Genezę NSZZ "Solidarność" jego obecny przewodniczący i kandydat na prezydenta wywodzi od Pana Boga. "Duchowo 'Solidarność' powstała 16 października 1978 r., w dniu wyboru Jana Pawła II. To zaś była decyzja boża" - stwierdził Marian Krzaklewski podczas walnego zgromadzenia delegatów Regionu Mazowsze "S" z okazji dwudziestolecia związku. Nie śmiem w tej sprawie polemizować z następcą Lecha Wałęsy. Odnoszę jednak wrażenie, że dość istotną rolę w tym zbożnym dziele odegrał - nieświadomie i niechcący - niejaki Edward Gierek.
"Aspiracje materialne młodego pokolenia Polaków gwałtownie wzrosły po 'wielkim skoku' Gierka. Jako nastolatki doświadczyli oszałamiającego podniesienia stopy życiowej. Po purytańskiej stagnacji z ostatnich lat Gomułki sklepy nagle zapełniły się jedzeniem, dżinsami, radiami tranzystorowymi (...). Polski mały fiat wyładowany prowiantem i dziećmi stał się dobrze znanym widokiem w Berlinie Zachodnim i Wiedniu. Na własne oczy zobaczyli ci młodzi ludzie okropność kapitalistycznego Zachodu - i raczej im się spodobała" - pisał w 1983 r. Timothy Garton Ash w "Polskiej rewolucji. Solidarność". Przy czym, odnoszę wrażenie, "rewolucja" na okoliczność powstania "Solidarności" to słowo niewłaściwe. Wolałbym w tym kontekście ulubiony zwrot-wytrych śp. Stefana Kisielewskiego - "rezultat". Były zatem chyba narodziny "Solidarności" tyleż rezultatem determinacji oraz desperacji garstki opozycjonistów intelektualistów, wieloletniej działalności Kościoła i postępującego bankructwa realnego socjalizmu, ileż skutkiem wspomnianego gierkowskiego "otwarcia na świat", które wyzwoliło wszechpotężne pragnienie zmian, gigantyczną potrzebę szybkiego odreagowania dziesięcioleci upokorzeń i zaciskania pasa. Sądzę, tak już na marginesie, że gdyby na przykład Ukochany Wódz Kim Dzong Il zafundował tysiącowi swoich młodych rodaków małe auta, zaopatrzył ich w paszporty, a po zagranicznych wojażach pozwolił wrócić do kraju, drugiemu tysiącowi udostępnił anteny satelitarne, a trzeciemu korzystanie z Internetu, to w całkiem nieodległej perspektywie ktoś miałby kanwę do napisania bestsellera pod tytułem "Koreańska rewolucja. Solidarność".
W odpowiedzi na pytanie, "za co nie lubimy 'Solidarności'?" (vide: "Wyprzedaż mitu"), cytowany wyżej Ash powiada: "Niechęć wynika z zażenowania i żalu, że nie zrealizowano utopijnych haseł z sierpnia 1989 r. Nikt nie może bezkarnie narobić apetytu i go nie zaspokoić, choćby to był apetyt na trujące wilcze jagody". Sądzę, że autor "Polskiej rewolucji" ma rację i zarazem jej nie ma. Bo jakkolwiek dewizę protestów robotniczych z sierpnia 1980 r. stanowił apel Jacka Kuronia: "Nie palcie komitetów partyjnych, zakładajcie własne!", to przecież prorocze okazały się słowa Kisiela: "'Solidarność' wykończyła komunistów, próbując realizować ich utopię". Nadto, bez wybuchu Sierpnia ’80 nie byłoby później warunkowej kapitulacji ekipy Jaruzelskiego przy "okrągłym stole" - najsłynniejszym meblu made in Poland - a potem wyborczego triumfu "Solidarności" w roku 1989, który zapoczątkował rzeczywistą już, polską rewolucję kapitalistyczną.
Przyznam, że wszelkie "przeprosiny za 'Solidarność'" brzmią dla mnie niezrozumiale i żałośnie, nie pojmuję rozdzierania szat nad jakoby "zmarnotrawionym dziedzictwem Sierpnia". Władysław Bieńkowski, jeden z naczelnych publicystów PPR, autor głośnych w swoim czasie "Motorów i hamulców socjalizmu", wyrzucony z PZPR w 1970 r., rzekł mi niegdyś: "Gdy 'Solidarność' dojdzie do władzy, pęknie wzdłuż wszystkich szwów". Tak się stało, ale takie też bywają reguły demokracji bez przymiotnika "socjalistyczna". Dla mnie - w sensie symbolicznym - w dwudziestą rocznicę skoku Wałęsy przez płot Stoczni Gdańskiej znacząco istotniejszy od wylewanych w 2000 r. hektolitrów farby drukarskiej zaprawionej goryczą wydaje się fakt, że Polacy bez cienia nostalgii żegnają się właśnie ze wspominanym przez Asha małym fiatem, owym peerelowskim wyrobem samochodopodobnym i że dawni przywódcy Sierpnia, Andrzej Słowik czy Alojzy Pietrzyk, to dziś wzięci biznesmeni.
