W Sejmie brakowało odważnego, który by krzyknął, że wariactwo jest wariactwem, a nie ekstrawagancją Posłowie tak się przyzwyczaili do Zbigniewa Nowaka i trzymanego przezeń plakatu z napisem "Raport Nowaka", że przestali go zauważać. Stojący przy mównicy parlamentarzysta postanowił więc, że znowu będzie widoczny. - Do protestu wprowadzę innowację: plansze będą dynamiczne - zapowiada. Od 17 maja będzie prezentował dwa rodzaje plansz: jedne mają wymiary 180 x 80 cm, drugie - 80 x 60 cm. Na każdej z nich umieści oddzielny postulat. - Wielu będzie zżerać ciekawość, bo to będzie dynamiczne i rozwojowe. Myślę, że trochę się posłom przejadło moje nieciekawe stanie z jednym transparentem - ocenia Nowak.
Posłowie i dziennikarze od dawna wiedzą, że z opinii sądowo-psychiatrycznej wynika, iż cierpi on na paranoidalne zaburzenia psychiczne. Sam zainteresowany przekonuje oczywiście, że ekspertyza jest nierzetelna. Ale jego przypadek sprawił, że zaczęto u nas głośno mówić o niezrównoważonych psychicznie politykach.
Strzelanie głupimi pomysłami
Dotychczas koledzy parlamentarzyści zachowywali się wobec swoich niezrównoważonych kolegów jak bohaterowie bajki "Nowe szaty cesarza". Brakowało tam odważnego, który by krzyknął, że wariactwo jest wariactwem, a nie ekstrawagancją. - Ta polityczna poprawność to czysty absurd. Trudno sobie przecież wyobrazić, by na przykład choremu psychicznie człowiekowi pozwolić na służbę w wojsku. A przecież tak jak niezrównoważony żołnierz może wyjąć broń i strzelać do współtowarzyszy, tak chory psychicznie poseł może strzelać do wyborców głupimi pomysłami. Taki ktoś nie może decydować o życiu milionów ludzi - tłumaczy poseł Artur Zawisza (PiS).
Prawo i Sprawiedliwość rozważa wprowadzenie przepisów pozwalających na odebranie mandatu posłowi, u którego stwierdzono by poważne defekty psychiczne. Do tego musiałaby zaistnieć możliwość skierowania polityka na przymusowe badania. Rozważano nawet wprowadzenie obowiązkowych konsultacji psychiatrycznych dla kandydatów do parlamentu, ale od tego odstąpiono. Zdaniem Mirosławy Kątnej (SDPL), jedynego psychologa wśród posłów, różne formy zaburzeń psychicznych lub emocjonalnych u polityków to już zjawisko o znaczącej skali. - Z moich obserwacji wynika, że różnych form psychoterapii wymaga około 30 proc. parlamentarzystów - ocenia posłanka Kątna.
Gabryś w podskokach
Kazus Nowaka otworzył politykom i dziennikarzom oczy na zjawisko, o którym było wiadomo od dawna. Wcześniej przez kilka lat mówiono o problemach psychicznych Gabriela Janowskiego, który dziwnie zachowywał się już na początku lat 90. Koledzy posła nie przejmowali się tym, bo był im potrzebny do partyjnych układanek. Rywale nawet się cieszyli, licząc na to, że Gabryś się wreszcie skompromituje i będzie o jednego konkurenta mniej. Gdy Janowski był ministrem rolnictwa w rządzie Hanny Suchockiej, było tajemnicą poliszynela, że prawie nie bywa w ministerstwie. Problem pojawił się, gdy Hanna Suchocka chciała mu wręczyć dymisję - Janowskiego nie można było zlokalizować. Wreszcie ktoś ustalił, że Janowski, owszem, przyjeżdża czasem na krótko do ministerstwa, ale o świcie. Do wręczenia dymisji wybrano Roberta Karwowskiego, wiceministra z ówczesnego Urzędu Rady Ministrów, którego twarzy Janowski nie kojarzył. Karwowski, udając petenta, przez kilka dni polował na Janowskiego na ministerialnym korytarzu. Wreszcie o 7 rano złapał go i wręczył dymisję.
O dziwnych zachowaniach Janowskiego opinia publiczna dowiedziała się dopiero w styczniu 2000 r., kiedy polityk ten podskakiwał w Sejmie, krzycząc: "Raz, dwa, trzy!". Całował też po rękach mężczyzn, wołając: "Ja pana znam!". Po dwóch tygodniach zwołał konferencję prasową, na której o wyjaśnienie swych dolegliwości poprosił... Urząd Ochrony Państwa. - Moje zachowanie nie było spowodowane chorobą! - zapewniał. Winne miały być tajne służby, które podstępnie podały Janowskiemu narkotyk. Najwyraźniej wielu przekonał, bo w ostatnich wyborach uzyskał 21 tys. głosów i bez problemu wszedł do parlamentu. W 2001 r. kandydował nawet na wicemarszałka Sejmu i dostał więcej głosów niż Lech Kaczyński.
