Zupełnie niezauważona przeszła informacja podana przed tygodniem przez "Gazetę Polską", że 17 grudnia 2007 r. Prokuratura Okręgowa w Białymstoku umorzyła śledztwo przeciwko Cezaremu Stypułkowskiemu - wieloletniemu prezesowi Banku Handlowego, a później PZU - oskarżonemu o spowodowanie 11.11.2002 r. wypadku, w którym zginęły trzy osoby. Śledztwo w tej sprawie jest jednym z dziwniejszych o jakich słyszałem.
Sprawa jest o tyle ważna, że Cezary Stypułkowski jest jedną z bardziej wpływowych osób świata finansów III RP, bardzo dobrym znajomym Aleksandra Kwaśniewskiego, którego poparciu zawdzięczał fotel prezesa PZU (tak publicznie twierdził Leszek Miller). Sprawę wypadku opisywałem pod koniec kwietnia 2006 r. w krótkim tekście "Wypadek prezesa". Oto najważniejsze fragmenty tekstu.
"11 listopada 2002 r. rozpędzone volvo S80 uderzyło na skrzyżowaniu w wyjeżdżającego z podporządkowanej drogi fiata 126p. Zginęło trzech nastolatków jadących maluchem (jeden na miejscu, drugi w drodze do szpitala, trzeci kilkanaście dni po wypadku). Volvem kierował Cezary Stypułkowski, wówczas prezes Banku Handlowego (obecnie prezes PZU). (...)
Według ustaleń prokuratury w Nidzicy, tragedię spowodował fiat wyjeżdżający z drogi gruntowej. Prowadzący volvo Stypułkowski nie odniósł większych obrażeń. Śledztwo umorzono. W tej sprawie prowadzący śledztwo odstąpili jednak od rutynowych czynności, a w dokumentach są zadziwiające rozbieżności. Stypułkowskiemu, mimo śmiertelnych ofiar wypadku, nie pobrano krwi do badania, ograniczając się do wykonania testu alkomatem. - Praktycznie zawsze, gdy są ofiary śmiertelne, pobiera się krew do badania - mówi Marcin Szyndler z Komendy Głównej Policji. - Jeżeli "dmuchanie" wykazuje zero, to już nie wykonuje się żadnych dalszych czynności typu pobieranie krwi - przekonuje tymczasem Marek Borowiecki z Prokuratury Rejonowej w Nidzicy, który podejmował decyzję, aby nie badać krwi Stypułkowskiego.
Mirosław Szczepański, ojciec jednej z ofiar, wnosił o ponowne przesłuchanie kierującego volvem, a także ponowne przesłuchanie świadka wypadku - bez efektu. Twierdził, że Stypułkowski jechał z nadmierną prędkością oraz nie zachował należytej ostrożności, zbliżając się do skrzyżowania (o czym ostrzegał znak drogowy). To, że Stypułkowski przekroczył prędkość, wynika z opinii technicznej w aktach śledztwa. W ogóle nie próbowano wyjaśnić, dlaczego kierujący volvem nie hamował. Co więcej, opinia techniczna jest sprzeczna z dokumentami śledztwa. Napisano w niej, że "kierujący samochodem Fiat 126p oczekiwał na przejazd samochodów od strony Gdańska i rozpoczął wjazd za ostatnim z tych samochodów". Tymczasem w aktach śledztwa jest mowa "o ciągu pojazdów od strony Warszawy". Cezary Stypułkowski, odpowiadając na pytania "Wprost", twierdzi, że jechał z dozwoloną prędkością, a fiat 126p, który wyjechał na drogę, był nieoświetlony. To ostatnie stoi w sprzeczności z opinią biegłego, który stwierdził, że światła w fiacie były włączone."
Później sprawą zainteresowali się dziennikarze "Gazety Polskiej" wnosząc szereg kolejnych zbiegów okoliczności m.in takich jak fakt, że sędzia, który podtrzymał umorzenie sprawy w 2003 r. przyznał się do współpracy z tajnymi służbami PRL.
Sprawa nabrała tempa. Minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro ogłosił wznowienie sprawy (jego zdaniem prowadzonej skandalicznie), a także wdrożenie postępowania dyscyplinarnego przeciwko prokuratorowi Borowieckiemu, który to zaniechał przebadania krwi p.Stypułkowskiego. We wrześniu 2006 r. na podstawie nowej opinii biegłego postawiono byłemu już prezesowi PZU zarzuty (grożące pozbawieniem wolności do lat 8).
