Jak Biuro Polityczne KC PZPR osaczało Lecha Wałęsę
To nie jest partner, to jest przede wszystkim człowiek nieuczciwy, lawirant działający pod różnego rodzaju wpływami. I to powinno być właściwie przez nas przygotowane" - tak gen. Wojciech Jaruzelski, premier i I sekretarz KC PZPR, przedstawiał w 1984 r. Lecha Wałęsę na posiedzeniu Biura Politycznego. W trakcie niedawnej rozprawy lustracyjnej Wałęsy sąd - co zrozumiałe - oparł się na materiałach SB. Oprócz nich istnieją również dokumenty powstałe w KC PZPR, ilustrujące sposób, w jaki ekipa gen. Wojciecha Jaruzelskiego postrzegała przywódcę "Solidarności".
Lidera związku zatrzymano nad ranem 13 grudnia 1981 r. i przewieziono do podwarszawskich Chylic, gdzie oczekiwał na niego minister ds. związków zawodowych Stanisław Ciosek. W relacji złożonej na posiedzeniu Biura Politycznego mówił on, że Wałęsa "ucieszył się z aresztowania Gierka. Wystąpienie gen. Jaruzelskiego zrobiło na nim duże wrażenie, powiedział, że je poprze. Stwierdził, że jeśli nie pójdziemy drogą odnowy, to za pięć lat będzie rozlew krwi (...). Uważa, że na czele 'Solidarności' powinien stanąć nowy człowiek. (...) Chciałby rozmawiać z prymasem. Uważa, iż powinniśmy wypuścić internowanych - po złożeniu przez nich deklaracji lojalności".
Dla kierownictwa PZPR największe znaczenie miało propagandowe wykorzystanie ugodowej postawy Wałęsy do spacyfikowania oporu społecznego po wprowadzeniu stanu wojennego. Dlatego Biuro Polityczne podjęło decyzję o wysłaniu do Wałęsy wicepremiera Mieczysława Rakowskiego, który miał mu zaproponować "uzewnętrznienie jego poglądów". Doszło wówczas podobno do zabawnego incydentu. Wałęsa, obudzony przez pilnującego go BOR-owca, usłyszał, że przyjechał do niego jakiś "Makowski", więc powiedział: "Weź go i zrzuć ze schodów, nie będę z nim rozmawiać". "Panie Lechu, ale Rakowski był wściekły, jak pieprznął drzwiami, to mało futryna nie wyleciała" - usłyszał Wałęsa po przebudzeniu od pilnującego go oficera.
Przez kilka kolejnych tygodni, które lider "Solidarności" spędził w dwóch dobrze strzeżonych obiektach rządowych w Otwocku, władze liczyły, że uda się go w końcu nakłonić do publicznego wystąpienia i wykorzystania w celach propagandowych. Zakładano, że byłby to wstęp do rozważanego jeszcze na początku 1982 r. reaktywowania "Solidarności", z której kierownictwa usunięto by tzw. ekstremistów.
Wałęsa nie odrzucał z góry tych propozycji, ale równocześnie domagał się umożliwienia mu konsultacji z innymi przywódcami związku. "Proszę o wypuszczenie członków Komisji Krajowej i umożliwienie mi spotkania z nimi, nawet jeśli miałoby się ono odbyć w warunkach odosobnienia" - stwierdzał w deklaracji złożonej na początku stycznia. Dla ekipy Jaruzelskiego, która po przetrwaniu kilku tygodni stanu wojennego poczuła się znacznie pewniej, postulat Wałęsy był jednak nie do przyjęcia i po kilku kolejnych bezowocnych rozmowach podjęto w końcu decyzję o rezygnacji z prób pozyskania przywódcy "Solidarności".
W maju 1982 r., zapewne nie bez związku z masowymi demonstracjami ulicznymi, do których doszło w Warszawie, Wałęsę przewieziono z Otwocka do izolowanego ośrodka w Bieszczadach. W Arłamowie przebywał do listopada 1982 r. 8 listopada lider "Solidarności" skierował do Jaruzelskiego słynny list, podpisany "kapral Lech Wałęsa", w którym proponował spotkanie i "poważne przedyskutowanie interesujących tematów".
