Bluzgi artystów dostają stempel sztuki i są tym chętniej używane przez konsumentów kultury Wolność słowa w Polsce kwitnie, a nawet przekwita. Niedawno latami procesowano się o "Goebbelsa stanu wojennego" (Jerzy Urban przeciwko Ryszardowi Benderowi) czy "Płatnych Zdrajców Pachołków Rosji" (byli działacze PZPR przeciwko Leszkowi Moczulskiemu). Teraz Leszek Miller nie zamierza iść do sądu, chociaż na najnowszej płycie Kazik Staszewski śpiewa o niejakim Millerze jako o "kurwie jebanej", która "będzie wisieć". Co prawda pod koniec piosenki Miller staje się Mźllerem, szefem gestapo, ale słuchacz nie ma wątpliwości, że to tylko wybieg mający zabezpieczyć Kazika przed ewentualnym procesem. Bo co obchodzi dzisiejszego odbiorcę obsobaczanie niegdysiejszego ulubieńca Heinricha Himmlera, którego przeciętny człowiek kojarzy chyba jedynie dzięki serialowi "Siedemnaście mgnień wiosny"?
Politycy są łatwym celem ostrego języka.W dodatku ich obrażanie ma spory potencjał komercyjny. Niedawno grupa posłów z Renatą Beger na czele trafiła na rolki papieru toaletowego reklamowanego jako "przebój nadchodzących wakacji".Z kolei przebojem Internetu stała się strona www. kaczynskimamalegofiutka.org.
O szczegółach anatomii słynnych braci nie dowiadujemy się wiele, za to możemy przeczytać tekst Jacka Żakowskiego "Wszyscy jesteśmy gejami" oraz poważny manifest, ostrzegający przed nadchodzącą dyktaturą faszystów z Prawa i Sprawiedliwości. Kiedy już patos zaczyna nudzić, nagle ukazuje się jednoznaczny napis: "Spierdalać!!!".
Zaostrzenie języka publicznej debaty to rezultat wolności. Ostry język jest od dawna obecny w krajach dojrzałej demokracji. W Polsce zaczęło się od "bandyty z Pabianic" (Andrzej Lepper o Januszu Tomaszewskim) czy "Pan jest zerem, panie Ziobro" (Leszek Miller o Zbigniewie Ziobrze), a twórcy piosenek, stron internetowych czy producenci papieru toaletowego tylko postawili kropkę nad "i".
Coście, skurwysyny, uczynili z tą krainą?
Pierwszą piosenką, która wywołała zamieszanie w politycznym światku III Rzeczypospolitej, była "ZChN zbliża się". Paweł Kukiz śpiewał ją na melodię znanej pieśni religijnej, więc na długie lata przyczepiono mu łatkę antyklerykała. Ta piosenka podzieliła polityczną scenę: prawica była oburzona, lewica - wręcz przeciwnie. "Więcej luzu, więcej humoru!" - nawoływał wtedy Jerzy Jaskiernia, dziś już zapomniany ówczesny lider SLD. Ponad dekadę później mina mu zrzedła, gdy ten sam Kukiz wydał płytę będącą frontalnym atakiem na postkomunistyczną lewicę. "Jak ja was, kurwy, nienawidzę!" - wykrzykiwał z pasją lider Piersi. Tym razem politycy SLD nie mówili o luzie i humorze, lecz o niskim poziomie rockmana. Do sądu jednak nie poszli. Owszem, wyzwiska pojawiały się w piosenkach już wcześniej, ale adresat był mało konkretny. Najlepszy publicysta wśród wokalistów i najlepszy wokalista wśród publicystów, czyli Kazik Staszewski, już na początku lat 90. dopytywał: "Coście, skurwysyny, uczynili z tą krainą?", ale daleko mu było do własnej najnowszej dosłowności. Wtedy zresztą wielu wychowanych na płytach Kultu i Staszewskiego działaczy NZS miało do niego pretensje za atak na solidarnościowe elity. Szybko przekonali się, że ostre teksty Kazika były trafnym zwiastunem błyskawicznej degeneracji opozycyjnych środowisk.
Ładnie: ona kurwa, a on kradnie
Paweł Sito, były dyrektor programowy Radiostacji i Radia Bis, zauważa, że wielu rockmanów, którzy zaczynali karierę w latach 80., powraca do swoich antykomunistycznych korzeni. Weterani walki z komuną mają na swym koncie sporo piosenek wymierzonych w Kościół i klerykalizm czy w Andrzeja Leppera, ale najostrzej śpiewają o postkomunistach. Rządy AWS były fatalne, lecz nie doczekały się takich rockowych komentarzy jak rządy SLD. Nie ma piosenek o Jacku Rybickim czy Andrzeju Szkaradku, choć byłoby co obśmiać.
