Rocznica polskiego Sierpnia jest tylko polską rocznicą
We włoskich mediach ani słowa. Podobnie w kanadyjskich. Media izraelskie i większość amerykańskich nie poświęciły tej rocznicy najmniejszej nawet wzmianki. "International Herald Tribune" zamieścił krótką notkę na siódmej stronie (sześć razy dłuższa była w tym numerze korespondencja z Liechtensteinu). Francuskie tygodniki i programy telewizyjne nie odnotowały rocznicy prawie wcale. Tak jakby nic się dwadzieścia lat temu nie wydarzyło.
A przecież Polska znów mogła mieć swoje pięć minut. Jeśli wszystkie dzienniki telewizji hiszpańskiej pełne były Gdańska, to dzięki obecności tam premiera José Aznara, jednego z nielicznych szefów rządów, który przyjął zaproszenie Jerzego Buzka do udziału w rocznicowym spotkaniu i właśnie tam dostał kartkę z informacją, że ETA zabiła kolejnego polityka z jego Partii Ludowej. Obecność Margareth Thatcher, byłej premier Wielkiej Brytanii, tylko zwracała uwagę na absencję innych wielkich tego świata. Aznar nie mógł uścisnąć w Gdańsku dłoni swym kolegom z Niemiec, Francji, Włoch czy Wielkiej Brytanii, którzy najwyraźniej dobrze odebrali sygnały o - jak to ujął "New York Times" w tytule swej korespondencji - "polskim braku solidarności" wobec rocznicy utworzenia "Solidarności".
Właśnie ten wątek, nie zaś przypomnienie polskiego prymatu w obaleniu komunizmu, stał się lejtmotywem tych nielicznych publikacji światowych mediów, które dostrzegły polską datę 31 sierpnia. Francuskie dzienniki niemal jednomyślnie zwróciły uwagę na trzy rzeczy: zasługi ruchu "Solidarność", spory dzielące jego politycznych spadkobierców oraz ogromne korzyści, jakie przynosi to ekskomunistom. Także komentarze niemieckiej prasy były surowe dla "Solidarności", przejawiającej - jak napisała Helga Hirsch, dawna korespondentka w Warszawie - "fatalną tendencję do samounicestwienia". "Handelsblatt" wytknął "wczorajszemu bohaterowi" Lechowi Wałęsie, że nieznośne "'ja' przewija się w każdej jego wypowiedzi", a "Frankfurter Allgemaine Zeitung" skrytykował Mariana Krzaklewskiego, iż "usiłuje skorzystać z etosu dawnego ruchu, lecz reprezentuje partykularne interesy". Nic więc dziwnego, że - jak podkreślało radio BBC - obchody dwudziestolecia "Solidarności" nie wywołały masowego zainteresowania. "Le Monde" odnotował "niemal zupełną nieobecność robotników ze Stoczni Gdańskiej na ceremonii rocznicowej".
Zdaniem wielu socjologów, zapominanie o solidarnościowym zrywie wynika w dużej mierze z trzech powodów: po pierwsze - w stosunku do przemian z lat 1989-1990 jest już odległym wydarzeniem, po drugie - trwał latami, w przeciwieństwie do widowiskowej czeskiej aksamitnej rewolucji czy teatralnego obalenia berlińskiego muru, po trzecie - nie zakończył się spektakularnym, szybkim zwycięstwem. Musimy też unikać narodowej megalomanii, która nakazuje oczekiwać, że cały świat będzie nieustannie nosił nas na rękach za historyczne zasługi. To jednak nie usprawiedliwia faktu, że nie potrafiliśmy wygrać propagandowo znaczenia rocznicy i dokonania wyłomu w monolicie bloku sowieckiego. "Solidarność" nie stała się szeroko znaną, rozpoznawalną na świecie marką, "polską coca-colą", jak to ujął kiedyś Andrzej Olechowski. Można rzec, że pozostała polococtą, rodzimym erzacem markowego napoju. Gustaw Herling-Grudziński nazwał jej zwycięstwo "przegraną wygraną". Dlatego w świadomości światowej opinii publicznej symbolem końca komunizmu jest zburzenie muru berlińskiego, nie zaś przeskoczenie muru Stoczni Gdańskiej przez Lecha Wałęsę. Na północnoamerykańskim rynku lepiej znaną marką jest praska wiosna i aksamitna rewolucja Vaclava Havla. Tylko nieliczne tytuły próbowały podjąć polemikę z tym stereotypem. "Zanim otwarto Bramę Brandenburską, Polska miała już na czele rządu niekomunistę, Tadeusza Mazowieckiego" - przypomniały francuskie "Les Echos". "Bez 'Solidarności' Gorbaczow nie byłby Gorbaczowem, co sam wyznał w swych wspomnieniach" - głosił komentarz radia BBC.
Część odpowiedzialności spada na media publiczne. Według Juliusza Brauna, przewodniczącego KRRiTV, to, że TVP nie transmitowała rocznicowych uroczystości, było poważnym błędem. Zamiast oglądać je za pośrednictwem TV Polonia, polonusi z USA i Kanady mieli w tym czasie wizytę Jana Łopuszańskiego i Zygmunta Wrzodaka, którzy niespecjalnie przysłużyli się wizerunkowi "Solidarności". Być może zawiodła też nasza dyplomacja i polskie ośrodki informacyjne za granicą. Bodaj tylko ambasadorowi w Paryżu, Stefanowi Mellerowi, udało się zamieścić okazjonalny artykuł w "Le Figaro". Dzięki niemu również na Sekwanie pojawił się stateczek ozdobiony symbolami "Solidarności". Głosy apelujące o niezapominanie o kluczowej roli Polaków w europejskich przemianach świadczą o tym, że już została ona zapomniana, głównie z powodu pasywności polskich polityków, z prezydentem Aleksandrem Kwaśniewskim włącznie.