Na rozmowę z Wałęsą udał się minister spraw wewnętrznych, gen. Czesław Kiszczak, który w następujący sposób zrelacjonował jej przebieg na posiedzeniu Biura Politycznego 18 listopada: "Wałęsa nie zmienił się, jest to mały człowiek, żulik, lis, chytry człowiek, chce oszukać partnera. Mówi, że jest zwolennikiem gen. Jaruzelskiego, że stan wojenny był konieczny, ale że powinien trwać trzy miesiące, że nie wszyscy powinni być internowani. (...) Jest za przyjaźnią polsko-radziecką, przeciw kuroniadzie. Wyczyścił z niej komisję w Gdańsku, nie zdążył [tego] zrobić w KKP, w prezydium KKP". Zarazem jednak Wałęsa oceniał podjętą w październiku 1982 r. decyzję o rozwiązaniu "Solidarności" jako poważny błąd i oceniał, że "nowe związki zawodowe [późniejszy OPZZ] sprawy nie załatwiają". W związku z tym proponował dalsze rozmowy z przedstawicielami władz.
Ani Kiszczak, ani Jaruzelski nie byli jednak zainteresowani dialogiem. Minister spraw wewnętrznych stwierdził wówczas, że Wałęsa "jest ograniczony i nie jest w stanie samodzielnie podjąć decyzji. (...) Ma świadomość, że spadnie z cokołu, zapowiada, że odejdzie od polityki. Napisać tego nie chce, mówi, że musi przemyśleć sprawy. Bez doradców, Geremka i innych, jest analfabetą politycznym. (...) Uznaje realia po 8 października 1982 r. [Sejm uchwalił tego dnia ustawę rozwiązującą "Solidarność"], ale nie chce tego wszystkiego napisać". Łatwo zauważyć, że niemal po roku pozbawienia wolności Wałęsa nie zmienił strategii: składał daleko idące ustne deklaracje, ale równocześnie konsekwentnie odmawiał przelania ich na papier.
Na zakończenie listopadowej rozmowy Kiszczak powiedział Lechowi Wałęsie, że "nie ma [już] 'Solidarności' i przewodniczącego Wałęsy, a jest obywatel Wałęsa. (...) Oświadczyłem mu, że jest to ostatnia rozmowa przedstawiciela rządu z nim, że zwolnimy go z internowania i za wykroczenia będziemy karać zgodnie z prawem".
Żeby i Wałęsa miał kłopoty, postanowiono skompromitować go w oczach Komitetu Nobla - przez oskarżenie o współpracę z SB. Największym problemem była jednak bieżąca działalność Wałęsy, który po zwolnieniu z internowania utrzymywał ożywione kontakty zarówno z dziennikarzami zachodnimi, jak i podziemiem "Solidarności".
19 marca 1983 r. na posiedzeniu Biura Politycznego zastanawiano się, jak zapobiec planowanemu spotkaniu Wałęsy z prymasem Glempem. "Jest trochę materiałów na Wałęsę związanych z nadużyciami finansowymi w gdańskim regionie 'Solidarności'. Można za to pociągnąć go symbolicznie do odpowiedzialności i nawet skazać. Nawet łagodnie, aby społeczeństwo [się] oburzało, że tak duże nadużycia, a tak mała kara" - informował Kiszczak. Jak wiadomo, do wytoczenia Wałęsie procesu o nadużycia finansowe ostatecznie nie doszło, ale w telewizji wyemitowano fragmenty nagrania rozmowy lidera "Solidarności" z bratem. Po 1989 r. ustalono, że rozmowa ta została spreparowana.
Do długiej dyskusji na temat przywódcy "Solidarności" doszło na posiedzeniu Biura Politycznego 27 listopada 1984 r. Odpowiadający za propagandę sekretarz KC Jan Główczyk wystąpił wówczas z propozycją "jednoczesnego, w różnych formach obstrzelenia frontalnego Wałęsy". Przekładając to na język polski, chodziło o zmasowany atak na lidera "Solidarności" za pośrednictwem mass mediów. "Zamierzamy zrobić to inaczej niż dotychczas" - przekonywał Główczyk. "Spokojnie, rzeczowo i demaskatorsko. (...) Chcemy wykorzystać tutaj liczne wypowiedzi Wałęsy, dotychczas nieznane".