Już w 1993 r., gdy postkomuniści wrócili do władzy, powitało ich "Czerwone tango" Macieja Maleńczuka: "Znowu wróciłaś, stara dziwko, nie było cię pięć lat". Potem, w 1996 r., było "Łysy jedzie do Moskwy" Kazika, a ostatnie miesiące to wysyp tekstów walących w Millera i jego towarzyszy. To o tyle dziwne, że muzyka młodzieżowa ze swej istoty kibicuje wolności, także obyczajowej. A mimo takich wydarzeń jak awantura o marsz równości rockmani walą jak w bęben przede wszystkim w retorycznie wolnościowe SLD, a niektórzy występują nawet na imprezach z cyklu "Wiosna Polaków" braci Kaczyńskich. Widać ponure wspomnienia zamordyzmu lat 80. są w nich wciąż żywe. - Artyści po prostu widzą, co się dzieje, i wiedzą, co jest naprawdę niebezpieczne dla kraju, w którym żyją. Wydawałoby się, że afera Rywina powinna zmieść wielu zamieszanych w nią polityków lewicy. A oni już planują start w następnych wyborach. Trudno to oceniać inaczej niż jako bezczelność - mówi Sito.
Wulgarność czy ostrość tekstów bierze się stąd, że dobra piosenka rockowa, wywodząca się z punkowych tradycji, zawsze wyczuwała emocje, którymi żyje ulica. A ludzie tak właśnie teraz myślą o politykach, zwłaszcza o politykach SLD. W tekstach piosenek mamy po prostu wściekłość wypływającą z bezradności wobec tego, że nic się nie zmienia.
Jednym z powodów zaostrzenia języka rockmanów jest presja ze strony silnej polskiej sceny hiphopowej. - Hiphopowi tekściarze nie patyczkują się - rymują tak, jak się mówi na podwórkach. Młodzież to kupuje, a rockmani czują, że tracą kontakt z naturalną publicznością - tłumaczy Sito. Owszem, hip-hop nie jest ugrzeczniony, polityki nie lubi, ale polityków po nazwisku nie atakuje. - Diagnozy są ostre, ale nie ma wyzwisk pod adresem konkretnych polityków - zauważa Monika Dąbrowska z Radiostacji, matka chrzestna polskiego hip-hopu. Może to dlatego, że odbiorca tego rodzaju muzyki, czyli nastolatek, nie ma zielonego pojęcia o polityce, nie zna jej liderów, więc personalne ataki byłyby dla niego niezrozumiałe. Stąd mamy takie teksty jak: "Ładnie. Ona kurwa, a on kradnie".
Fuckizacja po MacDonaldyzacji
W "Makdonaldyzacji społeczeństwa" Georg Ritzer przedstawił świat uproszczony i zglajchszaltowany przez wielkie korporacje oraz prymitywną popkulturę. Pierwsza fala makdonaldyzacji dotarła do Polski kilka lat temu. Teraz dociera do nas fala fuckizacji. Amerykańska kultura ma wielką moc oddziaływania i nic dziwnego, że po całym świecie paradują ludzie ubrani tak, jakby zamieszkiwali murzyńskie getta amerykańskich miast. Eksplozja polskiego hip-hopu też jest emanacją tego, co się dzieje za oceanem. A jedną z cech amerykańskiej popkultury jest naszpikowanie jej przekleństwami. Dotyczy to zresztą nie tylko dzieł z najniższej półki. Jeśli ktoś oglądał (a raczej słuchał) oryginalną wersję wybitnego filmu "Wściekły byk" Martina Scorsese, rozumie, w czym rzecz. Jeśli nie oglądał, wystarczy się wsłuchać w ścieżkę dialogową pierwszego z brzegu filmu akcji. Króluje w nim słowo "fuck" odmieniane na różne sposoby i otoczone wianuszkiem innych przekleństw. Jest ono tak powszechne, że musiało się zdewaluować. Tymczasem w polskim języku i kulturze odpowiedniki tych przekleństw traktowano zawsze jako szczyt wulgarności i w kinach "fuck you!" tłumaczono jako "a niech cię!" albo "odczep się!".
