Polak za granicą potrafi i nie łupi Po Europie krąży widmo - widmo polskiego hydraulika. A także glazurnika, rzeźnika, pielęgniarki, dentystki itd. Podbijają oni Europę ku zadowoleniu klientów i pacjentów, którzy płacą mniej za usługi lepszej jakości. Polacy podbijają też Europę ku przerażeniu lokalnych konkurentów. Zaniepokojeni sprawnością polskich "złotych rączek" Francuzi są nawet gotowi odrzucić traktat konstytucyjny - dzieło francuskiej myśli politycznej. Przewodniczący parlamentu europejskiego Joseph Borrell wezwał francuskich wyborców, by nie ulegali lękowi przed polskim hydraulikiem.
Niemiecka "Die Welt" napisała z okazji święta pracy: "Podczas gdy Airbus pokazuje, co potrafią Europejczycy, gdy z sobą współpracują, a kanclerz swoimi występami męża stanu chce zmienić nastroje w kraju sąsiednim na proeuropejskie, w dołach partyjnych szerzy się niezadowolenie z europejskiej konstytucji. Rok po rozszerzeniu unii na wschód i pół roku po tym, jak szefowie rządów uroczyście podpisali konstytucję, panuje frustracja. Jak pokazują badania, ponad połowie Europejczyków byłoby obojętne wystąpienie ich kraju z UE. Europejskie inicjatywy, takie jak regulacje dotyczące usług, uchodzą za mechanizm niszczący miejsca pracy, a debaty o przystąpieniu do UE Rumunów, Bułgarów i Turków wzbudzają wśród ludzi dodatkowy niepokój".
Szturm Polaków
Niemieckie związki zawodowe biją na alarm. Eksponowane kiedyś w mediach zdjęcia wynędzniałych polskich rolników wlokących się po polu za chudym koniem, mające budzić współczucie i litość, ale wyrażające także pogardę, zastąpiły relacje o polskich pracownikach szturmujących zachodnie rynki pracy, wypierających Niemców, Francuzów i Anglików z usługowego biznesu. Prezydent Chirac ostrzega przed ultraliberalizmem, w Niemczech SPD rozpoczęła kampanię przeciw kapitalizmowi, a związki zawodowe w swoich pierwszomajowych obchodach poświęciły wiele uwagi nadciągającemu ze Wschodu niebezpieczeństwu. A przecież, gdy kiedyś firmy niemieckie i francuskie wkraczały na rynek Europy Środkowej i Wschodniej, zgoła inną słyszeliśmy śpiewkę.
Zadowoleniu klientów, przekonujących się, że "Polak potrafi" i nie łupi, wciąż towarzyszy nagonka części mediów. Ciągle się słyszy i czyta o taniej i brudnej konkurencji, o dumpingu płacowym. To właśnie przez konkurencję - jak napisał "Weser-Kurier", bremeńska gazeta zazwyczaj życzliwa Polakom - są likwidowane niemieckie miejsca pracy. Nie bada się faktów, by nie naruszać mitu o dumpingu. Nikomu też nie przyjdzie do głowy, by przypomnieć tak hucznie przy innych okazjach fetowane prawa i wartości europejskie.
Szparagi - tak, wypaczenia - nie
W istocie chodzi tu o zachowanie - zdawałoby się - naturalnych i wiecznych hierarchii i monopoli. Jest rzeczą charakterystyczną, że o taniej konkurencji, o dumpingu mówi się tylko w odniesieniu do branż, w których zachodni Europejczycy sami jeszcze chcą pracować. Bo już przy zbiorach szparagów w Niemczech polscy robotnicy sezonowi nie kolą w oczy swym widokiem i nie ranią serc. Niemieccy bezrobotni okazali się zbyt delikatni i mało odporni, by podołać tej pracy
- już po kilku dniach przechodzą na chorobowe. By temu zaradzić, będzie się organizować specjalne programy treningowe, opłacane przez podatników. Bezrobotni będą nabierać sprawności i tężyzny, bez których nie są w stanie sprostać pracowitym i wytrwałym Polakom. Przy zbiorze szparagów Polacy są na razie akceptowani, choć pracują za niskie stawki. We "Frankfurter Allgemeine Zeitung" ukazał się niedawno poświęcony im artykuł "Cztery euro siedemdziesiąt osiem", ozdobiony fotografią przedstawiającą niemieckiego rolnika pilnującego pracowników z eleganckim podpisem: "Schylania trzeba się uczyć: Ludwig Schmitt ze swoim wilczurem i swoimi polskimi pomocnikami".
