Londyn dopuszcza jednak dyskusję nad rabatem tylko pod warunkiem redukcji unijnych subsydiów dla rolnictwa, których największym beneficjentem jest Francja. Paryż z kolei nie chce o tym słyszeć.
W najnowszej propozycji budżetu UE, którą Luksemburg oficjalnie przedstawi na szczycie, będą już tylko niewielkie zmiany w stosunku do dotychczasowej propozycji - zapowiedział Juncker. Luksemburg skłania się do przyjęcia wydatków UE w latach 2007-2013 na poziomie 1,056 proc. DNB liczonych w tzw. zobowiązaniach albo 1 proc. DNB liczonych w tzw. wydatkach.
Według wcześniejszych informacji, dla Polski ta propozycja oznacza na czysto w ciągu siedmiu lat około 60-64 mld euro.
Zobowiązania są wyższe od płatności, bo określają maksymalne sumy, do których wydania "zobowiązuje się" UE, przewidując realizację rozmaitych programów i projektów. Realizacja dużych projektów, jak np. budowa autostrad, rozkłada się jednak na kilka lat. Ponadto kraje na ogół nie wykorzystują w pełni wszystkich dostępnych dla nich funduszy strukturalnych (bo na przykład brakuje im własnego wkładu). Stąd realne wydatki UE są w danym roku mniejsze od zobowiązań.
"Żeby to osiągnąć, zaproponowaliśmy cięcia w stosunku do propozycji Komisji Europejskiej. Najbardziej znaczące cięcia dotyczą rubryki 1A (konkurencyjność i wzrost gospodarczy) - o 40 proc. w stosunku do propozycji KE" - powiedział Juncker i dodał, że "żadna kategoria wydatków nie uniknie cięć".
Po referendum w sprawie eurokonstytucji, budżet 2007-2013 to kolejna rafa koralową na drodze UE. Mówi się nawet o kryzysie Unii Europejskiej. Jego rozmiary - pisze francuski dziennik "Le Figaro" - "przypominają ciemne chwile lat 80., kiedy to (brytyjska premier) Margaret Thatcher żądała z powrotem swoich pieniędzy". W 1984 roku Thatcher, wołając "oddajcie mi moje pieniądze", wywalczyła u przywódców ówczesnej wspólnoty tzw. brytyjski rabat, którego broni teraz Tony Blair.
em, pap