Zgniatacz jąder
Od trzech lat w zakłopotanie wprawia sejmowych kolegów poseł Marian Curyło z Samoobrony. Znaczna część jego wystąpień jest pozbawioną logiki, bezsensowną paplaniną. Psychologowie nazywają tę dolegliwość "sałatą słowną". Kilka dni temu o skróceniu kadencji Sejmu poseł Curyło mówił: "Tańcowały dwa Michały, jeden drugi, duży mały". Przemawiając podczas debaty nad wotum zaufania dla rządu Marka Belki, Curyło wprawił wszystkich w osłupienie, wydając z siebie nieartykułowane dźwięki: "Salem alejkum! Ślonek zjen ente eni sała, sała. Samoobrona gul, gul. Mister Belka, jala biet". "Mówiłem po arabsku. Chciałem w ten sposób zwrócić uwagę na trudną sytuację w irackich więzieniach. Tam gwałcenie ludzi to norma. Więźniów związują za ręce, majtki w dół, pupy wypięte. I gwałcą" - wyjaśnił swoje intencje Curyło po przemówieniu.
Podczas debaty prywatyzacyjnej Curyło krzyknął z mównicy: "Czapajew gieroj!". W dyskusji nad kodeksem karnym zaproponował z kolei wprowadzenie instytucji "zgniatacza jąder" przestępcom. Omawiając traktat unijny, zadał natomiast pytanie: "Czy to ma być wieża w Siloe, czy spiralny minaret?". Gdy dyskutowano o zmianach w przepisach dotyczących służby cywilnej, Curyło był ciekaw, "czy stanowiska kardynałów, biskupów i proboszczów będą obsadzane w drodze konkursu, czy drogą dotychczasową?". A gdy Sejm ratyfikował umowę międzynarodową o unikaniu podwójnego opodatkowania z Austrią, uznał za stosowne zaprezentowanie w Sejmie pieśni, jaką w dzieciństwie śpiewała mu babka: "Franciszkowi Józefowi - jemu chwała, jemu cześć".
Większość posłów, w tym kierujący pracami Sejmu marszałkowie, nie reaguje na występy Curyły. Wyjątek zrobiła posłanka Dorota Arciszewska-Mielewczyk z Prawa i Sprawiedliwości, która podczas wygłaszania przez posła Samoobrony kolejnych bredni nie wytrzymała i krzyknęła: "Weź pigułki!". Curyło oczywiście zaprzecza, by miał problemy ze zdrowiem psychicznym. - To nieprawda! Ja też mógłbym do niej krzyknąć: "Weź pigułki, głupia babo, jak nic nie rozumiesz!" - oburza się. Na uwagę, że nie tylko Arciszewska-Mielewczyk z jego wystąpień nic nie rozumie, nie traci rezonu. - Swoimi przemówieniami chcę zwrócić uwagę wolnych umysłów na obecną sytuację w kraju, na czołobitność i zniewolenie umysłów. Mówiąc po arabsku, chciałem powiedzieć Belce: "Opuść ten dom. Wyjdź z mieszkania" - opowiada Curyło.
Stopień uwariatowienia
Czasem trudno odróżnić, co jest przypadkiem psychiatrycznym, co dziwactwem, a co zwykłym chamstwem. Gdy Sejm obradował nad nowelizacją ustaw emerytalnych, poseł Ryszard Zbrzyzny (SLD) zaczął udawać psa. - To był szok! Nie żadne tam dziecinne "hau, hau", ale najprawdziwsze szczekanie! Nie wierzyłam własnym uszom! - mówi posłanka Elżbieta Radziszewska z PO. - To chyba z założenia nie miał być pies. Zbrzyzny próbował mnie przedrzeźniać, a wyszło mu ujadanie - mówi Artur Zawisza, który przemawiał właśnie podczas szczekania.
Podczas ostatniego posiedzenia Sejmu posłowie opozycji domagali się, by straż marszałkowska zdyscyplinowała okupującego mównicę Zbigniewa Nowaka. SLD zdecydowanie go bronił, a szef klubu Krzysztof Janik domagał się nawet od marszałka ściągnięcia go na salę. Poseł Przemysław Gosiewski twierdzi, że może to wynikać z kalkulacji, bo okupujący mównicę parlamentarzysta niemal zawsze głosuje tak jak lewica. Tylko do czego taka kalkulacja prowadzi? Z Nowakiem nie jest tak źle, bo jest spokojny. Ale przecież można sobie wyobrazić posła, który zacznie się zachowywać agresywnie i np. zaatakuje kolegów nożem.
