasza również krótkoterminowych inwestorów, utrudnia im bowiem działania spekulacyjne i to chroni złotego i gospodarkę przed dużymi wstrząsami. Chciałbym jednocześnie podkreślić, że sytuacja Polski jest nieporównywalnie lepsza niż tych krajów, które w ostatnich latach doświadczyły kryzysów finansowych. Krótkoterminowe zadłużenie zagraniczne państwa, banków i przedsiębiorstw jest bowiem niewielkie, a rezerwy walutowe NBP są duże. NBP mógłby, gdyby chciał, interweniować na stosunkowo płytkim rynku walutowym w zakresie umożliwiającym ustalenie kursu złotego na dowolnym poziomie w ramach znacznego pasma wokół kursu centralnego. Brak interwencji w ostatnich dniach jest celowym wyborem, a nie koniecznością.
- Czy biorąc pod uwagę rosnącą inflację, Rada Polityki Pieniężnej powinna podwyższyć stopy procentowe?
- W ostatnich kilkunastu miesiącach mamy do czynienia z dużą zmiennością sytuacji inflacyjnej. Na koniec minionego roku i na początku tego roku nastąpił gwałtowny spadek inflacji, w dużej mierze w związku z rozwojem sytuacji w gospodarce światowej. W tym roku średnioroczna inflacja będzie o wiele niższa niż w minionym roku. Nawet minister Kropiwnicki uważa, że wyniesie ona 7,2 proc. W porównaniu z 11,8 proc. w zeszłym roku jest to znaczący postęp. Tak silnego obniżenia inflacji, jakie odnotowano na przełomie ubiegłego i tego roku, nie było od 1990 r. Obecnie ustępują zjawiska nadzwyczajne i jest naturalne, że inflacja będzie przejściowo większa. Tak może być jeszcze nie tylko w listopadzie i grudniu, ale także w pierwszym kwartale przyszłego roku. Natomiast rosnąca inflacja w drugiej połowie tego roku będzie miała swoje zwierciadlane asymetryczne odbicie - malejącą inflację w drugiej połowie przyszłego roku. NBP może być jednak zaniepokojony tym, że wyższa inflacja pod koniec tego roku pobudzi oczekiwania inflacyjne i doprowadzi do nadmiernego wzrostu płac w przedsiębiorstwach, co istotnie miałoby długofalowe ujemne skutki.
- Jakie koszty poniesie gospodarka w wypadku wzrostu stóp procentowych?
- Od kilku miesięcy wzrost gospodarczy jest napędzany zarówno popytem wewnętrznym, jak i zagranicznym. Produkcja przemysłowa zaczyna rosnąć i wygląda na to, że moje wcześniejsze prognozy dotyczące przyspieszenia wzrostu gospodarczego w drugiej połowie tego roku się spełniają. Masa kredytu w relacji do dochodu narodowego jest niska, więc ewentualne podniesienie stóp procentowych nie powinno być poważną przeszkodą w procesie regeneracji szybkiego wzrostu gospodarczego i nie powinno zagrażać założeniom budżetowym dotyczącym tego wzrostu w roku przyszłym.
- Od kilku miesięcy wzrasta produkcja przemysłowa, ale jednocześnie zwiększa się liczba bezrobotnych. Czy gospodarka staje się bardziej konkurencyjna?
- Rok temu w przemyśle produkcja spadała i można było oczekiwać zmniejszenia zatrudnienia. Takiego zjawiska jednak nie zaobserwowano. Przedsiębiorstwa ponoszą bowiem spore koszty związane ze zmniejszaniem zatrudnienia i z ponownym zatrudnianiem nowych pracowników. W czasie recesji decydują się na gromadzenie nadwyżki siły roboczej i potem przy poprawie koniunktury wykorzystują te nadwyżki. Tymczasem obecnie wchodzi na rynek pracy wielu młodych ludzi. W związku z tym możemy mieć paradoksalną sytuację, że przy rosnącym tempie wzrostu gospodarczego bezrobocie będzie też przez pewien czas rosło.