Współczesny młody konsument amerykańskiej kultury dobrze wie (choćby dzięki Agnieszce Chylińskiej i jej słynnej frazie "Nauczyciele, fuck you!"), co oznacza tych kilka wypowiadanych ze szczególnym smakiem słówek. Obyty z amerykańskimi standardami chętnie bierze udział w fuckizacji polskiego języka. Z grubsza zjawisko to polega na tym, że nie tylko język polski goni amerykański angielski w rzucaniu mięchem. W fuckizacji uczestniczą stada hiphopowców, ale i artyści o szczególnym wyczuciu języka: z jednej strony Kazik Staszewski, z drugiej Marek Koterski, reżyser przenikliwego i mocno napchanego fuckami "Dnia świra". W ten sposób bluzgi dostają stempel sztuki i są tym chętniej używane przez konsumentów kultury.
Inflacja epitetów
Ostrości języka sprzyja Internet - anonimowość pozwala bluzgać. Pobieżna analiza rodzimych list dyskusyjnych pokazuje, że Polak - przynajmniej ten korzystający z Internetu - to zawistnik, dokładający na odlew każdemu, kto jest choć trochę mniej anonimowy niż on. Politycy to, wiadomo, bydlaki. Każdy, kto odniósł sukces, jest przez polskich internautów wyzywany, opluwany i poniżany. Internet przede wszystkim dewaluuje słowa. Coś, co było szczytem ostrości, w sieci jest nagminne. To kolejne wyzwanie dla artystów, którzy chcieliby się przebić do publiczności ze swym krytycznym stosunkiem do rzeczywistości. A trzeba pamiętać, że Internet to podstawowe medium odbiorcy rocka czy hip-hopu. Ich twórcy, którym zależy na autentyczności przekazu, nie mogą być ślepi na język, którego używa się w sieci. - Dziś nazwanie kogoś skurwysynem nie robi takiego szumu jak zaśpiewanie "God save the Queen the fascist regime" przez Sex Pistols w 1976 r. - ocenia dziennikarka Trójki Agnieszka Szydłowska. Korzyści z używania ostrych słów już w latach 30. dostrzegł Winston Churchill.
W swej publicystyce próbował wskazać Brytyjczykom niebezpieczeństwa płynące z tego, że do władzy w Niemczech doszedł Adolf Hitler. Czynił to bez większych efektów, choć posługiwał się najmocniejszym arsenałem środków słownych. Tyle że ostre słowa zużyły się już przy pomniejszych sprawach.
O szczegółach anatomii słynnych braci nie dowiadujemy się wiele, za to możemy przeczytać tekst Jacka Żakowskiego "Wszyscy jesteśmy gejami" oraz poważny manifest, ostrzegający przed nadchodzącą dyktaturą faszystów z Prawa i Sprawiedliwości. Kiedy już patos zaczyna nudzić, nagle ukazuje się jednoznaczny napis: "Spierdalać!!!".
Zaostrzenie języka publicznej debaty to rezultat wolności. Ostry język jest od dawna obecny w krajach dojrzałej demokracji. W Polsce zaczęło się od "bandyty z Pabianic" (Andrzej Lepper o Januszu Tomaszewskim) czy "Pan jest zerem, panie Ziobro" (Leszek Miller o Zbigniewie Ziobrze), a twórcy piosenek, stron internetowych czy producenci papieru toaletowego tylko postawili kropkę nad "i".
Coście, skurwysyny, uczynili z tą krainą?
Pierwszą piosenką, która wywołała zamieszanie w politycznym światku III Rzeczypospolitej, była "ZChN zbliża się". Paweł Kukiz śpiewał ją na melodię znanej pieśni religijnej, więc na długie lata przyczepiono mu łatkę antyklerykała. Ta piosenka podzieliła polityczną scenę: prawica była oburzona, lewica - wręcz przeciwnie. "Więcej luzu, więcej humoru!" - nawoływał wtedy Jerzy Jaskiernia, dziś już zapomniany ówczesny lider SLD. Ponad dekadę później mina mu zrzedła, gdy ten sam Kukiz wydał płytę będącą frontalnym atakiem na postkomunistyczną lewicę. "Jak ja was, kurwy, nienawidzę!" - wykrzykiwał z pasją lider Piersi. Tym razem politycy SLD nie mówili o luzie i humorze, lecz o niskim poziomie rockmana. Do sądu jednak nie poszli. Owszem, wyzwiska pojawiały się w piosenkach już wcześniej, ale adresat był mało konkretny. Najlepszy publicysta wśród wokalistów i najlepszy wokalista wśród publicystów, czyli Kazik Staszewski, już na początku lat 90. dopytywał: "Coście, skurwysyny, uczynili z tą krainą?", ale daleko mu było do własnej najnowszej dosłowności. Wtedy zresztą wielu wychowanych na płytach Kultu i Staszewskiego działaczy NZS miało do niego pretensje za atak na solidarnościowe elity. Szybko przekonali się, że ostre teksty Kazika były trafnym zwiastunem błyskawicznej degeneracji opozycyjnych środowisk.
