"Zielona energetyka" niszczy środowisko! Najlepszymi sposobami pozyskiwania "zielonej energii" ekolodzy okrzyknęli elektrownie wiatrowe i wodne. W Europie, poza niektórymi wybrzeżami morskimi, właściwie nie ma rejonów, w których wieją na tyle silne wiatry, by budowa wiatraków była opłacalna. Niemcy liczyli na to, że 16 tys. wiatraków zaspokoi 15 proc. potrzeb energetycznych kraju, tymczasem dostarczają one zaledwie 6 proc. zużywanego prądu. Coraz częściej przeciw takim elektrowniom protestują ekolodzy. Twierdzą, że turbiny szpecą krajobraz, rujnują lokalny mikroklimat, zabijają ptaki i niszczą ich naturalne szlaki migracyjne. Według szacunków organizacji G3 Energy, tylko w Kalifornii w ten sposób rocznie ginie prawie 5 tys. ptaków. Do tego dochodzi hałas, który w pobliżu intensywnie pracującego wiatraka znacznie przekracza 100 dB, czyli poziom grożący trwałym uszkodzeniem słuchu.
Mimo to ciągle stawia się na rozwój elektrowni wiatrowych, bo wytwarzanie "zielonego prądu" w Unii Europejskiej to świetny interes. Producent ma gwarancję, że rząd odkupi od niego każdą ilość - wyjaśnia "Wprost" Martin Unfried, ekspert z Europejskiego Instytutu Administracji Publicznej (EIPA). Szwecja chce do 2010 r. zbudować 100 turbin na brzegu Bałtyku i w ten sposób wytwarzać co najmniej 500 MW prądu. Podobne plany ma Wielka Brytania, mimo że elektrownie wiatrowe zajmują 85 razy więcej przestrzeni niż tradycyjne! W tym kraju działa już 1230 turbin w elektrowniach wiatrowych, a w najbliższych pięciu latach ich liczba ma się zwiększyć o kolejne 3,5 tys. W Niemczech stoi już 16 tys. wiatraków produkujących energię elektryczną. W ubiegłym roku uruchomiono turbinę o mocy 4,5 MW, która zaspokaja potrzeby energetyczne ponad 4 tys. trzyosobowych rodzin. Wiatrak o wysokości 180 m (wieża Eiffla ma 320 m) to największa tego typu instalacja na świecie. W 2006 r. ruszy tam turbina o mocy 5 MW.
Alternatywna drożyzna
Komisja Europejska wprowadziła zapis, że do 2010 r. w Europie 12 proc. elektryczności ma być wytwarzane przez źródła odnawialne, takie jak tamy wodne, elektrownie wiatrowe czy baterie słoneczne. - To błąd, bo alternatywne źródła pozyskiwania energii są zawodne, mało wydajne, a w dodatku szkodzą środowisku - podkreśla w rozmowie z "Wprost" Robert Bradley, szef Instytutu Badań Energetycznych w Houston. Jego zdaniem, rządy wydają mnóstwo pieniędzy na rozwój tzw. zielonej energetyki, niepotrzebnie podnosząc koszty uzyskiwania energii.
Najtańszym sposobem pozyskiwania energii elektrycznej jest spiętrzanie wody, ale zyski są niewspółmierne do kosztów inwestycji. Skonstruowanie zapory kosztuje od kilkunastu do kilkudziesięciu miliardów dolarów, wymaga zalania wodą ogromnych obszarów, zabija życie w rzekach i uniemożliwia migracje ryb, na przykład łososi. Z powodu budowy nowych tam dotychczas na świecie przesiedlono 80 mln osób.
Elektrownie wodne, usytuowane na rzecznych tamach, też nie są ekologiczne - wytwarzają więcej gazów cieplarnianych niż tradycyjne zakłady! Dzieje się tak, ponieważ z roślin gnijących na dnie zbiornika wskutek rozkładu beztlenowego powstaje metan - gaz zatrzymujący ciepło w atmosferze 22 razy silniej niż dwutlenek węgla. Efekt cieplarniany związany z emisją gazów z brazylijskiej tamy Curua-Una w Para był ponad 3,5 raza większy, niż byłby podczas produkcji tej samej ilości energii z ropy. - Już w latach 90. elektrownie wodne przestano zaliczać do ekologicznych źródeł energii - przypomina Bradley.