W tym roku Polaków czeka wyjątkowo duża liczba wyborów. Dlatego posłanka Mirosława Kątna zastanawia się nad napisaniem do wyborców listu otwartego. - Już nawet mam początek - zapowiada. - "Wyborco! Zanim oddasz głos na jakiegoś kandydata, zbadaj stopień jego uwariatowienia...".
Strzelanie głupimi pomysłami
Dotychczas koledzy parlamentarzyści zachowywali się wobec swoich niezrównoważonych kolegów jak bohaterowie bajki "Nowe szaty cesarza". Brakowało tam odważnego, który by krzyknął, że wariactwo jest wariactwem, a nie ekstrawagancją. - Ta polityczna poprawność to czysty absurd. Trudno sobie przecież wyobrazić, by na przykład choremu psychicznie człowiekowi pozwolić na służbę w wojsku. A przecież tak jak niezrównoważony żołnierz może wyjąć broń i strzelać do współtowarzyszy, tak chory psychicznie poseł może strzelać do wyborców głupimi pomysłami. Taki ktoś nie może decydować o życiu milionów ludzi - tłumaczy poseł Artur Zawisza (PiS).
Prawo i Sprawiedliwość rozważa wprowadzenie przepisów pozwalających na odebranie mandatu posłowi, u którego stwierdzono by poważne defekty psychiczne. Do tego musiałaby zaistnieć możliwość skierowania polityka na przymusowe badania. Rozważano nawet wprowadzenie obowiązkowych konsultacji psychiatrycznych dla kandydatów do parlamentu, ale od tego odstąpiono. Zdaniem Mirosławy Kątnej (SDPL), jedynego psychologa wśród posłów, różne formy zaburzeń psychicznych lub emocjonalnych u polityków to już zjawisko o znaczącej skali. - Z moich obserwacji wynika, że różnych form psychoterapii wymaga około 30 proc. parlamentarzystów - ocenia posłanka Kątna.
Gabryś w podskokach
Kazus Nowaka otworzył politykom i dziennikarzom oczy na zjawisko, o którym było wiadomo od dawna. Wcześniej przez kilka lat mówiono o problemach psychicznych Gabriela Janowskiego, który dziwnie zachowywał się już na początku lat 90. Koledzy posła nie przejmowali się tym, bo był im potrzebny do partyjnych układanek. Rywale nawet się cieszyli, licząc na to, że Gabryś się wreszcie skompromituje i będzie o jednego konkurenta mniej. Gdy Janowski był ministrem rolnictwa w rządzie Hanny Suchockiej, było tajemnicą poliszynela, że prawie nie bywa w ministerstwie. Problem pojawił się, gdy Hanna Suchocka chciała mu wręczyć dymisję - Janowskiego nie można było zlokalizować. Wreszcie ktoś ustalił, że Janowski, owszem, przyjeżdża czasem na krótko do ministerstwa, ale o świcie. Do wręczenia dymisji wybrano Roberta Karwowskiego, wiceministra z ówczesnego Urzędu Rady Ministrów, którego twarzy Janowski nie kojarzył. Karwowski, udając petenta, przez kilka dni polował na Janowskiego na ministerialnym korytarzu. Wreszcie o 7 rano złapał go i wręczył dymisję.
O dziwnych zachowaniach Janowskiego opinia publiczna dowiedziała się dopiero w styczniu 2000 r., kiedy polityk ten podskakiwał w Sejmie, krzycząc: "Raz, dwa, trzy!". Całował też po rękach mężczyzn, wołając: "Ja pana znam!". Po dwóch tygodniach zwołał konferencję prasową, na której o wyjaśnienie swych dolegliwości poprosił... Urząd Ochrony Państwa. - Moje zachowanie nie było spowodowane chorobą! - zapewniał. Winne miały być tajne służby, które podstępnie podały Janowskiemu narkotyk. Najwyraźniej wielu przekonał, bo w ostatnich wyborach uzyskał 21 tys. głosów i bez problemu wszedł do parlamentu. W 2001 r. kandydował nawet na wicemarszałka Sejmu i dostał więcej głosów niż Lech Kaczyński.
