Któregoś dnia z głośników telewizora znów przemówią do nas Krystyna Loska, Irena Dziedzic i Grzegorz Lassota, a nazajutrz wszystkie programy niepostrzeżenie staną się czarno-białe.
Prezes TVP Andrzej Urbański nareszcie ostro wziął się do roboty i wypracował spójną strategię programową, polegającą na stopniowym emitowaniu coraz starszych seriali rodzimej produkcji. Pierwszym krokiem – za to jakże spektakularnym – jest przywrócenie do łask „Stawki większej niż życie” oraz „Czterech pancernych i psa”, a w kolejce czekają już podobno inne kultowe tasiemce Peerelu, jak „07 zgłoś się”, „Dom” i „Czterdziestolatek”.
Ponieważ podobną lekcję przerabialiśmy już za prezesury Roberta Kwiatkowskiego, nietrudno przewidzieć, co będzie dalej. Po Klossie i Szariku przyjdzie zapewne czas na powtórki seriali zagranicznych: „Niewolnicy Isaury”, „Shoguna”, „Ptaków ciernistych krzewów”, „Pogody dla bogaczy”, „Porucznika Colombo”, „Kojaka”, „Planety Małp” i „Doktora Kildera”. Potem wrócą czechosłowacki „Szpital na peryferiach”, enerdowski „Telefon 110” i radzieckie „Siedemnaście mgnień wiosny”. Wreszcie któregoś dnia z głośników telewizora znów przemówią do nas Krystyna Loska, Irena Dziedzic i Grzegorz Lassota, a nazajutrz wszystkie programy niepostrzeżenie staną się czarno-białe. Niedługo później zaczną się trzaski, szumy, kłopoty z obrazem, przez chwilę zamajaczy jeszcze na szkle zatroskana twarz młodego Aleksandra Małachowskiego i nagle... program telewizji publicznej ustanie, jakby Bóg cofnął taśmę z historią tego medium.
Już dawno przepowiedział taki bieg zdarzeń poeta Czesław Miłosz: „Okazuje się, że to było nieporozumienie./ Dosłownie wzięto, co było tylko próbą./ Rzeki zaraz wrócą do swoich początków, [...]./ Umarli przebudzą się, nie pojmujący./ Aż wszystko, co się stało, wreszcie się odstanie./ Jaka ulga! Odetchnijcie, którzyście dużo cierpieli”.
Ponieważ podobną lekcję przerabialiśmy już za prezesury Roberta Kwiatkowskiego, nietrudno przewidzieć, co będzie dalej. Po Klossie i Szariku przyjdzie zapewne czas na powtórki seriali zagranicznych: „Niewolnicy Isaury”, „Shoguna”, „Ptaków ciernistych krzewów”, „Pogody dla bogaczy”, „Porucznika Colombo”, „Kojaka”, „Planety Małp” i „Doktora Kildera”. Potem wrócą czechosłowacki „Szpital na peryferiach”, enerdowski „Telefon 110” i radzieckie „Siedemnaście mgnień wiosny”. Wreszcie któregoś dnia z głośników telewizora znów przemówią do nas Krystyna Loska, Irena Dziedzic i Grzegorz Lassota, a nazajutrz wszystkie programy niepostrzeżenie staną się czarno-białe. Niedługo później zaczną się trzaski, szumy, kłopoty z obrazem, przez chwilę zamajaczy jeszcze na szkle zatroskana twarz młodego Aleksandra Małachowskiego i nagle... program telewizji publicznej ustanie, jakby Bóg cofnął taśmę z historią tego medium.
Już dawno przepowiedział taki bieg zdarzeń poeta Czesław Miłosz: „Okazuje się, że to było nieporozumienie./ Dosłownie wzięto, co było tylko próbą./ Rzeki zaraz wrócą do swoich początków, [...]./ Umarli przebudzą się, nie pojmujący./ Aż wszystko, co się stało, wreszcie się odstanie./ Jaka ulga! Odetchnijcie, którzyście dużo cierpieli”.