Bomba na Wiśle
Świat nie odchodzi od budowy zapór wodnych mimo fiaska, jakimi zakończyły się sowieckie eksperymenty nad brzegami Jeziora Aralskiego czy egipskie prace przy Tamie Asuańskiej nad Nilem. Pekin niedługo zakończy budowę Tamy Trzech Przełomów na rzece Jangcy. To największa i jednocześnie najbardziej kontrowersyjna budowla hydrologiczna na świecie. Będzie kosztować 30 mld dolarów, wymusi przesiedlenie 1,5 mln Chińczyków, zniszczy cenne ekosystemy wokół rzeki oraz radykalnie zmieni lokalny mikroklimat. Na rzece Min w prowincji Syczuan kosztem miliarda dolarów powstaje zapora Zipingpu, która zastąpi mający ponad 2 tys. lat (wpisany na listę UNESCO) system irygacyjny Dujingyan. Irak buduje na rzece Tygrys tamę, która doprowadzi do zalania starożytnego miasta Aszur. Elektrownia wodna Paolo Alfonso zbudowana na rzece Sa~o Francisco w północno-wschodniej Brazylii stała się prawdziwą bombą ekologiczną dla okolicznej przyrody. Zmienił się poziom rzeki oraz szybkość jej nurtu. Rzeka, która jeszcze niedawno dawała zarobek okolicznym rybakom, teraz jest sztucznie zarybiana. Z powodu zapory znikł także przepiękny wodospad zwany "brazylijską Niagarą".
W Polsce bombą ekologiczną staje się tama we Włocławku. Wadliwa konstrukcja oraz oszczędności poczynione w czasie jej budowy - zwłaszcza brak mniejszej zapory w Ciechocinku, która neutralizowałaby szkodliwy wpływ większej tamy - sprawiają, że może ona runąć przy dużej fali powodziowej. Trwająca 35 lat eksploatacja zapory sprawiła, że koryto Wisły na odcinku 30 km od Włocławka w kierunku Gdańska jest silnie zerodowane i sztucznie pogłębiło się o 4 m. Jednocześnie Wisła między Płockiem a Włocławkiem płynie coraz wyżej, bo piasek niesiony przez nią osadza się na dnie, nie mogąc się przedostać przez zaporę. To grozi powodziami zatorowymi w okolicach Warszawy. Poza tym coraz większa różnica poziomów Wisły po obu stronach włocławskiej tamy grozi katastrofą. - To oznacza prawie pewną śmierć 800 osób żyjących poniżej zapory oraz zalanie 1500 hektarów pól uprawnych. Mielibyśmy do czynienia z jedną z największych hydrokatastrof na świecie - uważa dr Andrzej Szamowski, hydrolog z Politechniki Warszawskiej.
Ekozaułek
Szacunki Międzynarodowej Agencji Energetyki (IEA) wskazują, że za 25 lat będziemy zużywać 60 proc. więcej energii elektrycznej. Zdaniem agencji, by zagwarantować wszystkim ludziom na świecie nieograniczony dostęp do prądu, do 2030 r. należy wydać 16 mld dolarów. Unia Europejska już podjęła decyzję o podwojeniu nakładów na badania nad alternatywnymi źródłami pozyskiwania energii. Eksperci krytykują jednak takie podejście. - Trzeba doskonalić i rozbudowywać istniejące elektrownie, zwracając uwagę na normy dotyczące ochrony środowiska. To wystarczy, by zapewnić wszystkim prąd - uważa Bradley.
Doświadczenia z kolejnymi ekologicznymi źródłami energii pokazują, że nie można na nich polegać w stu procentach. Wytwarzanie elektryczności przy użyciu ciepła skorupy ziemskiej wiąże się z emisją dwutlenku węgla i metanu - choć w mniejszych stopniu niż w wypadku spalania węgla. Większość dużych gejzerów i gorących źródeł, które wykorzystuje się do wytwarzania energii, znajduje się w parkach narodowych. Po dłuższej eksploatacji jednego źródła woda w nim stygnie i nie nadaje się do produkcji energii. Elektryczność uzyskiwaną ze spalania biomasy, czyli odpadów (traw, gałęzi czy łodyg roślin uprawnych) trudno nazwać "zieloną"
- przy ich spalaniu powstaje dwutlenek węgla i metan, a ziemia, na której rośnie potencjalne paliwo, szybciej eroduje niż przy innych uprawach. Poza tym jest mało wydajna - wystarczająco kalorycznym tego typu paliwem jest tylko drewno, ale jest ono droższe od węgla.