- Jak szybko zmienią się te niekorzystne tendencje?
- W najbliższych miesiącach złotówka może być poddawana kolejnym próbom, sytuacja finansowa ZUS i kas chorych będzie budzić niepokój, a przy tym eksport i wzrost gospodarczy znajdują się dopiero w fazie rozruchu po silnych wstrząsach prorecesyjnych z ubiegłego roku. Najbliższe sześć miesięcy będzie więc trudne dla rządu i gospodarki, ale po przejściu przez to ucho igielne poprawa powinna być duża i dotyczyć wielu wskaźników równocześnie.
- Czy czarny scenariusz jest brany pod uwagę w zachodnich kołach finansowych?
- Możliwość odejścia Leszka Balcerowicza bardzo zaniepokoiła inwestorów. Jego następca musiałby długo i pracowicie budować swoją wiarygodność.
- Czy różnice interesów w koalicji nie przeszkodzą w kontynuowaniu reform?
- W ostatnich dwóch latach zainicjowano bardzo wiele reform, nastąpił znaczący postęp w prywatyzowaniu i restrukturyzacji gospodarki. Przyjęcie przez koalicję AWS-UW przygotowanej z inicjatywy Balcerowicza strategii polityki gospodarczej dla Polski na kolejne dziesięć lat pozwoliło określić ogólne ramy działań nie tylko tego gabinetu, ale i następnych rządów i parlamentów. Jest to bardzo ważne, zwłaszcza w kontekście zadań, jakie Polskę czekają w związku z procesem przystępowania do wspólnoty europejskiej i europejskiej unii monetarnej, a także dużym napływem młodych ludzi na rynek pracy. Te działania o kluczowym znaczeniu dla kraju zostały zaakceptowane i rozpoczęte przez obecną koalicję, ale myślę, że będą dyscyplinować polityków wszystkich partii w ich dalszych poczynaniach.
- Dyskusja nad przyszłorocznym budżetem może doprowadzić do kolejnego konfliktu w rządzącej koalicji.
- W wypadku budżetu możliwości destabilizacyjne ze strony różnych grup w parlamencie są ograniczone, gdyż parlament musi zaakceptować deficyt budżetowy taki, jaki zaproponował rząd. Z przyjętych ustaw podatkowych wynikają też określone ograniczenia dotyczące ogólnych wydatków. By zwiększyć niektóre z nich, inne trzeba zmniejszyć. Jak uczy doświadczenie z lat poprzednich, parlament po tygodniach intensywnej pracy wprowadzał niewielkie zmiany. Tym razem też nie widzę poważnego zagrożenia pod warunkiem, że propozycje podatkowe rządu zostaną przyjęte. Jeśli zaś nie, pod znakiem zapytania stanie wiele spraw o fundamentalnym znaczeniu. Nie tylko budżet, ale także realizacja harmonogramu przystępowania do Unii Europejskiej. Konsekwencją braku porozumienia w koalicji byłyby prawdopodobnie nowe wybory. Tymczasem licząca na zwycięstwo opozycja w mojej ocenie nie jest przygotowana, by zaproponować Polsce koherentny program gospodarczy na miarę ciągle dużych zagrożeń i wyzwań najbliższych lat. Ona też potrzebuje tych dwóch lat, aby taki program stworzyć. Również z tego powodu tak ważna jest zgoda i zrozumienie w koalicji przy zatwierdzaniu ustawy budżetowej.
- O wydatkach budżetowych decydują nie tylko politycy, ale bardzo często ulica. Presję na ich zwiększenie wywierają protestujący rolnicy, górnicy, pielęgniarki czy nauczyciele.
