Nie był to może największy mecz - historia mistrzostw świata zna większe spektakle, ale trudno o bardziej dramatyczny przebieg wielkiego finału.
Oczywiście w cieniu wielu rzeczy znalazła się sprawa Zinedine’a Zidane’a - jednego z największych piłkarzy wszech czasów, prawdziwego emblematu Francji i prawdziwej ikony całej piłkarskiej epoki. Piłkarza genialnego i zarazem człowieka, który stanowił przez lata wzór cnót sportowych, który służył za wzór dla młodzieży, którego nie imały się żadne skandale, afery towarzyszące często wybitnym postaciom piłki. I ten właśnie wielki piłkarz i wielki człowiek stracił w samej końcówce dramatycznego meczu nerwy, być może rozum i rozeznanie. Dopuścił się czynu chuligańskiego. Być może był prowokowany przez Materazziego, ale nawet jeżeli padały słowa niegodne, a tego nie możemy wykluczyć znając skłonność do prowokacji włoskich piłkarzy, to nic nie usprawiedliwia postępku Zidane’a. Niczym rasowy ulicznik uderzył on z „blachy” albo z „główki” – jak mówi się na warszawskiej Pradze – w piersi swojego przeciwnika. Był to czyn bezwzględnie głupi, absurdalny, haniebny, który położył cień nie tylko na karierze Zidane’a, nie tylko na planowanym już od dawna zakończeniu jego kariery, ale na tym finale i na całych mistrzostwach. To wydarzenie może nadwyrężyć, podważyć, a może i obalić jego nieskazitelny do taj pory mit. Wielka szkoda, że tak się stało. Był to wyjątkowo smutny i ponury akcent tego finału.
Rzeczywiście z tej perspektywy wszystko inne znalazło się w cieniu. Mecz nie był rewelacyjny. Francja - drużyna weteranów - zniosła kondycyjnie tę partię znakomicie. Miała w przekroju spotkania przewagę, była lepiej zorganizowana w środku pola. Włosi z rzadka tylko przejmowali inicjatywę. Byli bardzo wymęczeni trudnym półfinałowym spotkaniem i dogrywką z Niemcami, ale to przecież oni zdobyli mistrzostwo. Co o tym zadecydowało? Na pewno ta nieszczęsna historia z Zidanem podcięła skrzydła Francuzom. Pozbawieni swojego wielkiego kapitana oraz wcześniej kontuzjowanego Vieiry, a także zdjętych z boiska, może nie do końca sensownie dwóch innych znakomitych piłkarzy - Thierry’ego Henry i Ribery’ego, w końcówce stracili rezon, wolę i motywację. Byli rozbici moralnie.
Poza tym Włosi są mistrzami od wygrywania trudnych meczów. Niekoniecznie muszą grać pięknie, liczy się dla nich rezultat, i ten rezultat osiągnęli. Gdyby w skali całego turnieju mierzyć osiągnięcia obu drużyn, to można by rzec, że Włochom ten tytuł się należał. To oni wyszli z niesłychanie trudnej grupy. Pokonali jedną z rewelacji turnieju - przynajmniej do pewnego momentu – silną Ghanę, rozbili w pył faworyzowane przez wszystkich Czechy. Uwikłali się też w rozpaczliwą i dosyć twardą, a nawet brutalną batalię z Amerykanami. Potem trafili na Australię, którą pokonali szczęśliwie, roznieśli całkowicie wielkiego debiutanta na tych mistrzostwach czyli drużynę Ukrainy, no i zwyciężyli w imponującym stylu Niemcy, w najtrudniejszym a zarazem najpiękniejszym meczu tych mistrzostw.
Francuzi dla odmiany na początku grali fatalnie. W swojej słabej grupie byli cieniem słynnej drużyny. Ich mecze z Koreą czy ze Szwajcarią to był pokaz futbolu przeraźliwie nudnego oraz ich ogromnej bezradności. Mecz z Togo wygrali z najwyższym trudem. Wspięli się ku wyżynom wielkości dopiero w spotkaniu z Hiszpanią, a zwłasza z Brazylią. Potem pokonali Portugalię i w meczu końcowym, tym ostatnim finałowym, może byli nawet lepsi od Włochów, ale na niewiele to się zdało.