Masowe stosowanie innego "zielonego" hitu, czyli baterii słonecznych, uniemożliwiają przeszkody technologiczne. Do produkcji baterii używa się szkodliwych dla środowiska pierwiastków: arsenu, galu i kadmu. Panele słoneczne są drogie, kruche i mało wydajne - aby wyprodukować megawat energii, potrzebują ponad 40 tys. m2 powierzchni. Umieszczenie ich w jednym miejscu kompletnie rujnuje miejscowy ekosystem. Tak stało się na pustyni Mojave, gdzie ofiarą baterii słonecznych padły będące pod ochroną kalifornijskie żółwie pustynne. - Najbardziej przyjaznym dla przyrody źródłem energii są elektrownie atomowe - powiedział w rozmowie z "Wprost" James Lovelock, twórca tzw. koncepcji Gaja, zgodnie z którą wszystkie występujące na Ziemi ekosystemy są powiązane w jeden organizm. Większość ekologów zabrnęła jednak w ślepy zaułek i nie chce się do tego przyznać.
Alternatywna drożyzna
Komisja Europejska wprowadziła zapis, że do 2010 r. w Europie 12 proc. elektryczności ma być wytwarzane przez źródła odnawialne, takie jak tamy wodne, elektrownie wiatrowe czy baterie słoneczne. - To błąd, bo alternatywne źródła pozyskiwania energii są zawodne, mało wydajne, a w dodatku szkodzą środowisku - podkreśla w rozmowie z "Wprost" Robert Bradley, szef Instytutu Badań Energetycznych w Houston. Jego zdaniem, rządy wydają mnóstwo pieniędzy na rozwój tzw. zielonej energetyki, niepotrzebnie podnosząc koszty uzyskiwania energii.
Najtańszym sposobem pozyskiwania energii elektrycznej jest spiętrzanie wody, ale zyski są niewspółmierne do kosztów inwestycji. Skonstruowanie zapory kosztuje od kilkunastu do kilkudziesięciu miliardów dolarów, wymaga zalania wodą ogromnych obszarów, zabija życie w rzekach i uniemożliwia migracje ryb, na przykład łososi. Z powodu budowy nowych tam dotychczas na świecie przesiedlono 80 mln osób.
Elektrownie wodne, usytuowane na rzecznych tamach, też nie są ekologiczne - wytwarzają więcej gazów cieplarnianych niż tradycyjne zakłady! Dzieje się tak, ponieważ z roślin gnijących na dnie zbiornika wskutek rozkładu beztlenowego powstaje metan - gaz zatrzymujący ciepło w atmosferze 22 razy silniej niż dwutlenek węgla. Efekt cieplarniany związany z emisją gazów z brazylijskiej tamy Curua-Una w Para był ponad 3,5 raza większy, niż byłby podczas produkcji tej samej ilości energii z ropy. - Już w latach 90. elektrownie wodne przestano zaliczać do ekologicznych źródeł energii - przypomina Bradley.
Bomba na Wiśle
Świat nie odchodzi od budowy zapór wodnych mimo fiaska, jakimi zakończyły się sowieckie eksperymenty nad brzegami Jeziora Aralskiego czy egipskie prace przy Tamie Asuańskiej nad Nilem. Pekin niedługo zakończy budowę Tamy Trzech Przełomów na rzece Jangcy. To największa i jednocześnie najbardziej kontrowersyjna budowla hydrologiczna na świecie. Będzie kosztować 30 mld dolarów, wymusi przesiedlenie 1,5 mln Chińczyków, zniszczy cenne ekosystemy wokół rzeki oraz radykalnie zmieni lokalny mikroklimat. Na rzece Min w prowincji Syczuan kosztem miliarda dolarów powstaje zapora Zipingpu, która zastąpi mający ponad 2 tys. lat (wpisany na listę UNESCO) system irygacyjny Dujingyan. Irak buduje na rzece Tygrys tamę, która doprowadzi do zalania starożytnego miasta Aszur. Elektrownia wodna Paolo Alfonso zbudowana na rzece Sa~o Francisco w północno-wschodniej Brazylii stała się prawdziwą bombą ekologiczną dla okolicznej przyrody. Zmienił się poziom rzeki oraz szybkość jej nurtu. Rzeka, która jeszcze niedawno dawała zarobek okolicznym rybakom, teraz jest sztucznie zarybiana. Z powodu zapory znikł także przepiękny wodospad zwany "brazylijską Niagarą".