- Dotychczas rząd ustępował żądaniom tych wszystkich grup interesu w sposób umiarkowany. Nawet jeśli wymagało to zwiększania wydatków o kilkaset milionów złotych, jest to cena, którą warto zapłacić za długofalowe korzyści, jakie dają kolejne restrukturyzacje i reformy. Demonstracje uliczne mają też pewien walor edukacyjny. Rolnicy czy górnicy uświadamiają sobie, że są konkurentami w wyścigu po pieniądze ze wspólnej, państwowej kasy, że są też inni rywale oraz że wszyscy oni razem wzbudzają niepokój podatników. Jedna, silna grupa nacisku stwarzałaby duże zagrożenie dla wspólnego interesu, jakim jest porządek prawny i realizacja reform. W warunkach demokracji tych grup jest wiele, a wtedy zaczynają się one sobie przeciwstawiać i po części znosić.
Rozmawiali Krzysztof Gołata i Zofia Leśniewska
Stanisław Gomułka: - Gospodarka polska jest całkiem mocna i kontrowersyjna wypowiedź mogłaby być nawet testem na jej stabilność. Tego typu testowania zwykle jednak nie przeprowadzają członkowie rządu. Politycznie motywowane krytyczne oceny wprowadzają bowiem element niepewności i niejasności dotyczącej polityki gospodarczej państwa. Wzbudza to niepokój inwestorów zagranicznych i krajowych, a także wyborców. Z tych powodów w innych krajach ministrowie starają się mówić tym samym głosem.
- Czy urlopowanie ministra Kropiwnickiego rozwiązuje problem?
- To nie jest pytanie do mnie. Premier powiedział, że zależy mu na tym, by członkowie jego gabinetu mówili jednym głosem. Problem polega na tym, że w Polsce premier ma mniej do powiedzenia w sprawie powoływania i odwoływania ministrów niż w innych krajach. W Wielkiej Brytanii byłoby rzeczą naturalną, że publiczna wypowiedź ministra sprzeczna z polityką rządu prowadzi do jego natychmiastowej rezygnacji lub dymisji. Od publicznej krytyki są bowiem polityczna opozycja, niezależni eksperci i środki masowego przekazu. W Polsce jest, niestety, inaczej. Brak dyscypliny wewnątrz ugrupowań politycznych charakteryzuje i amerykański Kongres, ale tam wysoką efektywność systemu politycznego uzyskano, dając prezydentowi uprawnienia głowy państwa i szefa władzy wykonawczej.
- Wróćmy do konsekwencji wypowiedzi polityków. W budżecie na 2000 r. zapisano, że dolar będzie kosztował 3,96 zł, a już dziś jego cena przekracza 4,30 zł.
- Złoty jest mocny wobec euro i ten kurs jest dla Polski najważniejszy. Polacy przyzwyczaili się, że kurs złotówki wobec dolara nie podlegał dużym fluktuacjom. Było to związane z polityką banku centralnego, który utrzymywał kurs złotego w stosunkowo wąskim paśmie. W ostatnich dwóch latach pasmo to zostało rozszerzone celowo, by zwiększyć ryzyko kursowe zarówno dla inwestorów zagranicznych, jak i dla tych w Polsce, którzy pożyczają zagraniczne pieniądze. Takie działanie miało na dłuższą metę służyć stabilności gospodarki przez zmniejszanie ryzyka dużej dewaluacji złotego. Polityka ta już przynosi oczekiwane efekty, np. zadłużenie polskich przedsiębiorstw za granicą jest umiarkowane. Ta zmienność kursu polskiej waluty odstrasza również krótkoterminowych inwestorów, utrudnia im bowiem działania spekulacyjne i to chroni złotego i gospodarkę przed dużymi wstrząsami. Chciałbym jednocześnie podkreślić, że sytuacja Polski jest nieporównywalnie lepsza niż tych krajów, które w ostatnich latach doświadczyły kryzysów finansowych. Krótkoterminowe zadłużenie zagraniczne państwa, banków i przedsiębiorstw jest bowiem niewielkie, a rezerwy walutowe NBP są duże. NBP mógłby, gdyby chciał, interweniować na stosunkowo płytkim rynku walutowym w zakresie umożliwiającym ustalenie kursu złotego na dowolnym poziomie w ramach znacznego pasma wokół kursu centralnego. Brak interwencji w ostatnich dniach jest celowym wyborem, a nie koniecznością.