Przyjdzie jeszcze pora na ocenienie mistrzostw świata całościowo. Był to jednak triumf defensywy, organizacji, dyscypliny, triumf całych wielkich zespołów, wielkich organizmów drużynowych nad wielkimi indywidualnościami. Tych wprawdzie też nie zabrakło, ale być może tajemnica sukcesu Włochów, tkwi w tym, że dwanaście strzelonych w normalnym czasie gry bramek było zdobytych przez kilkunastu zawodników, czyli potencjalnie niemal każdy z grających na boisku piłkarzy zdolny był nieść najwyższe zagrożenie dla bramki przeciwnika. Zatem Włochy posiadały najbogatsze rezerwy, były zespołem najbardziej uniwersalnym, wszechstronnym, wielofunkcyjnym no i miały znakomitego trenera. Lippi to rzeczywiście w tej chwili szkoleniowiec numer jeden na świecie.
Tytuł dostał się więc w ręce drużyny, która zapisała piękne karty w historii światowego futbolu. To już czwarty tytuł drużyny Włoch. Lepsi w przeciągu dziejów, w całej historii piłki są tylko Brazylijczycy.
Czytaj też
Włochy mistrzem świata!
Rzeczywiście z tej perspektywy wszystko inne znalazło się w cieniu. Mecz nie był rewelacyjny. Francja - drużyna weteranów - zniosła kondycyjnie tę partię znakomicie. Miała w przekroju spotkania przewagę, była lepiej zorganizowana w środku pola. Włosi z rzadka tylko przejmowali inicjatywę. Byli bardzo wymęczeni trudnym półfinałowym spotkaniem i dogrywką z Niemcami, ale to przecież oni zdobyli mistrzostwo. Co o tym zadecydowało? Na pewno ta nieszczęsna historia z Zidanem podcięła skrzydła Francuzom. Pozbawieni swojego wielkiego kapitana oraz wcześniej kontuzjowanego Vieiry, a także zdjętych z boiska, może nie do końca sensownie dwóch innych znakomitych piłkarzy - Thierry’ego Henry i Ribery’ego, w końcówce stracili rezon, wolę i motywację. Byli rozbici moralnie.
Poza tym Włosi są mistrzami od wygrywania trudnych meczów. Niekoniecznie muszą grać pięknie, liczy się dla nich rezultat, i ten rezultat osiągnęli. Gdyby w skali całego turnieju mierzyć osiągnięcia obu drużyn, to można by rzec, że Włochom ten tytuł się należał. To oni wyszli z niesłychanie trudnej grupy. Pokonali jedną z rewelacji turnieju - przynajmniej do pewnego momentu – silną Ghanę, rozbili w pył faworyzowane przez wszystkich Czechy. Uwikłali się też w rozpaczliwą i dosyć twardą, a nawet brutalną batalię z Amerykanami. Potem trafili na Australię, którą pokonali szczęśliwie, roznieśli całkowicie wielkiego debiutanta na tych mistrzostwach czyli drużynę Ukrainy, no i zwyciężyli w imponującym stylu Niemcy, w najtrudniejszym a zarazem najpiękniejszym meczu tych mistrzostw.
Francuzi dla odmiany na początku grali fatalnie. W swojej słabej grupie byli cieniem słynnej drużyny. Ich mecze z Koreą czy ze Szwajcarią to był pokaz futbolu przeraźliwie nudnego oraz ich ogromnej bezradności. Mecz z Togo wygrali z najwyższym trudem. Wspięli się ku wyżynom wielkości dopiero w spotkaniu z Hiszpanią, a zwłasza z Brazylią. Potem pokonali Portugalię i w meczu końcowym, tym ostatnim finałowym, może byli nawet lepsi od Włochów, ale na niewiele to się zdało.
Przyjdzie jeszcze pora na ocenienie mistrzostw świata całościowo. Był to jednak triumf defensywy, organizacji, dyscypliny, triumf całych wielkich zespołów, wielkich organizmów drużynowych nad wielkimi indywidualnościami. Tych wprawdzie też nie zabrakło, ale być może tajemnica sukcesu Włochów, tkwi w tym, że dwanaście strzelonych w normalnym czasie gry bramek było zdobytych przez kilkunastu zawodników, czyli potencjalnie niemal każdy z grających na boisku piłkarzy zdolny był nieść najwyższe zagrożenie dla bramki przeciwnika. Zatem Włochy posiadały najbogatsze rezerwy, były zespołem najbardziej uniwersalnym, wszechstronnym, wielofunkcyjnym no i miały znakomitego trenera. Lippi to rzeczywiście w tej chwili szkoleniowiec numer jeden na świecie.
Tytuł dostał się więc w ręce drużyny, która zapisała piękne karty w historii światowego futbolu. To już czwarty tytuł drużyny Włoch. Lepsi w przeciągu dziejów, w całej historii piłki są tylko Brazylijczycy.
Czytaj też
Włochy mistrzem świata!