Demokracja nie polega na tym, że prezydentem może być tylko człowiek z wyższym wykształceniem, ale że prezydentem może być każdy, kto przekona innych, że umie dobrze rządzić
1. Rocznice skłaniają do wzruszeń, ale jest jeszcze lepiej, jeśli skłaniają do refleksji. Nie ma co żałować ekstazy stoczniowej i narodowej solidarności sprzed lat dwudziestu. Są to stany szczególne, zdarzające się czasem w życiu narodu, niejako odświętne, które nie mogą trwać stale. Istotne jest to, że wysiłek sprzed lat dwudziestu wcale nie został zmarnowany, że został przechowany w pamięci zbiorowej, podniesiony do rangi legendy, która w 1989 r. odegrała ważną rolę w kasacji dawnego ustroju. Przecież w 1989 r. fizycznie "Solidarności" właściwie już nie było, jej działacze w dużej mierze zastraszeni przez służby i zniechęceni wycofali się w życie prywatne lub wyjechali za granicę, z której większość zresztą nie wróciła. Kiedy przyszły wybory, z "Solidarności" zostało logo i zdjęcie z Lechem Wałęsą.
"Solidarność" trzeba było tworzyć na nowo po "okrągłym stole" i zwycięskich wyborach. A jednak kraj żył tak, jakby ta "Solidarność" z 1980 r. jeszcze żyła i ta wiara pomogła w odniesieniu sukcesu, pozwalała ludziom jednoczyć się i współpracować. Do czasu zwycięstwa, bo później przyszedł czas na ujawnianie autentycznych różnic.
2. Ważniejsze są lekcje z sierpnia ’80, które mogą zachować znaczenie dla nas jeszcze dziś. A nawet w tej ekstazie i odświętnej solidarności jest element, który może zachować swoje znaczenie jeszcze na długo.
3. Sierpień ’80 miał swoją poetykę i swoją politykę. Obie wymagały Robotnika. Przecież partia rządząca miała w nazwie słowo "robotnicza", a partyjni sekretarze, generałowie i ministrowie uzasadniali swoją nieograniczoną władzę tym, że sprawują ją w imieniu "robotników". Bunt robotników był więc skandalem doktrynalnym. Oczywiście, władza robotnicza dość szybko zajęła się prześladowaniem nieposłusznych robotników równie dobrze jak prześladowaniem nieposłusznych inteligentów, a robotnik z pochodzenia, sekretarz Gierek, patronował cztery lata wcześniej policyjnej pacyfikacji robotniczych "warchołów" z Radomia. Mimo to zorganizowany strajk był czymś dla władzy "robotniczej" kłopotliwym. Stąd podkreślanie przez strajkujących i sympatyzujących z nimi robotniczego charakteru protestu. Niech nas jednak to dzisiaj nie myli, strajk był nie tylko robotniczy. Protestowali urzędnicy, taksówkarze, pielęgniarki, uczniowie, inżynierowie. Jeśli słuchamy dziś wspomnień Bogdana Borusewicza, który akcję strajkową zorganizował, musimy pamiętać, że jego akcja opierała się na współpracy opozycyjnego inteligenta z opozycyjnie nastawionymi robotnikami, jeśli oglądamy Lecha Wałęsę przed pomnikiem stoczniowców z Tadeuszem Mazowieckim i Bronisławem Geremkiem, to pamiętamy, że to opozycyjny robotnik zaprosił przybyłych z poparciem intelektualistów do pozostania w stoczni i współpracy. Współpraca była możliwa dlatego, że strony traktowały się poważnie. Taka była istota "Solidarności", w której brali udział pracownicy naukowi na równi z górnikami, inżynierowie ze stoczniowcami.
4. Tu właśnie szczególne znaczenie ma mit Wałęsy. Przecież nie chodzi o to, czy miał takie, czy inne cechy nadzwyczajne i na ile bez niego losy strajku, a później "Solidarności" i kraju, potoczyłyby się inaczej. Wałęsa jest w całej tej historii ważny dlatego, że reprezentuje inny typ bohatera. Nie jest to inteligent, spadkobierca szlachty, ale człowiek prosty, z ludu, jak się kiedyś mówiło. To, że przywódcą narodowego ruchu był robotnik, symbolizowało utratę prawomocności władzy komunistycznej. Oznaczało jednak coś więcej niż przypadek Lecha Wałęsy, a mianowicie demokratyczny charakter ruchu, w którym człowiek bez formalnych kwalifikacji do bycia w elicie narodowej zajął miejsce na czele tej elity. Dla niektórych było irytujące, że twórcy kultury i intelektualiści okazują szacunek człowiekowi ustępującemu im wiedzą i wyrobieniem towarzyskim. A jednak w większości wypadków było to szczere uznanie dla odwagi i zdecydowania człowieka, który stał na czele skierowanego przeciwko totalitaryzmowi ruchu. Miało się wrażenie, że oto przełamuje się jakaś bariera psychologiczna uprzedzeń warstwowych, że komunistycznemu mitowi awansu proletariatu poprzez lojalną pracę w aparacie władzy można przeciwstawić awans otwarty naprawdę dla każdego, kto potrafi się wykazać sprawnością działania społecznego w dobrej sprawie. Demokracja nie polega bowiem na tym, że prezydentem może być tylko człowiek z wyższym wykształceniem, ale że prezydentem może być każdy, kto przekona innych, że umie dobrze rządzić.