- Czy biorąc pod uwagę rosnącą inflację, Rada Polityki Pieniężnej powinna podwyższyć stopy procentowe?
- W ostatnich kilkunastu miesiącach mamy do czynienia z dużą zmiennością sytuacji inflacyjnej. Na koniec minionego roku i na początku tego roku nastąpił gwałtowny spadek inflacji, w dużej mierze w związku z rozwojem sytuacji w gospodarce światowej. W tym roku średnioroczna inflacja będzie o wiele niższa niż w minionym roku. Nawet minister Kropiwnicki uważa, że wyniesie ona 7,2 proc. W porównaniu z 11,8 proc. w zeszłym roku jest to znaczący postęp. Tak silnego obniżenia inflacji, jakie odnotowano na przełomie ubiegłego i tego roku, nie było od 1990 r. Obecnie ustępują zjawiska nadzwyczajne i jest naturalne, że inflacja będzie przejściowo większa. Tak może być jeszcze nie tylko w listopadzie i grudniu, ale także w pierwszym kwartale przyszłego roku. Natomiast rosnąca inflacja w drugiej połowie tego roku będzie miała swoje zwierciadlane asymetryczne odbicie - malejącą inflację w drugiej połowie przyszłego roku. NBP może być jednak zaniepokojony tym, że wyższa inflacja pod koniec tego roku pobudzi oczekiwania inflacyjne i doprowadzi do nadmiernego wzrostu płac w przedsiębiorstwach, co istotnie miałoby długofalowe ujemne skutki.
- Jakie koszty poniesie gospodarka w wypadku wzrostu stóp procentowych?
- Od kilku miesięcy wzrost gospodarczy jest napędzany zarówno popytem wewnętrznym, jak i zagranicznym. Produkcja przemysłowa zaczyna rosnąć i wygląda na to, że moje wcześniejsze prognozy dotyczące przyspieszenia wzrostu gospodarczego w drugiej połowie tego roku się spełniają. Masa kredytu w relacji do dochodu narodowego jest niska, więc ewentualne podniesienie stóp procentowych nie powinno być poważną przeszkodą w procesie regeneracji szybkiego wzrostu gospodarczego i nie powinno zagrażać założeniom budżetowym dotyczącym tego wzrostu w roku przyszłym.
- Od kilku miesięcy wzrasta produkcja przemysłowa, ale jednocześnie zwiększa się liczba bezrobotnych. Czy gospodarka staje się bardziej konkurencyjna?
- Rok temu w przemyśle produkcja spadała i można było oczekiwać zmniejszenia zatrudnienia. Takiego zjawiska jednak nie zaobserwowano. Przedsiębiorstwa ponoszą bowiem spore koszty związane ze zmniejszaniem zatrudnienia i z ponownym zatrudnianiem nowych pracowników. W czasie recesji decydują się na gromadzenie nadwyżki siły roboczej i potem przy poprawie koniunktury wykorzystują te nadwyżki. Tymczasem obecnie wchodzi na rynek pracy wielu młodych ludzi. W związku z tym możemy mieć paradoksalną sytuację, że przy rosnącym tempie wzrostu gospodarczego bezrobocie będzie też przez pewien czas rosło.
- Jak szybko zmienią się te niekorzystne tendencje?
- W najbliższych miesiącach złotówka może być poddawana kolejnym próbom, sytuacja finansowa ZUS i kas chorych będzie budzić niepokój, a przy tym eksport i wzrost gospodarczy znajdują się dopiero w fazie rozruchu po silnych wstrząsach prorecesyjnych z ubiegłego roku. Najbliższe sześć miesięcy będzie więc trudne dla rządu i gospodarki, ale po przejściu przez to ucho igielne poprawa powinna być duża i dotyczyć wielu wskaźników równocześnie.
- Czy czarny scenariusz jest brany pod uwagę w zachodnich kołach finansowych?
