Tak się martwiliśmy, takie czarne scenariusze snuliśmy, poszukiwaliśmy ukrytych motywów. A tu Aleksander Kwaśniewski dokonał rzeczy niemożliwej, zwłaszcza dla polityka tej wagi: do Moskwy pojechał a jednocześnie go w Moskwie nie było.
Każdy w Polsce wie (a zwłaszcza ten co czyta Oskara Wilde'a), że w życiu chodzi o to, aby być trochę niemożliwym. Mamy z tym do czynienia zwłaszcza w polityce. Trochę niemożliwy jest w ostatnim czasie premier, tak jak trochę na bakier z możliwościami jest cała polska lewica. Ale prezydent jest już bardzo niemożliwy. Decydując się na wyjazd do Moskwy dokonywał niemożliwej wolty intelektualnej (zwłaszcza, kiedy tłumaczył, że trzeba zabrać Generała), potem postawił sobie całkiem niemożliwy cel: przypomnieć Putinowi o naszej wersji historii. Takie nagromadzenie niemożliwości spowodowało jednak, że to ostatnie zadanie okazało się rzeczywiście niemożliwe. Być może dlatego, że Aleksander Kwaśniewski - prezydent kraju, który w wojnie z faszyzmem poniósł ogromną daninę krwi - na trybunie siedział zbyt daleko od Putina i ten nie słyszał, co on do niego mówi. A może muzyka była za głośno? Nie wiem. W każdym razie Putin uznał, że Kwaśniewskiego nie ma, o Polakach więc nie wspominał wcale. I razem z naszym prezydentem, będącym w niemożliwym niebycie cały świat usłyszał, że Polacy w tej wojnie nie walczyli.
Gdyby prezydent zdecydował się na rzecz możliwą i został w kraju, byłoby inaczej. Świat usłyszałby, że Polska nie zamierza popalać razem z Putinem fajki Stalina. Że prawda ma dla nas większe znaczenie niż bieżące konstrukcje polityczne. I zapewniam, że bylibyśmy w tym zrozumiani.
Panie Prezydencie, apeluje więc do Pana: Mniej niemożliwości!
Grzegorz Sadowski