Pokwitowania z nazwiskiem Piskorskiego mają opiewać na kwoty 110 tys. i 150 tys. dolarów, Szmajdzińskiego na 50 tys. dolarów, a Tuska na 300 tys. złotych.
Piskorski powiedział, że przedstawione mu przez sąd dokumenty nie są napisane jego charakterem pisma. "To jakby dziecko napisało jakieś słowa i podpisało +Paweł Piskorski+ nawet nie starając się, żeby podpis był podobny. Przecież mój podpis jest powszechnie znany, był nawet na plakatach wyborczych" - mówił polityk.
"Nie wiem, czy pan Lepper mówił to w Sejmie ze złą wolą, ale skutki takiej wypowiedzi są niedopuszczalne - nie można w demokratycznym państwie, używając fałszywych dokumentów, pomówień nie opartych na żadnych faktach, robić takich rzeczy" - mówił Piskorski.
Minister obrony Jerzy Szmajdziński powiedział, że sąd pokazał mu pokwitowanie, na którym wprawdzie widnieje jego nazwisko, ale nie ma jego podpisu. "Z całą pewnością nie jest to mój podpis" - zaznaczył. W jego ocenie, tylko gdy wyrok dla Leppera będzie odpowiadał skali popełnionego przez niego przestępstwa, uchroni to innych przed nieodpowiedzialnymi zarzutami. "Za pomówienie, które oznacza podważenie zaufania do osoby publicznej, musi byś sankcja i kara, bo inaczej tego szaleństwa nie zatrzymamy. Ten proces ma szanse zwiększyć odpowiedzialność polityków" - powiedział Szmajdziński.
Lider PO i oficjalny kandydat na prezydenta tej partii Donald Tusk jest pesymistą w tej sprawie. - Nie jest mi do śmiechu, nawet gdy widzę dokumenty, które przedstawia "pan Gasiński, ten fantasta od Klewek" - powiedział Tusk. "Przedstawiono mi oświadczenie o przyjęciu gigantycznej sumy pieniędzy, z moim nazwiskiem, ale to nie mój podpis. Obawiam się, że ukaranie Leppera za ten przykry dla mnie fakt nie nauczy polityków odpowiedzialności" - dodał.
Lepper natomiast powiedział dziennikarzom, że on też nie twierdzi, że politycy ci podpisywali takie dokumenty, bo to nie on przekazywał sądowi te dowody. Zaznaczył jednak, że gdyby miał ponownie z trybuny sejmowej zadać pytania o łapówki polityków, to by to zrobił jeszcze raz.
"Być może cała sprawa jest prowokacją wobec mnie. Gdzie jest teraz Rudolf Skowroński, znany biznesmen, który mówił mi o tych łapówkach i przysłał do mnie Gasińskiego? Ktoś za tą prowokacją stał, ktoś to przygotował" - usiłował się wykręcić lider Samoobrony. "Ja tylko zadałem z sejmowej trybuny pytania. Jeśli ktoś mówi, że to były twierdzenia, to ja nie wiem, jak można twierdząco pytać" - dodał.
Biegli, którzy w poniedziałek stawili się w sądzie, potwierdzili jedynie sporządzone przez siebie opinie, bo obrona Leppera, która wystąpiła o ich wezwanie, nie zadawała żadnych pytań. Obrońca Leppera, mec. Róża Żarska wyjaśniała sądowi, że pytania w tej części miał zadawać drugi obrońca - sen. Henryk Dzido, który był nieobecny, przyszedł dopiero na zakończenie rozprawy.
Proces Leppera dotyczy też jego wypowiedzi, jeszcze jako wicemarszałka Sejmu, o Włodzimierzu Cimoszewiczu, że jest "kanalią", a o jego ojcu, że był "zbrodniarzem, który zabijał Polaków". W tym wątku sąd odczytał zeznania jednego ze świadków - szefa radia Wa-Ma z Olsztyna Mirosława Hiszpańskiego. Hiszpański zeznał w śledztwie, że był w studiu jedynie na początku wywiadu Leppera. Podał, że jego radio wyemitowało ten wywiad na antenę z cięciami - bez inwektyw Leppera, a całość - bez cięć - przekazało innym mediom - m.in. telewizji TVN, Telewizji Polskiej i Radiu Białystok.
Sąd dał obronie jeszcze dwa dni na składanie wniosków o ewentualne wezwanie dodatkowych świadków. Wezwał na kolejną rozprawę - 7 lipca - jednego ze świadków, który nie stawiał się na poprzednie terminy przedstawiając zwolnienia lekarskie. Prokurator przygotowuje już mowę końcową.
Bogdan Gasiński, kluczowy świadek w sprawie, który dostarczył Lepperowi doniesienia o rzekomych łapówkach, w innych procesach został już prawomocnie skazany za wyłudzenia i oszustwa.
Oskarżyciel, prok. Andrzej Michalski powiedział, że nie był zdziwiony, iż politycy nie potwierdzili swych podpisów pod oświadczeniami, tak jak nie zdziwiło go samo przedstawienie oświadczeń przez Gasińskiego na jednej z poprzednich rozpraw. "Taka osoba może wszystko. Może jak z kapelusza wyciągać kolejne zające. Ale czy to prawda, moglibyśmy te kolejne dowody kolejne tak kilka lat sprawdzać" - powiedział po rozprawie. Dodał, że o wiarygodności Gasińskiego świadczy też jego wniosek do prokuratury w sprawie zabójstwa w Iraku dziennikarza TVP Waldemara Milewicza. We wniosku tym napisał, że to on sam zlecił to zabójstwo ekstremistom irackim.
ss, em, pap