Inaczej jest w rzeźniach i przy pracach wykończeniowych w budownictwie, nie mówiąc już o bardziej wyspecjalizowanych profesjach - tu "brudna, tania konkurencja" i "dumping płacowy" objawiają się z całą siłą. Ta sama "Frankfurter Allgemeine Zeitung" doniosła 17 maja, że zatrudnianie polskich pracowników prowadzi do obniżenia standardów higienicznych i wzrostu skażenia bakteryjnego. Jak alarmował nagłówek - "za głodowe pensje Polacy porcjują >>rosyjskie mięso<<". A mięso to dlatego jest nazywane rosyjskim, bo jest rzekomo tak słabej jakości i tak brudne, że nawet Rosjanie nie chcą go kupować.
Antysolidarność
Lęk przed polskimi pracownikami usuwa w cień inne tematy. I tak rozmowa z Ireną Lipowicz, pełnomocnikiem polskiego rządu do spraw stosunków polsko-niemieckich, przeprowadzona w Deutschlandradio Kultur z okazji otwarcia Roku Kultury Polskiej w Niemczech, zaczęła się bynajmniej nie od spraw kultury, lecz od gospodarki i usług. Zapytana o "tanią konkurencję", minister Lipowicz zwróciła uwagę na znane fakty, że na przykład w Polsce 80 proc. prasy jest w niemieckich rękach i że niemieckie firmy budowały tak prestiżowe obiekty, jak budynek warszawskiej giełdy czy Biblioteka Uniwersytetu Warszawskiego. Można dorzucić do tego wiele innych przykładów, choćby ten dotyczący sieci francuskich supermarketów, wypierających mniejszych konkurentów, bezwzględnie wyzyskujących pracowników i nie płacących podatków w Polsce, bo rzekomo nie osiągających zysków. Zbity z tropu niemiecki dziennikarz prowadzący rozmowę pytał więc nieco bezradnie, dlaczego o tej drugiej stronie gospodarczej współpracy nowej i starej Europy nie informuje się w Niemczech. Ale to przecież jemu i jego kolegom można by postawić to pytanie.
Niestety, wiele z tego, co się dzieje w Europie Środkowej i Wschodniej, jest skrzętnie pomijane przez europejskie media. Negatywne oceny konkurencyjności polskich pracowników pokazują, że w Europie daleko jeszcze nie tylko do poczucia solidarności, elementarnego sensu sprawiedliwości i równości, lecz także do zmysłu ekonomicznego.
Koniec stereotypu Niemca
Polscy pracownicy wygrywają konkurencję, bo najczęściej są tańsi i lepsi. Przed kilku laty, gdy powstawał nasz dom w Bremie, mogłem dość dokładnie się zapoznać z różnicą między niemieckimi a polskimi rzemieślnikami i robotnikami. Było to bolesne, gdyż nieopatrznie uległem mitowi solidnej niemieckiej pracy. Solidni byli - z małymi wyjątkami - w jednym: w wystawianiu słonych rachunków. Rekord pobił specjalista od ogrzewania wezwany do usunięcia usterki. Za tę parosekundową usługę, która ograniczyła się do wyłączenia i ponownego włączenia kotła przez dwukrotne naciśnięcie jednego z przycisków, wystawił rachunek w wysokości 200 marek. Pracujący przy naszym domu robotnicy wszelkie niedokładności wykończeniowe usuwali w ten sposób, że zalewali liczne dziury, szpary i szczeliny silikonem. Specjalizacja zaś posunęła się tak daleko, że facet montujący drzwi nie potrafił montować klamek i vice versa. Oddzielny specjalista był również od silikonu szarego i od silikonu białego. W jednym tylko nie różnili się zbytnio - w niechęci do ciężkiej pracy.
Przy bliższym poznaniu okazywało się zresztą, że znaczna część tych naprawdę solidnych niemieckich pracowników to Ślązacy, korzystający ciągle z dobrodziejstwa volkslisty, na którą wciągnięto kiedyś ich dziadków lub rodziców. Owszem, polscy specjaliści czasem przeceniają swoje umiejętności, a ich skłonność do improwizacji bywa irytująca i kontrproduktywna. Za to niemieccy "fachowcy" przy każdym wykraczającym poza rutynę zadaniu popadają w osłupienie.
