Nasza cywilizacja sama siebie skazuje na amnezję.
Gubernator Kalifornii Arnold Schwarzenegger wprowadził niedawno szkolną ustawę antydyskryminacyjną. Jej głównym punktem jest zakaz używania pojęć „mama i tata” oraz „mąż i żona”. Tradycyjnych określeń rodziny nie wolno wprowadzać do podręczników ani wymawiać podczas lekcji, żeby nie obrażać homoseksualistów. Ponadto chłopcy w szkołach mają prawo korzystać z przebieralni dziewczynek i odwrotnie. A nóż/widelec poczują się transseksualistami.
W słynnej powieści Gabriela Garcii Marqueza „Sto lat samotności” José Arcadio Buendía wymyśla metodę, która przez wiele miesięcy broni mieszkańców Macondo przed zbiorowym zanikiem pamięci. Ponawiając niejako biblijny akt stworzenia, na każdym przedmiocie w miasteczku wypisuje jego nazwę i przeznaczenie. Podobnie postępuje ze zwierzętami i roślinami. Wreszcie przy głównej ulicy umieszcza zdanie: „Bóg istnieje”.
Choć Marquez to zdeklarowany lewak i przyjaciel Fidela Castro, to w 1967 r. nie miał oporów, by użyć stricte religijnego języka. Czterdzieści lat później członek konserwatywnej Partii Republikańskiej zakazuje nawet mówienia o rodzinie. O Bogu nie wspomina, bo to pojęcie już dawno zostało skreślone z listy dopuszczalnych sformułowań. Wygląda na to, że nasza cywilizacja sama siebie skazuje na amnezję i żaden Buendia nie zdoła zatrzymać tego procesu.
Łatwo się wyprzeć języka starej kultury. Ogłosić, że metafizyka to mrzonki, kontekst chrześcijaństwa jest zużyty, a historia idei zaczyna się od Oświecenia. Trudniej zaproponować w zamian coś kulturotwórczego. Pół wieku temu Thomas Stearns Eliot komentował taką perspektywę: „Wtedy trzeba będzie od początku podejmować trud, nie da się bowiem od razu wejść w nową kulturę. Trzeba będzie poczekać, aż wyrośnie trawa, na której będzie się pasła owca, z której wełna posłuży do utkania materiału na nowe okrycie. Będą musiały przeminąć wieki barbarzyństwa”.
Działalność Terminatora świadczy o tym, że epoka barbarzyństwa już się rozpoczęła. Nasze wnuki prawdopodobnie przez całe życie będą mówić „A gu gu”, bo nie znajdą innych słów na opisanie rzeczywistości. Ale za to odkryją w sobie jakąś niezwykłą orientację płciową, którą my – zgnili heterycy – najwyraźniej spychamy do podświadomości.
W słynnej powieści Gabriela Garcii Marqueza „Sto lat samotności” José Arcadio Buendía wymyśla metodę, która przez wiele miesięcy broni mieszkańców Macondo przed zbiorowym zanikiem pamięci. Ponawiając niejako biblijny akt stworzenia, na każdym przedmiocie w miasteczku wypisuje jego nazwę i przeznaczenie. Podobnie postępuje ze zwierzętami i roślinami. Wreszcie przy głównej ulicy umieszcza zdanie: „Bóg istnieje”.
Choć Marquez to zdeklarowany lewak i przyjaciel Fidela Castro, to w 1967 r. nie miał oporów, by użyć stricte religijnego języka. Czterdzieści lat później członek konserwatywnej Partii Republikańskiej zakazuje nawet mówienia o rodzinie. O Bogu nie wspomina, bo to pojęcie już dawno zostało skreślone z listy dopuszczalnych sformułowań. Wygląda na to, że nasza cywilizacja sama siebie skazuje na amnezję i żaden Buendia nie zdoła zatrzymać tego procesu.
Łatwo się wyprzeć języka starej kultury. Ogłosić, że metafizyka to mrzonki, kontekst chrześcijaństwa jest zużyty, a historia idei zaczyna się od Oświecenia. Trudniej zaproponować w zamian coś kulturotwórczego. Pół wieku temu Thomas Stearns Eliot komentował taką perspektywę: „Wtedy trzeba będzie od początku podejmować trud, nie da się bowiem od razu wejść w nową kulturę. Trzeba będzie poczekać, aż wyrośnie trawa, na której będzie się pasła owca, z której wełna posłuży do utkania materiału na nowe okrycie. Będą musiały przeminąć wieki barbarzyństwa”.
Działalność Terminatora świadczy o tym, że epoka barbarzyństwa już się rozpoczęła. Nasze wnuki prawdopodobnie przez całe życie będą mówić „A gu gu”, bo nie znajdą innych słów na opisanie rzeczywistości. Ale za to odkryją w sobie jakąś niezwykłą orientację płciową, którą my – zgnili heterycy – najwyraźniej spychamy do podświadomości.