Ceny materiałów budowlanych przez ostatni rok gwałtownie rosły. W połowie czerwca stanęły, a potem zaczęły spadać. To bardzo dziwne zjawisko, że ceny najpierw rosną, a potem spadają, wprawiło szereg polityków w stan skrajnego osłupienia.
Zaczęli przebąkiwać o spisku czy zmowie kartelowej (co biorąc pod uwagę, że producentów cegieł i pustaków mamy w Polsce kilka tysięcy byłoby dosyć trudne). Syntetycznie ujął to minister budownictwa Andrzej Aumiller: „Od samego początku mówiłem, że w branży jest zmowa cenowa i że ten wzrost cen był nienormalny. Ceny nie wynikały ani ze wzrostu kosztów energii czy płac. Wynikały tylko z nakręcania koniunktury".
Jak widać, fakt, że w socjalizmie ustalano (i dlatego w sklepach nigdy nic nie było) ceny na zasadzie: tzw. „uzasadnione” koszty produkcji plus arbitralnie ustalony narzut zysku „godziwego”, wielu skądinąd inteligentnym osobom mocno zapadł w świadomość. Dlatego nigdy dosyć wyjaśniania, że ostatnimi ekonomistami, który uważali, że tak być powinno byli Karol Marks i Hilary Minc. Natomiast zdecydowana większość - tak gdzieś około 99,9999(9) proc. – pozostałych ekonomistów skłonna jest przypuszczać, że o cenie decyduje relacja popytu i podaży. Przy czym mechanizm ów działa mniej więcej tak, że jak rośnie popyt, sprzedawcy podnoszą ceny, a ponieważ są pazerni zdarza im się, że przesadzą. Wtedy popyt maleje i sprzedawcy ceny obniżają.
Myśl o tym, że może jednak ceny maja pewien związek z popytem kołacze się chyba jednak w głowie pana ministra, skoro twierdzi, że „wzrost cen wynikał z nakręcania koniunktury”. Jeśli tak jest, to ta część wypowiedzi popada w sprzeczność z częścią pierwszą, w której mowa jest o zmowie. Warto może zatem żeby pan Aumiller raz jeszcze przemyślał kwestię - od czego zależy wysokość cen w gospodarce rynkowej. Dla ułatwienia można dodać, że hipoteza wysunięta kiedyś przez Sławomira Mrożka, iż kefir powstaje dlatego, że złośliwe krasnoludki nocami siusiają do mleka nie znalazła potwierdzenia w dalszych, bardziej szczegółowych badaniach.
Jak widać, fakt, że w socjalizmie ustalano (i dlatego w sklepach nigdy nic nie było) ceny na zasadzie: tzw. „uzasadnione” koszty produkcji plus arbitralnie ustalony narzut zysku „godziwego”, wielu skądinąd inteligentnym osobom mocno zapadł w świadomość. Dlatego nigdy dosyć wyjaśniania, że ostatnimi ekonomistami, który uważali, że tak być powinno byli Karol Marks i Hilary Minc. Natomiast zdecydowana większość - tak gdzieś około 99,9999(9) proc. – pozostałych ekonomistów skłonna jest przypuszczać, że o cenie decyduje relacja popytu i podaży. Przy czym mechanizm ów działa mniej więcej tak, że jak rośnie popyt, sprzedawcy podnoszą ceny, a ponieważ są pazerni zdarza im się, że przesadzą. Wtedy popyt maleje i sprzedawcy ceny obniżają.
Myśl o tym, że może jednak ceny maja pewien związek z popytem kołacze się chyba jednak w głowie pana ministra, skoro twierdzi, że „wzrost cen wynikał z nakręcania koniunktury”. Jeśli tak jest, to ta część wypowiedzi popada w sprzeczność z częścią pierwszą, w której mowa jest o zmowie. Warto może zatem żeby pan Aumiller raz jeszcze przemyślał kwestię - od czego zależy wysokość cen w gospodarce rynkowej. Dla ułatwienia można dodać, że hipoteza wysunięta kiedyś przez Sławomira Mrożka, iż kefir powstaje dlatego, że złośliwe krasnoludki nocami siusiają do mleka nie znalazła potwierdzenia w dalszych, bardziej szczegółowych badaniach.