- Możliwość odejścia Leszka Balcerowicza bardzo zaniepokoiła inwestorów. Jego następca musiałby długo i pracowicie budować swoją wiarygodność.
- Czy różnice interesów w koalicji nie przeszkodzą w kontynuowaniu reform?
- W ostatnich dwóch latach zainicjowano bardzo wiele reform, nastąpił znaczący postęp w prywatyzowaniu i restrukturyzacji gospodarki. Przyjęcie przez koalicję AWS-UW przygotowanej z inicjatywy Balcerowicza strategii polityki gospodarczej dla Polski na kolejne dziesięć lat pozwoliło określić ogólne ramy działań nie tylko tego gabinetu, ale i następnych rządów i parlamentów. Jest to bardzo ważne, zwłaszcza w kontekście zadań, jakie Polskę czekają w związku z procesem przystępowania do wspólnoty europejskiej i europejskiej unii monetarnej, a także dużym napływem młodych ludzi na rynek pracy. Te działania o kluczowym znaczeniu dla kraju zostały zaakceptowane i rozpoczęte przez obecną koalicję, ale myślę, że będą dyscyplinować polityków wszystkich partii w ich dalszych poczynaniach.
- Dyskusja nad przyszłorocznym budżetem może doprowadzić do kolejnego konfliktu w rządzącej koalicji.
- W wypadku budżetu możliwości destabilizacyjne ze strony różnych grup w parlamencie są ograniczone, gdyż parlament musi zaakceptować deficyt budżetowy taki, jaki zaproponował rząd. Z przyjętych ustaw podatkowych wynikają też określone ograniczenia dotyczące ogólnych wydatków. By zwiększyć niektóre z nich, inne trzeba zmniejszyć. Jak uczy doświadczenie z lat poprzednich, parlament po tygodniach intensywnej pracy wprowadzał niewielkie zmiany. Tym razem też nie widzę poważnego zagrożenia pod warunkiem, że propozycje podatkowe rządu zostaną przyjęte. Jeśli zaś nie, pod znakiem zapytania stanie wiele spraw o fundamentalnym znaczeniu. Nie tylko budżet, ale także realizacja harmonogramu przystępowania do Unii Europejskiej. Konsekwencją braku porozumienia w koalicji byłyby prawdopodobnie nowe wybory. Tymczasem licząca na zwycięstwo opozycja w mojej ocenie nie jest przygotowana, by zaproponować Polsce koherentny program gospodarczy na miarę ciągle dużych zagrożeń i wyzwań najbliższych lat. Ona też potrzebuje tych dwóch lat, aby taki program stworzyć. Również z tego powodu tak ważna jest zgoda i zrozumienie w koalicji przy zatwierdzaniu ustawy budżetowej.
- O wydatkach budżetowych decydują nie tylko politycy, ale bardzo często ulica. Presję na ich zwiększenie wywierają protestujący rolnicy, górnicy, pielęgniarki czy nauczyciele.
- Dotychczas rząd ustępował żądaniom tych wszystkich grup interesu w sposób umiarkowany. Nawet jeśli wymagało to zwiększania wydatków o kilkaset milionów złotych, jest to cena, którą warto zapłacić za długofalowe korzyści, jakie dają kolejne restrukturyzacje i reformy. Demonstracje uliczne mają też pewien walor edukacyjny. Rolnicy czy górnicy uświadamiają sobie, że są konkurentami w wyścigu po pieniądze ze wspólnej, państwowej kasy, że są też inni rywale oraz że wszyscy oni razem wzbudzają niepokój podatników. Jedna, silna grupa nacisku stwarzałaby duże zagrożenie dla wspólnego interesu, jakim jest porządek prawny i realizacja reform. W warunkach demokracji tych grup jest wiele, a wtedy zaczynają się one sobie przeciwstawiać i po części znosić.
Rozmawiali Krzysztof Gołata i Zofia Leśniewska
Więcej możesz przeczytać w 47/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.