Oferta TVP prezentuje się tak archaicznie, że człowiek zaczyna się zastanawiać, czy szara eminencja stacji Małgorzata Raczyńska nie jest przypadkiem najmłodszym dzieckiem Gustlika i Honoraty.
Zbiera się na burzę. Polityczną oczywiście. Prezes TVP Andrzej Urbański ujawnia, że „bardzo poważni ludzie z PO” grozili mu m.in. wprowadzeniem zarządu komisarycznego, jeśli nie zrezygnuje ze stanowiska. W związku z tym prezes ogłasza, że będzie bronił niezależności kierowanej przez siebie instytucji do ostatniej kropli. Może nie krwi, ale potu na pewno. Po tym dramatycznym wyznaniu powinniśmy zapewne się oburzać i pisać listy protestacyjne, naszpikowane górnolotnymi hasłami typu „misja kulturotwórcza” czy „wolność mediów”. Ponieważ jednak mamy już swoje lata, reagujemy ziewaniem.
O niezależności tzw. „telewizji publicznej” może bowiem dziś mówić wyłącznie desperat traktujący widzów jak ciemną masę. Przecież każdy nowy rząd robi to samo: strąca ze stołka aktualnego prezesa i wprowadza na jego miejsce swojego komisarza, który ma za zadanie ustalić właściwe parytety, powstrzymać dziennikarzy od zadawania kłopotliwych pytań i – w konsekwencji – przyczynić się do poprawy notowań koalicji. Urbański nie myślał chyba, że PO będzie tu wyjątkiem. Sam przecież na Woronicza realizował polityczne interesy PiS. Kiedy okazało się, że Bronisław Wildstein oszalał i naprawdę ma zamiar tworzyć niezależne medium, chętnie skorzystał z propozycji Jarosława Kaczyńskiego i zmienił kłopotliwego idealistę.
Przeciętnego widza mało obchodzi, która partia w danym momencie sprawuje władzę w TVP. Jak ziewał nad artykułami o politycznej nadgorliwości Patrycji Koteckiej, tak będzie ziewał nad tekstami o politycznej nadgorliwości redaktorów, którzy przyjdą z prezesem namaszczonym przez PO. Od dawna nie śledzi programów informacyjnych w TVP, więc trudno mu odczuć jakieś emocje. Chciałby tylko czasem, na marginesie politycznych sporów, obejrzeć dobry film, dokument albo program publicystyczny.
Niestety, dokonania prezesa Urbańskiego w tej dziedzinie nie powalają. Nawet za prezesury Roberta Kwiatkowskiego TVP emitowała lepsze programy niż dzisiaj. Z wartościowych pozycji zostały chyba tylko „Podróże kulinarne” Roberta Makłowicza, „Boso przez świat” Wojciecha Cejrowskiego i „Warto rozmawiać” Jana Pospieszalskiego. Próżno szukać w ramówce dokumentów historycznych i arcydzieł klasyki filmowej, które jeszcze dwa lata temu były wizytówką stacji. Zamiast tego mamy wysyp peerelowskich seriali i kolejne próby wypromowania Nataszy Urbańskiej, która – nawiasem mówiąc – najprawdopodobniej będzie nam przynosić wstyd na tegorocznym festiwalu Eurowizji.
Oferta TVP prezentuje się tak archaicznie, że człowiek zaczyna się zastanawiać, czy szara eminencja stacji Małgorzata Raczyńska nie jest przypadkiem najmłodszym dzieckiem Gustlika i Honoraty. I czy prezes Urbański rzeczywiście kazał zainstalować w swoim gabinecie saturator, który przypominałby mu utraconą młodość.