Ładnie: ona kurwa, a on kradnie
Paweł Sito, były dyrektor programowy Radiostacji i Radia Bis, zauważa, że wielu rockmanów, którzy zaczynali karierę w latach 80., powraca do swoich antykomunistycznych korzeni. Weterani walki z komuną mają na swym koncie sporo piosenek wymierzonych w Kościół i klerykalizm czy w Andrzeja Leppera, ale najostrzej śpiewają o postkomunistach. Rządy AWS były fatalne, lecz nie doczekały się takich rockowych komentarzy jak rządy SLD. Nie ma piosenek o Jacku Rybickim czy Andrzeju Szkaradku, choć byłoby co obśmiać.
Już w 1993 r., gdy postkomuniści wrócili do władzy, powitało ich "Czerwone tango" Macieja Maleńczuka: "Znowu wróciłaś, stara dziwko, nie było cię pięć lat". Potem, w 1996 r., było "Łysy jedzie do Moskwy" Kazika, a ostatnie miesiące to wysyp tekstów walących w Millera i jego towarzyszy. To o tyle dziwne, że muzyka młodzieżowa ze swej istoty kibicuje wolności, także obyczajowej. A mimo takich wydarzeń jak awantura o marsz równości rockmani walą jak w bęben przede wszystkim w retorycznie wolnościowe SLD, a niektórzy występują nawet na imprezach z cyklu "Wiosna Polaków" braci Kaczyńskich. Widać ponure wspomnienia zamordyzmu lat 80. są w nich wciąż żywe. - Artyści po prostu widzą, co się dzieje, i wiedzą, co jest naprawdę niebezpieczne dla kraju, w którym żyją. Wydawałoby się, że afera Rywina powinna zmieść wielu zamieszanych w nią polityków lewicy. A oni już planują start w następnych wyborach. Trudno to oceniać inaczej niż jako bezczelność - mówi Sito.
Wulgarność czy ostrość tekstów bierze się stąd, że dobra piosenka rockowa, wywodząca się z punkowych tradycji, zawsze wyczuwała emocje, którymi żyje ulica. A ludzie tak właśnie teraz myślą o politykach, zwłaszcza o politykach SLD. W tekstach piosenek mamy po prostu wściekłość wypływającą z bezradności wobec tego, że nic się nie zmienia.
Jednym z powodów zaostrzenia języka rockmanów jest presja ze strony silnej polskiej sceny hiphopowej. - Hiphopowi tekściarze nie patyczkują się - rymują tak, jak się mówi na podwórkach. Młodzież to kupuje, a rockmani czują, że tracą kontakt z naturalną publicznością - tłumaczy Sito. Owszem, hip-hop nie jest ugrzeczniony, polityki nie lubi, ale polityków po nazwisku nie atakuje. - Diagnozy są ostre, ale nie ma wyzwisk pod adresem konkretnych polityków - zauważa Monika Dąbrowska z Radiostacji, matka chrzestna polskiego hip-hopu. Może to dlatego, że odbiorca tego rodzaju muzyki, czyli nastolatek, nie ma zielonego pojęcia o polityce, nie zna jej liderów, więc personalne ataki byłyby dla niego niezrozumiałe. Stąd mamy takie teksty jak: "Ładnie. Ona kurwa, a on kradnie".
Fuckizacja po MacDonaldyzacji
W "Makdonaldyzacji społeczeństwa" Georg Ritzer przedstawił świat uproszczony i zglajchszaltowany przez wielkie korporacje oraz prymitywną popkulturę. Pierwsza fala makdonaldyzacji dotarła do Polski kilka lat temu. Teraz dociera do nas fala fuckizacji. Amerykańska kultura ma wielką moc oddziaływania i nic dziwnego, że po całym świecie paradują ludzie ubrani tak, jakby zamieszkiwali murzyńskie getta amerykańskich miast. Eksplozja polskiego hip-hopu też jest emanacją tego, co się dzieje za oceanem. A jedną z cech amerykańskiej popkultury jest naszpikowanie jej przekleństwami. Dotyczy to zresztą nie tylko dzieł z najniższej półki. Jeśli ktoś oglądał (a raczej słuchał) oryginalną wersję wybitnego filmu "Wściekły byk" Martina Scorsese, rozumie, w czym rzecz. Jeśli nie oglądał, wystarczy się wsłuchać w ścieżkę dialogową pierwszego z brzegu filmu akcji. Króluje w nim słowo "fuck" odmieniane na różne sposoby i otoczone wianuszkiem innych przekleństw. Jest ono tak powszechne, że musiało się zdewaluować. Tymczasem w polskim języku i kulturze odpowiedniki tych przekleństw traktowano zawsze jako szczyt wulgarności i w kinach "fuck you!" tłumaczono jako "a niech cię!" albo "odczep się!".
