W wyborach prezydenckich, jak na olimpiadzie, najważniejszy jest udział Sądząc po zamieszaniu na lewicy, a także hałasie medialnym, zapowiedź Włodzimierza Cimoszewicza, że nie będzie kandydował na urząd prezydenta i wycofa się z polityki, jest wydarzeniem epokowym, wstrząsającym podwalinami Rzeczypospolitej i jej perspektywami na przyszłość. Przypuszczam, że w Roku Pańskim 305 wiadomość, że cesarz Dioklecjan złożył purpurę, nie wywołała w Rzymie aż tak piorunującego wrażenia. Choć kto wie, analogie są uderzające - Dioklecjan osiedlił się w dalmackim Splicie i zajął głównie uprawą warzyw. Stąd wzięło się zresztą przysłowie starorzymskie: cysorz to ma klawe życie, jak się już osiedli w Splicie. Cimoszewicz zapowiada coś podobnego - przeniesie się do puszczy i też zajmie rolnictwem.
To już drugi poważny cios dla SLD. Najpierw stracili Kwaśniewską, teraz Cimoszewicza. Oleksy, naturalny lider resztówki, boi się kandydować, choć chce, ale nie jest pewien, czy współpracował i skłamał lustracyjnie, czy nie współpracował i nie kłamał. Trwa polowanie z nagonką na kolejnego kandydata. Kocioł. Bicie w bębny, opukiwanie drzew i czerwone chorągiewki. A kto jest w środku? SDPL podsuwa Marka Borowskiego, podwójnego zdrajcę, który nie tylko rozbił lewicę, ale i zniechęcił Cimoszewicza do kandydowania czy raczej zachęcił do wyjazdu na wieś. "Trybuna" wpędza między sznury obławy Adama Gierka, bo sądzi, że Polacy marzą, by za Gierka było znów jak za Gierka. Szczególnie osoby jeżdżące na pełnopłatny urlop na Kanary chcą znów jeździć do Szczawnicy ulgowo. Podobno lewica na Wybrzeżu opowiadała się za kandydaturą Longina Pastusiaka, co uznać należy za sukces Mazurka i Zaleskiego. Ale na przyszłość nie róbcie sobie jaj i nie proponujcie na przykład Wiatra (Jerzego), bo jeszcze to ktoś podchwyci. Teraz przymusza się moralnie do kandydowania Jerzego Szmajdzińskiego, który nie chce i na razie uważa, że nie musi. Jak będzie nadal nie chciał, ale już musiał, może liczyć na parę procent. I o te parę procent idzie, bo w wyborach, jak na olimpiadzie, najważniejszy jest udział. W gruncie rzeczy awantura z wyłanianiem kandydata lewicy jest niepotrzebna. Wystawcie Dyducha, Jarugę albo Szyszkowską, która już kandyduje do Nobla, to może kandydować i do prezydentury. Wyjdzie i tak to samo, a gdyby przeszedł jednak kandydat z lewicowej łapanki, zawsze można wyjechać do Splitu. Albo z Cimoszewiczem do puszczy.
Druga łapanka na prezydenckiego kandydata odbywa się w Partii Demokratycznej. Tadeusz Mazowiecki odmówił, pewnie dlatego, że jest za młody i chce nabrać doświadczenia politycznego. Ale namawia demokratów, aby poszukali kogoś, kto nie tylko wystartuje, ale ma też szanse wygrać. Niestety, Mazowiecki nie dał wskazówek, gdzie można kogoś takiego znaleźć. Natomiast z innych niż szansa na wygraną powodów dobrym kandydatem wydaje się prof. Andrzej Zoll, który uważa utajnienie przeszłości każdego Polaka za prawo obywatelskie. I ma niewątpliwie rację - o ileż łatwiej byłoby wielu partiom znaleźć odpowiedniego kandydata, gdyby związki z SB uległy zatarciu na zawsze. Wtedy nawet Kiszczak, skądinąd człowiek honoru, mógłby kandydować. Demokraci namawiają jeszcze do kandydowania premiera Marka Belkę, który ma kwalifikacje na każde stanowisko w państwie, gospodarce, a nawet w Iraku i być może w kosmosie, Janusza Onyszkiewicza, ożenionego z wnuczką Piłsudskiego, a marszałek wciąż cieszy się dużą popularnością wśród Polaków, jak każdy polityk, który już nie żyje, a nawet profesora Zbigniewa Religę, bo ma najwięcej procentów w sondażach. Byłby to ładny widok - czołowi działacze Ordynackiej, która opanowuje pomału struktury PD, skandujący na wiecu: Religa, Religa. Ale pewnie skończy się na kandydaturze Czarzastego. Gdyby wygrał, Rywin mógłby liczyć na ułaskawienie w pierwszej kolejności.
