To eufemistycznie nazywa się "mający carską tradycję szacunek do władzy". Otóż w państwie demokratycznym, szacunek ten opiera się na możliwości krytykowania; nawet najbardziej głupie krytykanctwo jest podstawą szacunku dla ładu demokratycznego. Choć większość z reguły nie ma racji, łatwo jest wykazać głupotę, co przysparza zwolenników i w konsekwencji szacunek. W Rosji jest inaczej. Tam szacunek opiera się na strachu. Kiedyś chłop szanował (czytaj: bał się) cara, bo groziła ma za to utrata głowy. Potem szanowano komitety komunistów, gdyż brak szacunku oznaczało zwykle mało komfortową i dość długą wycieczkę w rejony śniegowych plaż. Teraz władzę się ma szanować, bo rosyjska władza walczy z wrogiem(?).
Rosyjskiej oblężonej twierdzy zagraża dziś wszystko. A przede wszystkim "trzy diabły": terroryzm, ekstremizm i separatyzm. Nie zważając już na fakt, że można podciągnąć pod to niemalże wszystko, szybko dochodzimy do wniosku, że w tak trudnej sytuacji lepiej trzymać się władzy. Opozycja, jeśli już to w razie kryzysu. Na razie pożar jest opanowany. Zresztą, w telewizji ciągle mówią, że istnienie opozycji, lub też "sił nieodpowiedzialnych" to właśnie rodzi kryzys. Stąd już z górki mamy do konkluzji, że kryzys równa się istnienie opozycji. W tej zagmatwanej sytuacji lepiej trzymać się Putina, a opozycji lepiej nie pozwalać na zabieganie o władzę.
Grzegorz Sadowski