W najnowszym numerze tygodnika „papierowego” piszę o niemieckich naciskach na podniesienie akcyzy na olej napędowy. Czasy jednak takie, że nawet w ciągu dwóch dni, jakie oddzielają moment napisania od chwili druku, wiele potrafi się zmienić. Dlatego do tej sprawy muszę wrócić.
Minimalna akcyza na olej napędowy wynosi w Unii 302 euro. I taka stawka stosowana jest w Polsce, większości nowych państw członkowskich, ale także najbogatszym we Wspólnocie Luksemburgu. Są jednak kraje, w których fiskus jest bardziej pazerny. W Wielkiej Brytanii ten podatek wynosi 700 euro, a w Niemczech 470,40 euro. Zjednoczone Królestwo może sobie na tak wysoką akcyzę pozwolić, bowiem dla brytyjskich kierowców dodatkowe koszty podróży zagranicznej dla zatankowania paliwa sprawiają, że cała operacja jest nieopłacalna. Natomiast Niemcy są ilustracją tezy, że pazerny dwa razy traci, bowiem w tym przypadku „turystyka paliwowa” jest łatwa i dość zyskowna. Dlatego naciskają (mając o dziwo sojusznika w Komisarzu UE ds. podatków Laszlo Kovacs’u), aby podatek podnieść: w 2010 do 330 euro, w 2012 do 359 euro, zaś w roku 2014 do 380 euro, co zmniejszyłoby różnice cenowe i zniechęciło właścicieli samochodów w Niemczech do tankowania za granicą.
Pomysł zrównania podatków zawartych w cenie w państwach Unii nie jest zły. W końcu skoro jest wspólny rynek, to i ceny powinny być zbliżone. Pojawia się tylko pytanie dlaczego owo wyrównywanie musi odbywać się przez ruch cen w górę. Bo przecież taka operacja oznaczać będzie nie tylko, że nastąpi transfer dochodów budżetowych z biednej Polski do bogatych Niemiec, ale także przyhamowanie (wyższe koszty produkcji) wzrostu gospodarczego Polski. A to, jak się wydaje, nie jest zgodne z głównym celem polityki strukturalnej Unii, jakim jest wyrównywanie różnic między państwami członkowskimi. Skoro Niemcy chcą, aby wzrosła sprzedaż oleju napędowego w ich kraju, to mogą to osiągnąć prościej i bez zaangażowania ustawodawstwa wspólnotowego. Po prostu, niech obniżą podatek w swoim kraju.
Zwłaszcza, że istnieją spore szanse na zablokowanie niemieckiego pomysłu. Aby stał się obowiązującą dyrektywą muszą poprzeć go wszystkie kraje członkowskie, a już sprzeciwiły mu się Danuta Hübner komisarz ds. polityki regionalnej i Dalia Grybauskaite komisarz ds. budżetu i programowania finansowego. Niestety, niespodziewanie podczas swojej wizyty w Brukseli poparła Zyta Gilowska. Stanowisko naszej wicepremier zrozumieć trudno, ale jak widać w życiu na niespodzianki należy być przygotowanym.
Pomysł zrównania podatków zawartych w cenie w państwach Unii nie jest zły. W końcu skoro jest wspólny rynek, to i ceny powinny być zbliżone. Pojawia się tylko pytanie dlaczego owo wyrównywanie musi odbywać się przez ruch cen w górę. Bo przecież taka operacja oznaczać będzie nie tylko, że nastąpi transfer dochodów budżetowych z biednej Polski do bogatych Niemiec, ale także przyhamowanie (wyższe koszty produkcji) wzrostu gospodarczego Polski. A to, jak się wydaje, nie jest zgodne z głównym celem polityki strukturalnej Unii, jakim jest wyrównywanie różnic między państwami członkowskimi. Skoro Niemcy chcą, aby wzrosła sprzedaż oleju napędowego w ich kraju, to mogą to osiągnąć prościej i bez zaangażowania ustawodawstwa wspólnotowego. Po prostu, niech obniżą podatek w swoim kraju.
Zwłaszcza, że istnieją spore szanse na zablokowanie niemieckiego pomysłu. Aby stał się obowiązującą dyrektywą muszą poprzeć go wszystkie kraje członkowskie, a już sprzeciwiły mu się Danuta Hübner komisarz ds. polityki regionalnej i Dalia Grybauskaite komisarz ds. budżetu i programowania finansowego. Niestety, niespodziewanie podczas swojej wizyty w Brukseli poparła Zyta Gilowska. Stanowisko naszej wicepremier zrozumieć trudno, ale jak widać w życiu na niespodzianki należy być przygotowanym.