W Polsce bombą ekologiczną staje się tama we Włocławku. Wadliwa konstrukcja oraz oszczędności poczynione w czasie jej budowy - zwłaszcza brak mniejszej zapory w Ciechocinku, która neutralizowałaby szkodliwy wpływ większej tamy - sprawiają, że może ona runąć przy dużej fali powodziowej. Trwająca 35 lat eksploatacja zapory sprawiła, że koryto Wisły na odcinku 30 km od Włocławka w kierunku Gdańska jest silnie zerodowane i sztucznie pogłębiło się o 4 m. Jednocześnie Wisła między Płockiem a Włocławkiem płynie coraz wyżej, bo piasek niesiony przez nią osadza się na dnie, nie mogąc się przedostać przez zaporę. To grozi powodziami zatorowymi w okolicach Warszawy. Poza tym coraz większa różnica poziomów Wisły po obu stronach włocławskiej tamy grozi katastrofą. - To oznacza prawie pewną śmierć 800 osób żyjących poniżej zapory oraz zalanie 1500 hektarów pól uprawnych. Mielibyśmy do czynienia z jedną z największych hydrokatastrof na świecie - uważa dr Andrzej Szamowski, hydrolog z Politechniki Warszawskiej.
Ekozaułek
Szacunki Międzynarodowej Agencji Energetyki (IEA) wskazują, że za 25 lat będziemy zużywać 60 proc. więcej energii elektrycznej. Zdaniem agencji, by zagwarantować wszystkim ludziom na świecie nieograniczony dostęp do prądu, do 2030 r. należy wydać 16 mld dolarów. Unia Europejska już podjęła decyzję o podwojeniu nakładów na badania nad alternatywnymi źródłami pozyskiwania energii. Eksperci krytykują jednak takie podejście. - Trzeba doskonalić i rozbudowywać istniejące elektrownie, zwracając uwagę na normy dotyczące ochrony środowiska. To wystarczy, by zapewnić wszystkim prąd - uważa Bradley.
Doświadczenia z kolejnymi ekologicznymi źródłami energii pokazują, że nie można na nich polegać w stu procentach. Wytwarzanie elektryczności przy użyciu ciepła skorupy ziemskiej wiąże się z emisją dwutlenku węgla i metanu - choć w mniejszych stopniu niż w wypadku spalania węgla. Większość dużych gejzerów i gorących źródeł, które wykorzystuje się do wytwarzania energii, znajduje się w parkach narodowych. Po dłuższej eksploatacji jednego źródła woda w nim stygnie i nie nadaje się do produkcji energii. Elektryczność uzyskiwaną ze spalania biomasy, czyli odpadów (traw, gałęzi czy łodyg roślin uprawnych) trudno nazwać "zieloną"
- przy ich spalaniu powstaje dwutlenek węgla i metan, a ziemia, na której rośnie potencjalne paliwo, szybciej eroduje niż przy innych uprawach. Poza tym jest mało wydajna - wystarczająco kalorycznym tego typu paliwem jest tylko drewno, ale jest ono droższe od węgla.
Masowe stosowanie innego "zielonego" hitu, czyli baterii słonecznych, uniemożliwiają przeszkody technologiczne. Do produkcji baterii używa się szkodliwych dla środowiska pierwiastków: arsenu, galu i kadmu. Panele słoneczne są drogie, kruche i mało wydajne - aby wyprodukować megawat energii, potrzebują ponad 40 tys. m2 powierzchni. Umieszczenie ich w jednym miejscu kompletnie rujnuje miejscowy ekosystem. Tak stało się na pustyni Mojave, gdzie ofiarą baterii słonecznych padły będące pod ochroną kalifornijskie żółwie pustynne. - Najbardziej przyjaznym dla przyrody źródłem energii są elektrownie atomowe - powiedział w rozmowie z "Wprost" James Lovelock, twórca tzw. koncepcji Gaja, zgodnie z którą wszystkie występujące na Ziemi ekosystemy są powiązane w jeden organizm. Większość ekologów zabrnęła jednak w ślepy zaułek i nie chce się do tego przyznać.
Więcej możesz przeczytać w 29/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.