5. Dzisiaj nie trzeba być w partii rządzącej, żeby zrobić karierę, a sama liczba kandydatów na prezydenta wskazuje na to, że aspiracje są ciągle duże. W kraju są dziesiątki tysięcy urzędów do zajęcia, a władza w miasteczku czy powiecie jest naprawdę władzą, a nie tylko delegaturą podległą Warszawie. Energicznemu procesowi zdobywania pozycji społecznej towarzyszy jednak utrata społecznego etosu "Solidarności". Mówiąc krótko, polegał on na tym, że różniąc się, jesteśmy sobie równi. I nie szło tutaj o komunistyczną równość bezklasową, ale o równość obywatelską, która sprawia, że biedny czuje się równie pełnoprawnym obywatelem jak bogaty, profesor - jak minister, a robotnik - jak właściciel. Partnerstwo w walce nie przerodziło się w partnerstwo obywatelskie w państwie demokratycznym. Kapitalizm jest ekonomiczną podstawą demokracji, sam jednak jej nie gwarantuje. Demokracja nie sprowadza się też do okresowych wyborów ani do praw zapisanych na konstytucyjnym papierze.
Demokracja to pewien stan ducha, klimat społeczny i etos, jaki panuje w życiu publicznym. To nie o rządy większości w niej chodzi ani też o głosy większości, tylko o poszanowanie większości przez mniejszość mającą przewagę władzy, wykształcenia czy pieniędzy. Z tego, że ktoś płaci więcej podatków, nie wynika, iż należy mu się od państwa więcej. Podobnie jak nie należy się od państwa więcej temu, kto ma na barkach ciężar rządzenia. W Polsce ciągle żywa jest tradycja przywilejów. Kto idzie do góry, patrzy z góry na tych, którzy zostali na dole. Tymczasem nawet sprowadzeni do podręcznikowej roli większości głosujących obywatele dobrze wyczuwają to nastawienie. W tej sytuacji wygra ten, kto potrafi ich przekonać, że traktuje wszystkich równie poważnie.
"Solidarność" trzeba było tworzyć na nowo po "okrągłym stole" i zwycięskich wyborach. A jednak kraj żył tak, jakby ta "Solidarność" z 1980 r. jeszcze żyła i ta wiara pomogła w odniesieniu sukcesu, pozwalała ludziom jednoczyć się i współpracować. Do czasu zwycięstwa, bo później przyszedł czas na ujawnianie autentycznych różnic.
2. Ważniejsze są lekcje z sierpnia ’80, które mogą zachować znaczenie dla nas jeszcze dziś. A nawet w tej ekstazie i odświętnej solidarności jest element, który może zachować swoje znaczenie jeszcze na długo.
3. Sierpień ’80 miał swoją poetykę i swoją politykę. Obie wymagały Robotnika. Przecież partia rządząca miała w nazwie słowo "robotnicza", a partyjni sekretarze, generałowie i ministrowie uzasadniali swoją nieograniczoną władzę tym, że sprawują ją w imieniu "robotników". Bunt robotników był więc skandalem doktrynalnym. Oczywiście, władza robotnicza dość szybko zajęła się prześladowaniem nieposłusznych robotników równie dobrze jak prześladowaniem nieposłusznych inteligentów, a robotnik z pochodzenia, sekretarz Gierek, patronował cztery lata wcześniej policyjnej pacyfikacji robotniczych "warchołów" z Radomia. Mimo to zorganizowany strajk był czymś dla władzy "robotniczej" kłopotliwym. Stąd podkreślanie przez strajkujących i sympatyzujących z nimi robotniczego charakteru protestu. Niech nas jednak to dzisiaj nie myli, strajk był nie tylko robotniczy. Protestowali urzędnicy, taksówkarze, pielęgniarki, uczniowie, inżynierowie. Jeśli słuchamy dziś wspomnień Bogdana Borusewicza, który akcję strajkową zorganizował, musimy pamiętać, że jego akcja opierała się na współpracy opozycyjnego inteligenta z opozycyjnie nastawionymi robotnikami, jeśli oglądamy Lecha Wałęsę przed pomnikiem stoczniowców z Tadeuszem Mazowieckim i Bronisławem Geremkiem, to pamiętamy, że to opozycyjny robotnik zaprosił przybyłych z poparciem intelektualistów do pozostania w stoczni i współpracy. Współpraca była możliwa dlatego, że strony traktowały się poważnie. Taka była istota "Solidarności", w której brali udział pracownicy naukowi na równi z górnikami, inżynierowie ze stoczniowcami.