Powinniśmy pamiętać, że jedną z prerogatyw prezydenckich jest prawo łaski, i tak wybierać, aby nasi ulubieńcy mogli wyjść na wolność i nie zapłacić grzywny. Rozważyć, u kogo szanse ma Pęczak, u kogo Marchewa, i odpowiednio głosować. Drugie zadanie prezydenta to stosunki z Rosją, zwłaszcza z Putinem. Musimy rozważyć, czy chcemy, by nasz prezydent rozmawiał z Putinem na stojąco, na klęczkach czy leżąc na płask. Sądząc po tym, że polskie media, niezależnie od orientacji, przemilczały pocztówkę "Wprost" z pozdrowieniami do Putinokia, a światowe ją roztrąbiły, potrzebny jest nam prezydent leżący, i to jeszcze przed bankietem. Żadnej polskiej histerii, którą tak słusznie piętnują rosyjskie gazety i Ernest Skalski.
Druga łapanka na prezydenckiego kandydata odbywa się w Partii Demokratycznej. Tadeusz Mazowiecki odmówił, pewnie dlatego, że jest za młody i chce nabrać doświadczenia politycznego. Ale namawia demokratów, aby poszukali kogoś, kto nie tylko wystartuje, ale ma też szanse wygrać. Niestety, Mazowiecki nie dał wskazówek, gdzie można kogoś takiego znaleźć. Natomiast z innych niż szansa na wygraną powodów dobrym kandydatem wydaje się prof. Andrzej Zoll, który uważa utajnienie przeszłości każdego Polaka za prawo obywatelskie. I ma niewątpliwie rację - o ileż łatwiej byłoby wielu partiom znaleźć odpowiedniego kandydata, gdyby związki z SB uległy zatarciu na zawsze. Wtedy nawet Kiszczak, skądinąd człowiek honoru, mógłby kandydować. Demokraci namawiają jeszcze do kandydowania premiera Marka Belkę, który ma kwalifikacje na każde stanowisko w państwie, gospodarce, a nawet w Iraku i być może w kosmosie, Janusza Onyszkiewicza, ożenionego z wnuczką Piłsudskiego, a marszałek wciąż cieszy się dużą popularnością wśród Polaków, jak każdy polityk, który już nie żyje, a nawet profesora Zbigniewa Religę, bo ma najwięcej procentów w sondażach. Byłby to ładny widok - czołowi działacze Ordynackiej, która opanowuje pomału struktury PD, skandujący na wiecu: Religa, Religa. Ale pewnie skończy się na kandydaturze Czarzastego. Gdyby wygrał, Rywin mógłby liczyć na ułaskawienie w pierwszej kolejności.
Powinniśmy pamiętać, że jedną z prerogatyw prezydenckich jest prawo łaski, i tak wybierać, aby nasi ulubieńcy mogli wyjść na wolność i nie zapłacić grzywny. Rozważyć, u kogo szanse ma Pęczak, u kogo Marchewa, i odpowiednio głosować. Drugie zadanie prezydenta to stosunki z Rosją, zwłaszcza z Putinem. Musimy rozważyć, czy chcemy, by nasz prezydent rozmawiał z Putinem na stojąco, na klęczkach czy leżąc na płask. Sądząc po tym, że polskie media, niezależnie od orientacji, przemilczały pocztówkę "Wprost" z pozdrowieniami do Putinokia, a światowe ją roztrąbiły, potrzebny jest nam prezydent leżący, i to jeszcze przed bankietem. Żadnej polskiej histerii, którą tak słusznie piętnują rosyjskie gazety i Ernest Skalski.
Więcej możesz przeczytać w 21/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.