Propozycja Główczyka spotkała się z krytyką większości członków biura. "Jestem przeciwko jakiemukolwiek ostrzeliwaniu Wałęsy, dlatego, że uważam, iż Wałęsie trzeba pozwolić spokojnie umrzeć w opinii publicznej" - stwierdził Hieronim Kubiak, uważany za partyjnego liberała. Mieczysław Rakowski mówił: "Absolutnie nie jest potrzebne podejmowanie jakiegokolwiek ostrzału Wałęsy, bo jest to człowiek podstawiony, przecież (...) nim się kieruje i wiadomo także, że jeśli nawet napiszemy, że zgwałcił pięć dziewcząt jednego wieczora, to i tak on będzie uważał to za rzecz pozytywną, ponieważ jego nazwisko pojawiło się w prasie. Ponieważ jest w dalszym ciągu tym, którego my się boimy".
Obszerną dyskusję w sprawie lidera "Solidarności" podsumował gen. Jaruzelski: "Uważam, że na Wałęsę trzeba gromadzić tę amunicję, bo może się okazać w jakimś momencie, że trzeba to będzie wykorzystać w sposób uderzeniowy" - stwierdził. Za ważne Jaruzelski uznał popularyzowanie osoby nowego lidera OPZZ, Alfreda Miodowicza. "Przecież Wałęsa wyrósł w ciągu kilku dni" - przekonywał. "Wiemy, na jakiej fali on wyrósł, to jest zrozumiałe. Ale porównać tego głupka z Miodowiczem, to są przecież dwa światy, to są Himalaje i Góry Świętokrzyskie. Należałoby więc to robić mocniej, pokazując robotniczą drogę towarzysza Miodowicza".
W 1989 r. gen. Jaruzelski nakazał zniszczenie wszystkich stenogramów z posiedzeń Biura Politycznego w latach 80. Ocalały jedynie nieliczne dokumenty. Można się domyślać, że o Wałęsie dyskutowano na tym forum wielokrotnie, formułując opinie zbliżone do przytoczonych. Zmiana nastąpiła dopiero w 1988 r., kiedy po dwóch falach strajków, na posiedzeniu biura 21 sierpnia Mieczysław Rakowski postawił fundamentalne pytanie: "Czy w perspektywie będziemy rozmawiać z Wałęsą? Raczej tak, chociaż lekko mnie [to] nie przechodzi przez gardło".
Tydzień później, w ósmą rocznicę podpisania porozumienia gdańskiego, w warszawskiej willi MSW doszło do spotkania Czesława Kiszczaka z Lechem Wałęsą. Obywatel Wałęsa ponownie przeistoczył się w przewodniczącego "Solidarności".
Lidera związku zatrzymano nad ranem 13 grudnia 1981 r. i przewieziono do podwarszawskich Chylic, gdzie oczekiwał na niego minister ds. związków zawodowych Stanisław Ciosek. W relacji złożonej na posiedzeniu Biura Politycznego mówił on, że Wałęsa "ucieszył się z aresztowania Gierka. Wystąpienie gen. Jaruzelskiego zrobiło na nim duże wrażenie, powiedział, że je poprze. Stwierdził, że jeśli nie pójdziemy drogą odnowy, to za pięć lat będzie rozlew krwi (...). Uważa, że na czele 'Solidarności' powinien stanąć nowy człowiek. (...) Chciałby rozmawiać z prymasem. Uważa, iż powinniśmy wypuścić internowanych - po złożeniu przez nich deklaracji lojalności".
Dla kierownictwa PZPR największe znaczenie miało propagandowe wykorzystanie ugodowej postawy Wałęsy do spacyfikowania oporu społecznego po wprowadzeniu stanu wojennego. Dlatego Biuro Polityczne podjęło decyzję o wysłaniu do Wałęsy wicepremiera Mieczysława Rakowskiego, który miał mu zaproponować "uzewnętrznienie jego poglądów". Doszło wówczas podobno do zabawnego incydentu. Wałęsa, obudzony przez pilnującego go BOR-owca, usłyszał, że przyjechał do niego jakiś "Makowski", więc powiedział: "Weź go i zrzuć ze schodów, nie będę z nim rozmawiać". "Panie Lechu, ale Rakowski był wściekły, jak pieprznął drzwiami, to mało futryna nie wyleciała" - usłyszał Wałęsa po przebudzeniu od pilnującego go oficera.
