Poczucie humoru często okazuje się zgubne dla honoru.
Felietonista to prawdziwa ofiara losu. Paple, co mu ślina na język przyniesie, później tłumaczy się jak Józio przed Olusiem, a ostatecznie i tak zostanie nazwany kretynem i zdrajcą. Zainspirowany ostatnimi wydarzeniami w IV RP postanowiłem sporządzić listę najbardziej spektakularnych reakcji na moje felietony we „Wprost”.
1. Jak dotąd, zdecydowanie najwięcej kontrowersji wzbudził tekst „Nie będzie bombonierki”, w którym umieściłem niewinne zdanie, że „jak świat światem, nikt nie widział szczęśliwej, ładnej i wrażliwej feministki”. Po jego publikacji otrzymałem drogą mejlową kilkanaście fotek pań w różnym wieku, które w ten sposób starały się mnie przekonać, że są na świecie feministki zadowolone z siebie, śliczne i delikatne. Wprawdzie większość dziewcząt rzeczywiście prezentowała się na zdjęciach wybornie, ale żadna z nich nie potrafiła mnie przekonać, że naprawdę ma feministyczne poglądy. Pofantazjować to sobie każdy może, ale udowodnić, że się jest wielbłądem, to już zadanie trudniejsze.
2. Nazajutrz po opublikowaniu wspomnianego felietonu otrzymałem również esemesa o treści: „Chrześcijanin by tak nie napisał”. Autorem upomnienia okazał się znany z mediów ojciec dominikanin. Pomyślałem, że w takim razie nie jestem dobrym chrześcijaninem. Niemniej Ojciec Dobra Rada esemesował do mnie jeszcze przez kilka nocy, zalecając dokształcenie się na podstawie książek Agnieszki Graff. W końcu podziękowałem za cenne wskazówki i wróciłem do lektury „Zbrodni i kary”. Nie wyobrażają sobie państwo, jakie to głupie uczucie: identyfikować się z Raskolnikowem.
3. Na marginesie tego samego felietonu pewna pani zwróciła mi uwagę na błąd rzeczowy we fragmencie poświęconym książce „Głośniej! Rozmowy z pisarkami”. Fragment ten brzmiał: „Już po lekturze wstępu i pierwszego wywiadu wiemy, o co biega w świecie feministek. Chodzisz na Manifę, walczysz o prawo do aborcji, ewentualnie – jak to ujmuje Kazimiera Szczuka – „rozwijasz jaźń kobiecą, harmonizujesz jin i jang” w zaciszu domowego ogniska. Tu drobna uwaga redaktorska: nie wiem, kim są panowie Jin i Jang, ale nazwiska, nawet męskie, piszemy chyba z wielkiej litery”.
Moja korespondentka, życząc mi jak najlepiej, wyjaśniła, że Jin i Jang to nie są nazwiska chińskich karateków, bo to w ogóle nie są nazwiska! Niesamowite. Żyje człowiek na tym świecie już sporo lat, a wciąż się czegoś nowego dowiaduje.
4. Po publikacji felietonu o przygodach Simona Mola napisał do mnie z kolei pewien brzydko wyrażający się pan, któremu nie spodobało się pytanie retoryczne: „Czym są takie drobiazgi jak HIV wobec miłości do poezji, która potęguje się podczas spotkań ze słowiańskimi wielbicielkami?”. Pan zakwalifikował mnie jako „geja” i poinformował, że nie ma dla mnie miejsca w naszym pięknym kraju. Zalecił, żebym jak najprędzej razem z Molem udał się do Afryki. A fe! – pomyślałem. Z najsłynniejszym antyfaszystą roku to bym się dogadał jak poeta z poetą, ale te moskity...
Sami państwo widzą, że życie felietonisty nie jest usłane różami, a jego poczucie humoru często okazuje się zgubne dla honoru. Józio też się nacierpiał, tłumacząc się przed Olusiem, ale przynajmniej sprawiedliwie, bo kiedy dał się złapać na taśmę, raczej nie żartował.