To nie zalew "ze Wschodu" niszczy europejskie miejsca pracy. W rzeczywistości, gdyby nie pracownicy z Europy Środkowej i Wschodniej, szczególnie z Polski, z powodu braku rąk do pracy w kryzysie pogrążyłyby się w Niemczech (i pewnie nie tylko tu) gastronomia, hotelarstwo, rolnictwo, domy opieki społecznej i wiele innych dziedzin. W Europie bez wielkich barier protekcyjnych - dotychczasowe okazują się niewystarczające - polski hydraulik, rzeźnik czy pielęgniarka pokazują, że potrafią pracować. Niedługo dołączą do nich także ci, którzy dzisiaj zdobywają kwalifikacje na polskich i zagranicznych uczelniach. Wszystko wskazuje na to, że i oni swymi umiejętnościami i pracowitością zmiotą leniwą konkurencję. Na pożytek nam wszystkim.
Szturm Polaków
Niemieckie związki zawodowe biją na alarm. Eksponowane kiedyś w mediach zdjęcia wynędzniałych polskich rolników wlokących się po polu za chudym koniem, mające budzić współczucie i litość, ale wyrażające także pogardę, zastąpiły relacje o polskich pracownikach szturmujących zachodnie rynki pracy, wypierających Niemców, Francuzów i Anglików z usługowego biznesu. Prezydent Chirac ostrzega przed ultraliberalizmem, w Niemczech SPD rozpoczęła kampanię przeciw kapitalizmowi, a związki zawodowe w swoich pierwszomajowych obchodach poświęciły wiele uwagi nadciągającemu ze Wschodu niebezpieczeństwu. A przecież, gdy kiedyś firmy niemieckie i francuskie wkraczały na rynek Europy Środkowej i Wschodniej, zgoła inną słyszeliśmy śpiewkę.
Zadowoleniu klientów, przekonujących się, że "Polak potrafi" i nie łupi, wciąż towarzyszy nagonka części mediów. Ciągle się słyszy i czyta o taniej i brudnej konkurencji, o dumpingu płacowym. To właśnie przez konkurencję - jak napisał "Weser-Kurier", bremeńska gazeta zazwyczaj życzliwa Polakom - są likwidowane niemieckie miejsca pracy. Nie bada się faktów, by nie naruszać mitu o dumpingu. Nikomu też nie przyjdzie do głowy, by przypomnieć tak hucznie przy innych okazjach fetowane prawa i wartości europejskie.
Szparagi - tak, wypaczenia - nie
W istocie chodzi tu o zachowanie - zdawałoby się - naturalnych i wiecznych hierarchii i monopoli. Jest rzeczą charakterystyczną, że o taniej konkurencji, o dumpingu mówi się tylko w odniesieniu do branż, w których zachodni Europejczycy sami jeszcze chcą pracować. Bo już przy zbiorach szparagów w Niemczech polscy robotnicy sezonowi nie kolą w oczy swym widokiem i nie ranią serc. Niemieccy bezrobotni okazali się zbyt delikatni i mało odporni, by podołać tej pracy
- już po kilku dniach przechodzą na chorobowe. By temu zaradzić, będzie się organizować specjalne programy treningowe, opłacane przez podatników. Bezrobotni będą nabierać sprawności i tężyzny, bez których nie są w stanie sprostać pracowitym i wytrwałym Polakom. Przy zbiorze szparagów Polacy są na razie akceptowani, choć pracują za niskie stawki. We "Frankfurter Allgemeine Zeitung" ukazał się niedawno poświęcony im artykuł "Cztery euro siedemdziesiąt osiem", ozdobiony fotografią przedstawiającą niemieckiego rolnika pilnującego pracowników z eleganckim podpisem: "Schylania trzeba się uczyć: Ludwig Schmitt ze swoim wilczurem i swoimi polskimi pomocnikami".
Inaczej jest w rzeźniach i przy pracach wykończeniowych w budownictwie, nie mówiąc już o bardziej wyspecjalizowanych profesjach - tu "brudna, tania konkurencja" i "dumping płacowy" objawiają się z całą siłą. Ta sama "Frankfurter Allgemeine Zeitung" doniosła 17 maja, że zatrudnianie polskich pracowników prowadzi do obniżenia standardów higienicznych i wzrostu skażenia bakteryjnego. Jak alarmował nagłówek - "za głodowe pensje Polacy porcjują >>rosyjskie mięso<<". A mięso to dlatego jest nazywane rosyjskim, bo jest rzekomo tak słabej jakości i tak brudne, że nawet Rosjanie nie chcą go kupować.