Po prezesie TVP z pewnością zapłaczą jego polityczni mocodawcy. Zupełnie bez sensu, bo nie od dziś wiadomo, że wpływ na „telewizję publiczną” nie przekłada się na zwycięstwo w wyborach. Osobiście płakać nie będę, przeciwnie: westchnę z ulgą. Inna sprawa, że jeśli prezesowi z nadania PO przyjdzie do głowy usunąć programy Makłowicza, Cejrowskiego i Pospieszalskiego, zablokuję kanały TVP w swoim cyfrowym dekoderze, dzięki czemu będę mógł rzadziej korzystać z pilota. A jeśli ktoś mnie zapyta: – Za co wobec tego płacisz abonament?, odpowiem heroicznie: – Za niewinność!
O niezależności tzw. „telewizji publicznej” może bowiem dziś mówić wyłącznie desperat traktujący widzów jak ciemną masę. Przecież każdy nowy rząd robi to samo: strąca ze stołka aktualnego prezesa i wprowadza na jego miejsce swojego komisarza, który ma za zadanie ustalić właściwe parytety, powstrzymać dziennikarzy od zadawania kłopotliwych pytań i – w konsekwencji – przyczynić się do poprawy notowań koalicji. Urbański nie myślał chyba, że PO będzie tu wyjątkiem. Sam przecież na Woronicza realizował polityczne interesy PiS. Kiedy okazało się, że Bronisław Wildstein oszalał i naprawdę ma zamiar tworzyć niezależne medium, chętnie skorzystał z propozycji Jarosława Kaczyńskiego i zmienił kłopotliwego idealistę.
Przeciętnego widza mało obchodzi, która partia w danym momencie sprawuje władzę w TVP. Jak ziewał nad artykułami o politycznej nadgorliwości Patrycji Koteckiej, tak będzie ziewał nad tekstami o politycznej nadgorliwości redaktorów, którzy przyjdą z prezesem namaszczonym przez PO. Od dawna nie śledzi programów informacyjnych w TVP, więc trudno mu odczuć jakieś emocje. Chciałby tylko czasem, na marginesie politycznych sporów, obejrzeć dobry film, dokument albo program publicystyczny.
Niestety, dokonania prezesa Urbańskiego w tej dziedzinie nie powalają. Nawet za prezesury Roberta Kwiatkowskiego TVP emitowała lepsze programy niż dzisiaj. Z wartościowych pozycji zostały chyba tylko „Podróże kulinarne” Roberta Makłowicza, „Boso przez świat” Wojciecha Cejrowskiego i „Warto rozmawiać” Jana Pospieszalskiego. Próżno szukać w ramówce dokumentów historycznych i arcydzieł klasyki filmowej, które jeszcze dwa lata temu były wizytówką stacji. Zamiast tego mamy wysyp peerelowskich seriali i kolejne próby wypromowania Nataszy Urbańskiej, która – nawiasem mówiąc – najprawdopodobniej będzie nam przynosić wstyd na tegorocznym festiwalu Eurowizji.
Oferta TVP prezentuje się tak archaicznie, że człowiek zaczyna się zastanawiać, czy szara eminencja stacji Małgorzata Raczyńska nie jest przypadkiem najmłodszym dzieckiem Gustlika i Honoraty. I czy prezes Urbański rzeczywiście kazał zainstalować w swoim gabinecie saturator, który przypominałby mu utraconą młodość.
Po prezesie TVP z pewnością zapłaczą jego polityczni mocodawcy. Zupełnie bez sensu, bo nie od dziś wiadomo, że wpływ na „telewizję publiczną” nie przekłada się na zwycięstwo w wyborach. Osobiście płakać nie będę, przeciwnie: westchnę z ulgą. Inna sprawa, że jeśli prezesowi z nadania PO przyjdzie do głowy usunąć programy Makłowicza, Cejrowskiego i Pospieszalskiego, zablokuję kanały TVP w swoim cyfrowym dekoderze, dzięki czemu będę mógł rzadziej korzystać z pilota. A jeśli ktoś mnie zapyta: – Za co wobec tego płacisz abonament?, odpowiem heroicznie: – Za niewinność!