Przez kilka kolejnych tygodni, które lider "Solidarności" spędził w dwóch dobrze strzeżonych obiektach rządowych w Otwocku, władze liczyły, że uda się go w końcu nakłonić do publicznego wystąpienia i wykorzystania w celach propagandowych. Zakładano, że byłby to wstęp do rozważanego jeszcze na początku 1982 r. reaktywowania "Solidarności", z której kierownictwa usunięto by tzw. ekstremistów.
Wałęsa nie odrzucał z góry tych propozycji, ale równocześnie domagał się umożliwienia mu konsultacji z innymi przywódcami związku. "Proszę o wypuszczenie członków Komisji Krajowej i umożliwienie mi spotkania z nimi, nawet jeśli miałoby się ono odbyć w warunkach odosobnienia" - stwierdzał w deklaracji złożonej na początku stycznia. Dla ekipy Jaruzelskiego, która po przetrwaniu kilku tygodni stanu wojennego poczuła się znacznie pewniej, postulat Wałęsy był jednak nie do przyjęcia i po kilku kolejnych bezowocnych rozmowach podjęto w końcu decyzję o rezygnacji z prób pozyskania przywódcy "Solidarności".
W maju 1982 r., zapewne nie bez związku z masowymi demonstracjami ulicznymi, do których doszło w Warszawie, Wałęsę przewieziono z Otwocka do izolowanego ośrodka w Bieszczadach. W Arłamowie przebywał do listopada 1982 r. 8 listopada lider "Solidarności" skierował do Jaruzelskiego słynny list, podpisany "kapral Lech Wałęsa", w którym proponował spotkanie i "poważne przedyskutowanie interesujących tematów".
Na rozmowę z Wałęsą udał się minister spraw wewnętrznych, gen. Czesław Kiszczak, który w następujący sposób zrelacjonował jej przebieg na posiedzeniu Biura Politycznego 18 listopada: "Wałęsa nie zmienił się, jest to mały człowiek, żulik, lis, chytry człowiek, chce oszukać partnera. Mówi, że jest zwolennikiem gen. Jaruzelskiego, że stan wojenny był konieczny, ale że powinien trwać trzy miesiące, że nie wszyscy powinni być internowani. (...) Jest za przyjaźnią polsko-radziecką, przeciw kuroniadzie. Wyczyścił z niej komisję w Gdańsku, nie zdążył [tego] zrobić w KKP, w prezydium KKP". Zarazem jednak Wałęsa oceniał podjętą w październiku 1982 r. decyzję o rozwiązaniu "Solidarności" jako poważny błąd i oceniał, że "nowe związki zawodowe [późniejszy OPZZ] sprawy nie załatwiają". W związku z tym proponował dalsze rozmowy z przedstawicielami władz.
Ani Kiszczak, ani Jaruzelski nie byli jednak zainteresowani dialogiem. Minister spraw wewnętrznych stwierdził wówczas, że Wałęsa "jest ograniczony i nie jest w stanie samodzielnie podjąć decyzji. (...) Ma świadomość, że spadnie z cokołu, zapowiada, że odejdzie od polityki. Napisać tego nie chce, mówi, że musi przemyśleć sprawy. Bez doradców, Geremka i innych, jest analfabetą politycznym. (...) Uznaje realia po 8 października 1982 r. [Sejm uchwalił tego dnia ustawę rozwiązującą "Solidarność"], ale nie chce tego wszystkiego napisać". Łatwo zauważyć, że niemal po roku pozbawienia wolności Wałęsa nie zmienił strategii: składał daleko idące ustne deklaracje, ale równocześnie konsekwentnie odmawiał przelania ich na papier.
Na zakończenie listopadowej rozmowy Kiszczak powiedział Lechowi Wałęsie, że "nie ma [już] 'Solidarności' i przewodniczącego Wałęsy, a jest obywatel Wałęsa. (...) Oświadczyłem mu, że jest to ostatnia rozmowa przedstawiciela rządu z nim, że zwolnimy go z internowania i za wykroczenia będziemy karać zgodnie z prawem".
Żeby i Wałęsa miał kłopoty, postanowiono skompromitować go w oczach Komitetu Nobla - przez oskarżenie o współpracę z SB. Największym problemem była jednak bieżąca działalność Wałęsy, który po zwolnieniu z internowania utrzymywał ożywione kontakty zarówno z dziennikarzami zachodnimi, jak i podziemiem "Solidarności".