Poniżej cytaty za wspomnianym tekstem "Gazety Polskiej".
"Stypułkowski był podejrzany o "umyślne naruszenie zasad bezpieczeństwa na drodze prowadząc pojazd z prędkością 144-156 km na godz. [obowiązywało w tym miejscu 90 km/godz]. Nie zachował należytej ostrożności dojeżdżając do skrzyżowania z drogą podporządkowaną, o czym ostrzegał znak drogowy pionowy i nie podjął jakiegokolwiek manewru obronnego w tym hamowania i próby ominięcia fiata 126" - tak stwierdził w czerwcu 2006 r. biegły z PZMot."
" Z volvo, jak mówi pełnomocnik rodzin pokrzywdzonych, zaginął elektroniczny moduł poduszek powietrznych, a zarejestrowane w nim dane pozwoliłyby określić, z jaką siłą auto uderzyło w malucha, tym samym - z jaką dokładnie prędkością jechało oraz czy w samochodzie był pasażer, a więc bezpośredni świadek zdarzenia. Według niektórych osób badających sprawę wypadku, w aucie jechała ze Stypułkowskim jego znajoma, Agata K."
"Gdy wznowione śledztwo zbliżało się do końca, białostocka prokuratura w grudniu 2006 r. zdecydowała o powołaniu kolejnego, trzeciego już biegłego, tym razem z Instytutu im. prof. Sehna w Krakowie, który wyznaczył termin wydania opinii na grudzień 2007 r."
Nowa opinia okazała się korzystniejsza dla Cezarego Stypułkowskiego, chociaż podtrzymała zarzut przekroczenia przez niego prędkości o 15 km na godzinę (miał jechać 105 km na h, przy dopuszczalnej 90 km h).
To w połączeniu z eksperymentem procesowym przeprowadzonym bez powiadomienia i obecności pokrzywdzonych (proszę się nie śmiać, ale prokuratura tłumaczy się, że zaoszczędziła w ten sposób rodzinom ofiar niepotrzebnych cierpień związanych z przypominaniem wypadku) stało się powodem umorzenia sprawy.
Na mój rozum, jeżeli ktoś przekracza prędkość i nie reaguje na znaki ostrzegawcze, to jest współsprawcą wypadku (mniejsza w tym w jakim stopniu, ale jest). Okazuje się jednak, że pogląd na sprawę zależy od tego kogo ona dotyczy.
No i wreszcie ostatnia sprawa: zadajcie sobie Państwo pytanie dlaczego sprawa wypadku nie jest obecna w mediach głównego nurtu, o tabloidach mających wręcz wymarzony temat nie wspomnę.
"11 listopada 2002 r. rozpędzone volvo S80 uderzyło na skrzyżowaniu w wyjeżdżającego z podporządkowanej drogi fiata 126p. Zginęło trzech nastolatków jadących maluchem (jeden na miejscu, drugi w drodze do szpitala, trzeci kilkanaście dni po wypadku). Volvem kierował Cezary Stypułkowski, wówczas prezes Banku Handlowego (obecnie prezes PZU). (...)
Według ustaleń prokuratury w Nidzicy, tragedię spowodował fiat wyjeżdżający z drogi gruntowej. Prowadzący volvo Stypułkowski nie odniósł większych obrażeń. Śledztwo umorzono. W tej sprawie prowadzący śledztwo odstąpili jednak od rutynowych czynności, a w dokumentach są zadziwiające rozbieżności. Stypułkowskiemu, mimo śmiertelnych ofiar wypadku, nie pobrano krwi do badania, ograniczając się do wykonania testu alkomatem. - Praktycznie zawsze, gdy są ofiary śmiertelne, pobiera się krew do badania - mówi Marcin Szyndler z Komendy Głównej Policji. - Jeżeli "dmuchanie" wykazuje zero, to już nie wykonuje się żadnych dalszych czynności typu pobieranie krwi - przekonuje tymczasem Marek Borowiecki z Prokuratury Rejonowej w Nidzicy, który podejmował decyzję, aby nie badać krwi Stypułkowskiego.