A o miejscu "panny S" w historii Rzeczypospolitej - tej jeszcze dziewiczej i bardzo naiwnej - zadecyduje tak naprawdę to, czy będzie kontynuowana polska rewolucja kapitalistyczna. Jeśli nie, to jedenastoliterowe słowo pisane "solidarycą" może w oczach wielu rodaków stać się wyłącznie synonimem polskiego patentu na destrukcję.
"Aspiracje materialne młodego pokolenia Polaków gwałtownie wzrosły po 'wielkim skoku' Gierka. Jako nastolatki doświadczyli oszałamiającego podniesienia stopy życiowej. Po purytańskiej stagnacji z ostatnich lat Gomułki sklepy nagle zapełniły się jedzeniem, dżinsami, radiami tranzystorowymi (...). Polski mały fiat wyładowany prowiantem i dziećmi stał się dobrze znanym widokiem w Berlinie Zachodnim i Wiedniu. Na własne oczy zobaczyli ci młodzi ludzie okropność kapitalistycznego Zachodu - i raczej im się spodobała" - pisał w 1983 r. Timothy Garton Ash w "Polskiej rewolucji. Solidarność". Przy czym, odnoszę wrażenie, "rewolucja" na okoliczność powstania "Solidarności" to słowo niewłaściwe. Wolałbym w tym kontekście ulubiony zwrot-wytrych śp. Stefana Kisielewskiego - "rezultat". Były zatem chyba narodziny "Solidarności" tyleż rezultatem determinacji oraz desperacji garstki opozycjonistów intelektualistów, wieloletniej działalności Kościoła i postępującego bankructwa realnego socjalizmu, ileż skutkiem wspomnianego gierkowskiego "otwarcia na świat", które wyzwoliło wszechpotężne pragnienie zmian, gigantyczną potrzebę szybkiego odreagowania dziesięcioleci upokorzeń i zaciskania pasa. Sądzę, tak już na marginesie, że gdyby na przykład Ukochany Wódz Kim Dzong Il zafundował tysiącowi swoich młodych rodaków małe auta, zaopatrzył ich w paszporty, a po zagranicznych wojażach pozwolił wrócić do kraju, drugiemu tysiącowi udostępnił anteny satelitarne, a trzeciemu korzystanie z Internetu, to w całkiem nieodległej perspektywie ktoś miałby kanwę do napisania bestsellera pod tytułem "Koreańska rewolucja. Solidarność".
W odpowiedzi na pytanie, "za co nie lubimy 'Solidarności'?" (vide: "Wyprzedaż mitu"), cytowany wyżej Ash powiada: "Niechęć wynika z zażenowania i żalu, że nie zrealizowano utopijnych haseł z sierpnia 1989 r. Nikt nie może bezkarnie narobić apetytu i go nie zaspokoić, choćby to był apetyt na trujące wilcze jagody". Sądzę, że autor "Polskiej rewolucji" ma rację i zarazem jej nie ma. Bo jakkolwiek dewizę protestów robotniczych z sierpnia 1980 r. stanowił apel Jacka Kuronia: "Nie palcie komitetów partyjnych, zakładajcie własne!", to przecież prorocze okazały się słowa Kisiela: "'Solidarność' wykończyła komunistów, próbując realizować ich utopię". Nadto, bez wybuchu Sierpnia ’80 nie byłoby później warunkowej kapitulacji ekipy Jaruzelskiego przy "okrągłym stole" - najsłynniejszym meblu made in Poland - a potem wyborczego triumfu "Solidarności" w roku 1989, który zapoczątkował rzeczywistą już, polską rewolucję kapitalistyczną.
Przyznam, że wszelkie "przeprosiny za 'Solidarność'" brzmią dla mnie niezrozumiale i żałośnie, nie pojmuję rozdzierania szat nad jakoby "zmarnotrawionym dziedzictwem Sierpnia". Władysław Bieńkowski, jeden z naczelnych publicystów PPR, autor głośnych w swoim czasie "Motorów i hamulców socjalizmu", wyrzucony z PZPR w 1970 r., rzekł mi niegdyś: "Gdy 'Solidarność' dojdzie do władzy, pęknie wzdłuż wszystkich szwów". Tak się stało, ale takie też bywają reguły demokracji bez przymiotnika "socjalistyczna". Dla mnie - w sensie symbolicznym - w dwudziestą rocznicę skoku Wałęsy przez płot Stoczni Gdańskiej znacząco istotniejszy od wylewanych w 2000 r. hektolitrów farby drukarskiej zaprawionej goryczą wydaje się fakt, że Polacy bez cienia nostalgii żegnają się właśnie ze wspominanym przez Asha małym fiatem, owym peerelowskim wyrobem samochodopodobnym i że dawni przywódcy Sierpnia, Andrzej Słowik czy Alojzy Pietrzyk, to dziś wzięci biznesmeni.
A o miejscu "panny S" w historii Rzeczypospolitej - tej jeszcze dziewiczej i bardzo naiwnej - zadecyduje tak naprawdę to, czy będzie kontynuowana polska rewolucja kapitalistyczna. Jeśli nie, to jedenastoliterowe słowo pisane "solidarycą" może w oczach wielu rodaków stać się wyłącznie synonimem polskiego patentu na destrukcję.
Więcej możesz przeczytać w 36/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.