19 marca 1983 r. na posiedzeniu Biura Politycznego zastanawiano się, jak zapobiec planowanemu spotkaniu Wałęsy z prymasem Glempem. "Jest trochę materiałów na Wałęsę związanych z nadużyciami finansowymi w gdańskim regionie 'Solidarności'. Można za to pociągnąć go symbolicznie do odpowiedzialności i nawet skazać. Nawet łagodnie, aby społeczeństwo [się] oburzało, że tak duże nadużycia, a tak mała kara" - informował Kiszczak. Jak wiadomo, do wytoczenia Wałęsie procesu o nadużycia finansowe ostatecznie nie doszło, ale w telewizji wyemitowano fragmenty nagrania rozmowy lidera "Solidarności" z bratem. Po 1989 r. ustalono, że rozmowa ta została spreparowana.
Do długiej dyskusji na temat przywódcy "Solidarności" doszło na posiedzeniu Biura Politycznego 27 listopada 1984 r. Odpowiadający za propagandę sekretarz KC Jan Główczyk wystąpił wówczas z propozycją "jednoczesnego, w różnych formach obstrzelenia frontalnego Wałęsy". Przekładając to na język polski, chodziło o zmasowany atak na lidera "Solidarności" za pośrednictwem mass mediów. "Zamierzamy zrobić to inaczej niż dotychczas" - przekonywał Główczyk. "Spokojnie, rzeczowo i demaskatorsko. (...) Chcemy wykorzystać tutaj liczne wypowiedzi Wałęsy, dotychczas nieznane".
Propozycja Główczyka spotkała się z krytyką większości członków biura. "Jestem przeciwko jakiemukolwiek ostrzeliwaniu Wałęsy, dlatego, że uważam, iż Wałęsie trzeba pozwolić spokojnie umrzeć w opinii publicznej" - stwierdził Hieronim Kubiak, uważany za partyjnego liberała. Mieczysław Rakowski mówił: "Absolutnie nie jest potrzebne podejmowanie jakiegokolwiek ostrzału Wałęsy, bo jest to człowiek podstawiony, przecież (...) nim się kieruje i wiadomo także, że jeśli nawet napiszemy, że zgwałcił pięć dziewcząt jednego wieczora, to i tak on będzie uważał to za rzecz pozytywną, ponieważ jego nazwisko pojawiło się w prasie. Ponieważ jest w dalszym ciągu tym, którego my się boimy".
Obszerną dyskusję w sprawie lidera "Solidarności" podsumował gen. Jaruzelski: "Uważam, że na Wałęsę trzeba gromadzić tę amunicję, bo może się okazać w jakimś momencie, że trzeba to będzie wykorzystać w sposób uderzeniowy" - stwierdził. Za ważne Jaruzelski uznał popularyzowanie osoby nowego lidera OPZZ, Alfreda Miodowicza. "Przecież Wałęsa wyrósł w ciągu kilku dni" - przekonywał. "Wiemy, na jakiej fali on wyrósł, to jest zrozumiałe. Ale porównać tego głupka z Miodowiczem, to są przecież dwa światy, to są Himalaje i Góry Świętokrzyskie. Należałoby więc to robić mocniej, pokazując robotniczą drogę towarzysza Miodowicza".
W 1989 r. gen. Jaruzelski nakazał zniszczenie wszystkich stenogramów z posiedzeń Biura Politycznego w latach 80. Ocalały jedynie nieliczne dokumenty. Można się domyślać, że o Wałęsie dyskutowano na tym forum wielokrotnie, formułując opinie zbliżone do przytoczonych. Zmiana nastąpiła dopiero w 1988 r., kiedy po dwóch falach strajków, na posiedzeniu biura 21 sierpnia Mieczysław Rakowski postawił fundamentalne pytanie: "Czy w perspektywie będziemy rozmawiać z Wałęsą? Raczej tak, chociaż lekko mnie [to] nie przechodzi przez gardło".
Tydzień później, w ósmą rocznicę podpisania porozumienia gdańskiego, w warszawskiej willi MSW doszło do spotkania Czesława Kiszczaka z Lechem Wałęsą. Obywatel Wałęsa ponownie przeistoczył się w przewodniczącego "Solidarności".
Więcej możesz przeczytać w 37/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.