Współczesny młody konsument amerykańskiej kultury dobrze wie (choćby dzięki Agnieszce Chylińskiej i jej słynnej frazie "Nauczyciele, fuck you!"), co oznacza tych kilka wypowiadanych ze szczególnym smakiem słówek. Obyty z amerykańskimi standardami chętnie bierze udział w fuckizacji polskiego języka. Z grubsza zjawisko to polega na tym, że nie tylko język polski goni amerykański angielski w rzucaniu mięchem. W fuckizacji uczestniczą stada hiphopowców, ale i artyści o szczególnym wyczuciu języka: z jednej strony Kazik Staszewski, z drugiej Marek Koterski, reżyser przenikliwego i mocno napchanego fuckami "Dnia świra". W ten sposób bluzgi dostają stempel sztuki i są tym chętniej używane przez konsumentów kultury.
Inflacja epitetów
Ostrości języka sprzyja Internet - anonimowość pozwala bluzgać. Pobieżna analiza rodzimych list dyskusyjnych pokazuje, że Polak - przynajmniej ten korzystający z Internetu - to zawistnik, dokładający na odlew każdemu, kto jest choć trochę mniej anonimowy niż on. Politycy to, wiadomo, bydlaki. Każdy, kto odniósł sukces, jest przez polskich internautów wyzywany, opluwany i poniżany. Internet przede wszystkim dewaluuje słowa. Coś, co było szczytem ostrości, w sieci jest nagminne. To kolejne wyzwanie dla artystów, którzy chcieliby się przebić do publiczności ze swym krytycznym stosunkiem do rzeczywistości. A trzeba pamiętać, że Internet to podstawowe medium odbiorcy rocka czy hip-hopu. Ich twórcy, którym zależy na autentyczności przekazu, nie mogą być ślepi na język, którego używa się w sieci. - Dziś nazwanie kogoś skurwysynem nie robi takiego szumu jak zaśpiewanie "God save the Queen the fascist regime" przez Sex Pistols w 1976 r. - ocenia dziennikarka Trójki Agnieszka Szydłowska. Korzyści z używania ostrych słów już w latach 30. dostrzegł Winston Churchill.
W swej publicystyce próbował wskazać Brytyjczykom niebezpieczeństwa płynące z tego, że do władzy w Niemczech doszedł Adolf Hitler. Czynił to bez większych efektów, choć posługiwał się najmocniejszym arsenałem środków słownych. Tyle że ostre słowa zużyły się już przy pomniejszych sprawach.
Paweł Kukiz "Wirus SLD" |
---|
Jak ja was, kurwy, nienawidzę I jak ja wami, kurwy, gardzę Jak ja się, kurwy, za was wstydzę Gdy za granicę czasem zajrzę Jak ja się wami, kurwy, brzydzę Jak ja was dobrze, kurwy, znam Jak ja się bardzo ludziom dziwię Którzy wybrali taki chłam (...) Opasłe mordy, krzywe ryje Kurewstwo wszędzie tam, gdzie wy Jak ja was, kurwy, nienawidzę Jak do was bym z kałacha bił A nawet jak wam plunąć w twarz To wy mówicie, że deszcz pada Jebana wasza partia mać, co mi ojczyznę okrada Nadejdzie kiedyś taki czas Za wszystko, kurwy, zapłacicie W helikoptery wsadzą was i nigdy już tu nie wrócicie |
Maciej Maleńczuk "Czerwone Tango" |
---|
Znowu wróciłaś, stara dziwko, Nie było ciebie pięć lat Już raz mi odebrałaś wszystko I znowu stoisz u moich drzwi Na twarzy nową masz tapetę Karminowaną czerwień warg |
Kazik Staszewski "DD" |
---|
Taki dobry chłopak, a tuła się po świecie Taki dobry chłopak swego kąta własnego nie ma Taki dobry hombre musi tułać się po świecie Taki dobry chłopak tęskni w dalekich stronach Będziesz wisiał, Mueller, ty kurwo jebana Za to że DD się tuła po obcych krajach Będziesz wisiał, Mueller, ty kurwo jebana (...) Nie mógł być uczciwy w swoim własnym domu Od Buenos Aires krąży po Glasgow po kryjomu Będziesz wisiał, Mueller, ty świnio z gestapo |
Więcej możesz przeczytać w 26/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.