A przecież Polska znów mogła mieć swoje pięć minut. Jeśli wszystkie dzienniki telewizji hiszpańskiej pełne były Gdańska, to dzięki obecności tam premiera José Aznara, jednego z nielicznych szefów rządów, który przyjął zaproszenie Jerzego Buzka do udziału w rocznicowym spotkaniu i właśnie tam dostał kartkę z informacją, że ETA zabiła kolejnego polityka z jego Partii Ludowej. Obecność Margareth Thatcher, byłej premier Wielkiej Brytanii, tylko zwracała uwagę na absencję innych wielkich tego świata. Aznar nie mógł uścisnąć w Gdańsku dłoni swym kolegom z Niemiec, Francji, Włoch czy Wielkiej Brytanii, którzy najwyraźniej dobrze odebrali sygnały o - jak to ujął "New York Times" w tytule swej korespondencji - "polskim braku solidarności" wobec rocznicy utworzenia "Solidarności".
Właśnie ten wątek, nie zaś przypomnienie polskiego prymatu w obaleniu komunizmu, stał się lejtmotywem tych nielicznych publikacji światowych mediów, które dostrzegły polską datę 31 sierpnia. Francuskie dzienniki niemal jednomyślnie zwróciły uwagę na trzy rzeczy: zasługi ruchu "Solidarność", spory dzielące jego politycznych spadkobierców oraz ogromne korzyści, jakie przynosi to ekskomunistom. Także komentarze niemieckiej prasy były surowe dla "Solidarności", przejawiającej - jak napisała Helga Hirsch, dawna korespondentka w Warszawie - "fatalną tendencję do samounicestwienia". "Handelsblatt" wytknął "wczorajszemu bohaterowi" Lechowi Wałęsie, że nieznośne "'ja' przewija się w każdej jego wypowiedzi", a "Frankfurter Allgemaine Zeitung" skrytykował Mariana Krzaklewskiego, iż "usiłuje skorzystać z etosu dawnego ruchu, lecz reprezentuje partykularne interesy". Nic więc dziwnego, że - jak podkreślało radio BBC - obchody dwudziestolecia "Solidarności" nie wywołały masowego zainteresowania. "Le Monde" odnotował "niemal zupełną nieobecność robotników ze Stoczni Gdańskiej na ceremonii rocznicowej".
Zdaniem wielu socjologów, zapominanie o solidarnościowym zrywie wynika w dużej mierze z trzech powodów: po pierwsze - w stosunku do przemian z lat 1989-1990 jest już odległym wydarzeniem, po drugie - trwał latami, w przeciwieństwie do widowiskowej czeskiej aksamitnej rewolucji czy teatralnego obalenia berlińskiego muru, po trzecie - nie zakończył się spektakularnym, szybkim zwycięstwem. Musimy też unikać narodowej megalomanii, która nakazuje oczekiwać, że cały świat będzie nieustannie nosił nas na rękach za historyczne zasługi. To jednak nie usprawiedliwia faktu, że nie potrafiliśmy wygrać propagandowo znaczenia rocznicy i dokonania wyłomu w monolicie bloku sowieckiego. "Solidarność" nie stała się szeroko znaną, rozpoznawalną na świecie marką, "polską coca-colą", jak to ujął kiedyś Andrzej Olechowski. Można rzec, że pozostała polococtą, rodzimym erzacem markowego napoju. Gustaw Herling-Grudziński nazwał jej zwycięstwo "przegraną wygraną". Dlatego w świadomości światowej opinii publicznej symbolem końca komunizmu jest zburzenie muru berlińskiego, nie zaś przeskoczenie muru Stoczni Gdańskiej przez Lecha Wałęsę. Na północnoamerykańskim rynku lepiej znaną marką jest praska wiosna i aksamitna rewolucja Vaclava Havla. Tylko nieliczne tytuły próbowały podjąć polemikę z tym stereotypem. "Zanim otwarto Bramę Brandenburską, Polska miała już na czele rządu niekomunistę, Tadeusza Mazowieckiego" - przypomniały francuskie "Les Echos". "Bez 'Solidarności' Gorbaczow nie byłby Gorbaczowem, co sam wyznał w swych wspomnieniach" - głosił komentarz radia BBC.
Część odpowiedzialności spada na media publiczne. Według Juliusza Brauna, przewodniczącego KRRiTV, to, że TVP nie transmitowała rocznicowych uroczystości, było poważnym błędem. Zamiast oglądać je za pośrednictwem TV Polonia, polonusi z USA i Kanady mieli w tym czasie wizytę Jana Łopuszańskiego i Zygmunta Wrzodaka, którzy niespecjalnie przysłużyli się wizerunkowi "Solidarności". Być może zawiodła też nasza dyplomacja i polskie ośrodki informacyjne za granicą. Bodaj tylko ambasadorowi w Paryżu, Stefanowi Mellerowi, udało się zamieścić okazjonalny artykuł w "Le Figaro". Dzięki niemu również na Sekwanie pojawił się stateczek ozdobiony symbolami "Solidarności". Głosy apelujące o niezapominanie o kluczowej roli Polaków w europejskich przemianach świadczą o tym, że już została ona zapomniana, głównie z powodu pasywności polskich polityków, z prezydentem Aleksandrem Kwaśniewskim włącznie.
Więcej możesz przeczytać w 37/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.