Zgniatacz jąder
Od trzech lat w zakłopotanie wprawia sejmowych kolegów poseł Marian Curyło z Samoobrony. Znaczna część jego wystąpień jest pozbawioną logiki, bezsensowną paplaniną. Psychologowie nazywają tę dolegliwość "sałatą słowną". Kilka dni temu o skróceniu kadencji Sejmu poseł Curyło mówił: "Tańcowały dwa Michały, jeden drugi, duży mały". Przemawiając podczas debaty nad wotum zaufania dla rządu Marka Belki, Curyło wprawił wszystkich w osłupienie, wydając z siebie nieartykułowane dźwięki: "Salem alejkum! Ślonek zjen ente eni sała, sała. Samoobrona gul, gul. Mister Belka, jala biet". "Mówiłem po arabsku. Chciałem w ten sposób zwrócić uwagę na trudną sytuację w irackich więzieniach. Tam gwałcenie ludzi to norma. Więźniów związują za ręce, majtki w dół, pupy wypięte. I gwałcą" - wyjaśnił swoje intencje Curyło po przemówieniu.
Podczas debaty prywatyzacyjnej Curyło krzyknął z mównicy: "Czapajew gieroj!". W dyskusji nad kodeksem karnym zaproponował z kolei wprowadzenie instytucji "zgniatacza jąder" przestępcom. Omawiając traktat unijny, zadał natomiast pytanie: "Czy to ma być wieża w Siloe, czy spiralny minaret?". Gdy dyskutowano o zmianach w przepisach dotyczących służby cywilnej, Curyło był ciekaw, "czy stanowiska kardynałów, biskupów i proboszczów będą obsadzane w drodze konkursu, czy drogą dotychczasową?". A gdy Sejm ratyfikował umowę międzynarodową o unikaniu podwójnego opodatkowania z Austrią, uznał za stosowne zaprezentowanie w Sejmie pieśni, jaką w dzieciństwie śpiewała mu babka: "Franciszkowi Józefowi - jemu chwała, jemu cześć".
Większość posłów, w tym kierujący pracami Sejmu marszałkowie, nie reaguje na występy Curyły. Wyjątek zrobiła posłanka Dorota Arciszewska-Mielewczyk z Prawa i Sprawiedliwości, która podczas wygłaszania przez posła Samoobrony kolejnych bredni nie wytrzymała i krzyknęła: "Weź pigułki!". Curyło oczywiście zaprzecza, by miał problemy ze zdrowiem psychicznym. - To nieprawda! Ja też mógłbym do niej krzyknąć: "Weź pigułki, głupia babo, jak nic nie rozumiesz!" - oburza się. Na uwagę, że nie tylko Arciszewska-Mielewczyk z jego wystąpień nic nie rozumie, nie traci rezonu. - Swoimi przemówieniami chcę zwrócić uwagę wolnych umysłów na obecną sytuację w kraju, na czołobitność i zniewolenie umysłów. Mówiąc po arabsku, chciałem powiedzieć Belce: "Opuść ten dom. Wyjdź z mieszkania" - opowiada Curyło.
Stopień uwariatowienia
Czasem trudno odróżnić, co jest przypadkiem psychiatrycznym, co dziwactwem, a co zwykłym chamstwem. Gdy Sejm obradował nad nowelizacją ustaw emerytalnych, poseł Ryszard Zbrzyzny (SLD) zaczął udawać psa. - To był szok! Nie żadne tam dziecinne "hau, hau", ale najprawdziwsze szczekanie! Nie wierzyłam własnym uszom! - mówi posłanka Elżbieta Radziszewska z PO. - To chyba z założenia nie miał być pies. Zbrzyzny próbował mnie przedrzeźniać, a wyszło mu ujadanie - mówi Artur Zawisza, który przemawiał właśnie podczas szczekania.
Podczas ostatniego posiedzenia Sejmu posłowie opozycji domagali się, by straż marszałkowska zdyscyplinowała okupującego mównicę Zbigniewa Nowaka. SLD zdecydowanie go bronił, a szef klubu Krzysztof Janik domagał się nawet od marszałka ściągnięcia go na salę. Poseł Przemysław Gosiewski twierdzi, że może to wynikać z kalkulacji, bo okupujący mównicę parlamentarzysta niemal zawsze głosuje tak jak lewica. Tylko do czego taka kalkulacja prowadzi? Z Nowakiem nie jest tak źle, bo jest spokojny. Ale przecież można sobie wyobrazić posła, który zacznie się zachowywać agresywnie i np. zaatakuje kolegów nożem.
W tym roku Polaków czeka wyjątkowo duża liczba wyborów. Dlatego posłanka Mirosława Kątna zastanawia się nad napisaniem do wyborców listu otwartego. - Już nawet mam początek - zapowiada. - "Wyborco! Zanim oddasz głos na jakiegoś kandydata, zbadaj stopień jego uwariatowienia...".
Więcej możesz przeczytać w 20/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.