Mirosław Szczepański, ojciec jednej z ofiar, wnosił o ponowne przesłuchanie kierującego volvem, a także ponowne przesłuchanie świadka wypadku - bez efektu. Twierdził, że Stypułkowski jechał z nadmierną prędkością oraz nie zachował należytej ostrożności, zbliżając się do skrzyżowania (o czym ostrzegał znak drogowy). To, że Stypułkowski przekroczył prędkość, wynika z opinii technicznej w aktach śledztwa. W ogóle nie próbowano wyjaśnić, dlaczego kierujący volvem nie hamował. Co więcej, opinia techniczna jest sprzeczna z dokumentami śledztwa. Napisano w niej, że "kierujący samochodem Fiat 126p oczekiwał na przejazd samochodów od strony Gdańska i rozpoczął wjazd za ostatnim z tych samochodów". Tymczasem w aktach śledztwa jest mowa "o ciągu pojazdów od strony Warszawy". Cezary Stypułkowski, odpowiadając na pytania "Wprost", twierdzi, że jechał z dozwoloną prędkością, a fiat 126p, który wyjechał na drogę, był nieoświetlony. To ostatnie stoi w sprzeczności z opinią biegłego, który stwierdził, że światła w fiacie były włączone."
Później sprawą zainteresowali się dziennikarze "Gazety Polskiej" wnosząc szereg kolejnych zbiegów okoliczności m.in takich jak fakt, że sędzia, który podtrzymał umorzenie sprawy w 2003 r. przyznał się do współpracy z tajnymi służbami PRL.
Sprawa nabrała tempa. Minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro ogłosił wznowienie sprawy (jego zdaniem prowadzonej skandalicznie), a także wdrożenie postępowania dyscyplinarnego przeciwko prokuratorowi Borowieckiemu, który to zaniechał przebadania krwi p.Stypułkowskiego. We wrześniu 2006 r. na podstawie nowej opinii biegłego postawiono byłemu już prezesowi PZU zarzuty (grożące pozbawieniem wolności do lat 8).
Poniżej cytaty za wspomnianym tekstem "Gazety Polskiej".
"Stypułkowski był podejrzany o "umyślne naruszenie zasad bezpieczeństwa na drodze prowadząc pojazd z prędkością 144-156 km na godz. [obowiązywało w tym miejscu 90 km/godz]. Nie zachował należytej ostrożności dojeżdżając do skrzyżowania z drogą podporządkowaną, o czym ostrzegał znak drogowy pionowy i nie podjął jakiegokolwiek manewru obronnego w tym hamowania i próby ominięcia fiata 126" - tak stwierdził w czerwcu 2006 r. biegły z PZMot."
" Z volvo, jak mówi pełnomocnik rodzin pokrzywdzonych, zaginął elektroniczny moduł poduszek powietrznych, a zarejestrowane w nim dane pozwoliłyby określić, z jaką siłą auto uderzyło w malucha, tym samym - z jaką dokładnie prędkością jechało oraz czy w samochodzie był pasażer, a więc bezpośredni świadek zdarzenia. Według niektórych osób badających sprawę wypadku, w aucie jechała ze Stypułkowskim jego znajoma, Agata K."
"Gdy wznowione śledztwo zbliżało się do końca, białostocka prokuratura w grudniu 2006 r. zdecydowała o powołaniu kolejnego, trzeciego już biegłego, tym razem z Instytutu im. prof. Sehna w Krakowie, który wyznaczył termin wydania opinii na grudzień 2007 r."
Nowa opinia okazała się korzystniejsza dla Cezarego Stypułkowskiego, chociaż podtrzymała zarzut przekroczenia przez niego prędkości o 15 km na godzinę (miał jechać 105 km na h, przy dopuszczalnej 90 km h).
To w połączeniu z eksperymentem procesowym przeprowadzonym bez powiadomienia i obecności pokrzywdzonych (proszę się nie śmiać, ale prokuratura tłumaczy się, że zaoszczędziła w ten sposób rodzinom ofiar niepotrzebnych cierpień związanych z przypominaniem wypadku) stało się powodem umorzenia sprawy.
Na mój rozum, jeżeli ktoś przekracza prędkość i nie reaguje na znaki ostrzegawcze, to jest współsprawcą wypadku (mniejsza w tym w jakim stopniu, ale jest). Okazuje się jednak, że pogląd na sprawę zależy od tego kogo ona dotyczy.
No i wreszcie ostatnia sprawa: zadajcie sobie Państwo pytanie dlaczego sprawa wypadku nie jest obecna w mediach głównego nurtu, o tabloidach mających wręcz wymarzony temat nie wspomnę.