Antysolidarność
Lęk przed polskimi pracownikami usuwa w cień inne tematy. I tak rozmowa z Ireną Lipowicz, pełnomocnikiem polskiego rządu do spraw stosunków polsko-niemieckich, przeprowadzona w Deutschlandradio Kultur z okazji otwarcia Roku Kultury Polskiej w Niemczech, zaczęła się bynajmniej nie od spraw kultury, lecz od gospodarki i usług. Zapytana o "tanią konkurencję", minister Lipowicz zwróciła uwagę na znane fakty, że na przykład w Polsce 80 proc. prasy jest w niemieckich rękach i że niemieckie firmy budowały tak prestiżowe obiekty, jak budynek warszawskiej giełdy czy Biblioteka Uniwersytetu Warszawskiego. Można dorzucić do tego wiele innych przykładów, choćby ten dotyczący sieci francuskich supermarketów, wypierających mniejszych konkurentów, bezwzględnie wyzyskujących pracowników i nie płacących podatków w Polsce, bo rzekomo nie osiągających zysków. Zbity z tropu niemiecki dziennikarz prowadzący rozmowę pytał więc nieco bezradnie, dlaczego o tej drugiej stronie gospodarczej współpracy nowej i starej Europy nie informuje się w Niemczech. Ale to przecież jemu i jego kolegom można by postawić to pytanie.
Niestety, wiele z tego, co się dzieje w Europie Środkowej i Wschodniej, jest skrzętnie pomijane przez europejskie media. Negatywne oceny konkurencyjności polskich pracowników pokazują, że w Europie daleko jeszcze nie tylko do poczucia solidarności, elementarnego sensu sprawiedliwości i równości, lecz także do zmysłu ekonomicznego.
Koniec stereotypu Niemca
Polscy pracownicy wygrywają konkurencję, bo najczęściej są tańsi i lepsi. Przed kilku laty, gdy powstawał nasz dom w Bremie, mogłem dość dokładnie się zapoznać z różnicą między niemieckimi a polskimi rzemieślnikami i robotnikami. Było to bolesne, gdyż nieopatrznie uległem mitowi solidnej niemieckiej pracy. Solidni byli - z małymi wyjątkami - w jednym: w wystawianiu słonych rachunków. Rekord pobił specjalista od ogrzewania wezwany do usunięcia usterki. Za tę parosekundową usługę, która ograniczyła się do wyłączenia i ponownego włączenia kotła przez dwukrotne naciśnięcie jednego z przycisków, wystawił rachunek w wysokości 200 marek. Pracujący przy naszym domu robotnicy wszelkie niedokładności wykończeniowe usuwali w ten sposób, że zalewali liczne dziury, szpary i szczeliny silikonem. Specjalizacja zaś posunęła się tak daleko, że facet montujący drzwi nie potrafił montować klamek i vice versa. Oddzielny specjalista był również od silikonu szarego i od silikonu białego. W jednym tylko nie różnili się zbytnio - w niechęci do ciężkiej pracy.
Przy bliższym poznaniu okazywało się zresztą, że znaczna część tych naprawdę solidnych niemieckich pracowników to Ślązacy, korzystający ciągle z dobrodziejstwa volkslisty, na którą wciągnięto kiedyś ich dziadków lub rodziców. Owszem, polscy specjaliści czasem przeceniają swoje umiejętności, a ich skłonność do improwizacji bywa irytująca i kontrproduktywna. Za to niemieccy "fachowcy" przy każdym wykraczającym poza rutynę zadaniu popadają w osłupienie.
To nie zalew "ze Wschodu" niszczy europejskie miejsca pracy. W rzeczywistości, gdyby nie pracownicy z Europy Środkowej i Wschodniej, szczególnie z Polski, z powodu braku rąk do pracy w kryzysie pogrążyłyby się w Niemczech (i pewnie nie tylko tu) gastronomia, hotelarstwo, rolnictwo, domy opieki społecznej i wiele innych dziedzin. W Europie bez wielkich barier protekcyjnych - dotychczasowe okazują się niewystarczające - polski hydraulik, rzeźnik czy pielęgniarka pokazują, że potrafią pracować. Niedługo dołączą do nich także ci, którzy dzisiaj zdobywają kwalifikacje na polskich i zagranicznych uczelniach. Wszystko wskazuje na to, że i oni swymi umiejętnościami i pracowitością zmiotą leniwą konkurencję. Na pożytek nam wszystkim.
Więcej możesz przeczytać w 23/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.