4. Tu właśnie szczególne znaczenie ma mit Wałęsy. Przecież nie chodzi o to, czy miał takie, czy inne cechy nadzwyczajne i na ile bez niego losy strajku, a później "Solidarności" i kraju, potoczyłyby się inaczej. Wałęsa jest w całej tej historii ważny dlatego, że reprezentuje inny typ bohatera. Nie jest to inteligent, spadkobierca szlachty, ale człowiek prosty, z ludu, jak się kiedyś mówiło. To, że przywódcą narodowego ruchu był robotnik, symbolizowało utratę prawomocności władzy komunistycznej. Oznaczało jednak coś więcej niż przypadek Lecha Wałęsy, a mianowicie demokratyczny charakter ruchu, w którym człowiek bez formalnych kwalifikacji do bycia w elicie narodowej zajął miejsce na czele tej elity. Dla niektórych było irytujące, że twórcy kultury i intelektualiści okazują szacunek człowiekowi ustępującemu im wiedzą i wyrobieniem towarzyskim. A jednak w większości wypadków było to szczere uznanie dla odwagi i zdecydowania człowieka, który stał na czele skierowanego przeciwko totalitaryzmowi ruchu. Miało się wrażenie, że oto przełamuje się jakaś bariera psychologiczna uprzedzeń warstwowych, że komunistycznemu mitowi awansu proletariatu poprzez lojalną pracę w aparacie władzy można przeciwstawić awans otwarty naprawdę dla każdego, kto potrafi się wykazać sprawnością działania społecznego w dobrej sprawie. Demokracja nie polega bowiem na tym, że prezydentem może być tylko człowiek z wyższym wykształceniem, ale że prezydentem może być każdy, kto przekona innych, że umie dobrze rządzić.
5. Dzisiaj nie trzeba być w partii rządzącej, żeby zrobić karierę, a sama liczba kandydatów na prezydenta wskazuje na to, że aspiracje są ciągle duże. W kraju są dziesiątki tysięcy urzędów do zajęcia, a władza w miasteczku czy powiecie jest naprawdę władzą, a nie tylko delegaturą podległą Warszawie. Energicznemu procesowi zdobywania pozycji społecznej towarzyszy jednak utrata społecznego etosu "Solidarności". Mówiąc krótko, polegał on na tym, że różniąc się, jesteśmy sobie równi. I nie szło tutaj o komunistyczną równość bezklasową, ale o równość obywatelską, która sprawia, że biedny czuje się równie pełnoprawnym obywatelem jak bogaty, profesor - jak minister, a robotnik - jak właściciel. Partnerstwo w walce nie przerodziło się w partnerstwo obywatelskie w państwie demokratycznym. Kapitalizm jest ekonomiczną podstawą demokracji, sam jednak jej nie gwarantuje. Demokracja nie sprowadza się też do okresowych wyborów ani do praw zapisanych na konstytucyjnym papierze.
Demokracja to pewien stan ducha, klimat społeczny i etos, jaki panuje w życiu publicznym. To nie o rządy większości w niej chodzi ani też o głosy większości, tylko o poszanowanie większości przez mniejszość mającą przewagę władzy, wykształcenia czy pieniędzy. Z tego, że ktoś płaci więcej podatków, nie wynika, iż należy mu się od państwa więcej. Podobnie jak nie należy się od państwa więcej temu, kto ma na barkach ciężar rządzenia. W Polsce ciągle żywa jest tradycja przywilejów. Kto idzie do góry, patrzy z góry na tych, którzy zostali na dole. Tymczasem nawet sprowadzeni do podręcznikowej roli większości głosujących obywatele dobrze wyczuwają to nastawienie. W tej sytuacji wygra ten, kto potrafi ich przekonać, że traktuje wszystkich równie poważnie.
Więcej możesz przeczytać w 36/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.