PS. Pozdrowienia dla wszystkich, którzy życzą mi bardziej regularnych wpisów. Jak mam się wpisywać, skoro serwer chodzi od wczoraj jak gruby żółw i trudno mi się nawet zalogować? Podobno przeciążenie jest spowodowane zamieszczeniem nagrań Józia. Jeśli państwa komputery działają sprawniej, proszę nie szczędzić komentarzy. Zawsze jakiś ruch na blogu.
1. Jak dotąd, zdecydowanie najwięcej kontrowersji wzbudził tekst „Nie będzie bombonierki”, w którym umieściłem niewinne zdanie, że „jak świat światem, nikt nie widział szczęśliwej, ładnej i wrażliwej feministki”. Po jego publikacji otrzymałem drogą mejlową kilkanaście fotek pań w różnym wieku, które w ten sposób starały się mnie przekonać, że są na świecie feministki zadowolone z siebie, śliczne i delikatne. Wprawdzie większość dziewcząt rzeczywiście prezentowała się na zdjęciach wybornie, ale żadna z nich nie potrafiła mnie przekonać, że naprawdę ma feministyczne poglądy. Pofantazjować to sobie każdy może, ale udowodnić, że się jest wielbłądem, to już zadanie trudniejsze.
2. Nazajutrz po opublikowaniu wspomnianego felietonu otrzymałem również esemesa o treści: „Chrześcijanin by tak nie napisał”. Autorem upomnienia okazał się znany z mediów ojciec dominikanin. Pomyślałem, że w takim razie nie jestem dobrym chrześcijaninem. Niemniej Ojciec Dobra Rada esemesował do mnie jeszcze przez kilka nocy, zalecając dokształcenie się na podstawie książek Agnieszki Graff. W końcu podziękowałem za cenne wskazówki i wróciłem do lektury „Zbrodni i kary”. Nie wyobrażają sobie państwo, jakie to głupie uczucie: identyfikować się z Raskolnikowem.
3. Na marginesie tego samego felietonu pewna pani zwróciła mi uwagę na błąd rzeczowy we fragmencie poświęconym książce „Głośniej! Rozmowy z pisarkami”. Fragment ten brzmiał: „Już po lekturze wstępu i pierwszego wywiadu wiemy, o co biega w świecie feministek. Chodzisz na Manifę, walczysz o prawo do aborcji, ewentualnie – jak to ujmuje Kazimiera Szczuka – „rozwijasz jaźń kobiecą, harmonizujesz jin i jang” w zaciszu domowego ogniska. Tu drobna uwaga redaktorska: nie wiem, kim są panowie Jin i Jang, ale nazwiska, nawet męskie, piszemy chyba z wielkiej litery”.
Moja korespondentka, życząc mi jak najlepiej, wyjaśniła, że Jin i Jang to nie są nazwiska chińskich karateków, bo to w ogóle nie są nazwiska! Niesamowite. Żyje człowiek na tym świecie już sporo lat, a wciąż się czegoś nowego dowiaduje.
4. Po publikacji felietonu o przygodach Simona Mola napisał do mnie z kolei pewien brzydko wyrażający się pan, któremu nie spodobało się pytanie retoryczne: „Czym są takie drobiazgi jak HIV wobec miłości do poezji, która potęguje się podczas spotkań ze słowiańskimi wielbicielkami?”. Pan zakwalifikował mnie jako „geja” i poinformował, że nie ma dla mnie miejsca w naszym pięknym kraju. Zalecił, żebym jak najprędzej razem z Molem udał się do Afryki. A fe! – pomyślałem. Z najsłynniejszym antyfaszystą roku to bym się dogadał jak poeta z poetą, ale te moskity...
Sami państwo widzą, że życie felietonisty nie jest usłane różami, a jego poczucie humoru często okazuje się zgubne dla honoru. Józio też się nacierpiał, tłumacząc się przed Olusiem, ale przynajmniej sprawiedliwie, bo kiedy dał się złapać na taśmę, raczej nie żartował.
PS. Pozdrowienia dla wszystkich, którzy życzą mi bardziej regularnych wpisów. Jak mam się wpisywać, skoro serwer chodzi od wczoraj jak gruby żółw i trudno mi się nawet zalogować? Podobno przeciążenie jest spowodowane zamieszczeniem nagrań Józia. Jeśli państwa komputery działają sprawniej, proszę nie szczędzić komentarzy. Zawsze jakiś ruch na blogu.