Kibice sukcesu uwierzyli, że Leo Beenhakker jest geniuszem zdolnym przemienić mentalność polskich piłkarzy. Nie jest.
Podczas ostatnich dwóch mundiali reprezentacja Polski grała według tego samego scenariusza: pierwszy mecz o zwycięstwo, drugi o wszystko, trzeci o honor. Wygląda na to, że podczas finałów Euro 2008 będzie podobnie. Z tą różnicą, że mecz o wszystko udało nam się zremisować, a nie przegrać.
Oczywiście, w meczu z Austrią oszukał nas sędzia, dyktując karnego z kapelusza. Nie zmienia to jednak faktu, że reprezentacja pod wodzą Leo Beenhakkera prezentuje się na austriackich boiskach tak samo jak pod wodzą Jerzego Engela w Korei i Pawła Janasa w Niemczech. Czyli beznadziejnie.
Zachowawcza taktyka z dwoma defensywnymi pomocnikami musiała przynieść takie efekty, jakie przyniosła. Nie można odnosić zwycięstw, wybijając piłki na oślep, z pominięciem drugiej linii. Brawa dla Rogera za kreowanie gry w ataku, ale naszej drużynie brakuje przede wszystkim rasowego rozgrywającego klasy Garguły czy Majewskiego, którzy z jakichś względów nie cieszą się zaufaniem selekcjonera.
Polska jest cieniem drużyny z eliminacji. Napastnicy „grają piach”, pomocnicy skupiają się wyłącznie na przeszkadzaniu rywalom, o obrońcach lepiej nie wspominać. Może po powrocie kadry do Polski nadejdzie wreszcie czas, by przestać traktować Beenhakkera jak świętą krowę i wytknąć mu ewidentne błędy, popełnione w pracy szkoleniowej. Sukcesem Holendra jest oczywiście sam awans do finałów Euro, ale również jego poprzednicy świetnie spisywali się w eliminacjach wielkich imprez.
W epoce Engela gromiliśmy Ukrainę i Norwegię i jako pierwsi w Europie zapewniliśmy sobie awans na mundial w Korei i Japonii. W epoce Janasa zajęliśmy wprawdzie w grupie drugie miejsce z jednym punktem straty do Anglii, ale za to trzecią w tabeli Austrię wyprzedziliśmy aż o dziewięć (!) punktów.
Mimo wszystko, najbardziej żal kibiców sukcesu, którzy pojechali do Wiednia dopingować drużynę, bo uwierzyli, że holenderski szkoleniowiec jest geniuszem zdolnym przemienić mentalność polskich piłkarzy. Nie jest.
Jedynym spełnionym członkiem naszej kadry może się czuć Roger, który przyjął polskie obywatelstwo, by się wypromować i po mistrzostwach trafić do bogatego klubu. Przynajmniej jego marzenia się spełnią.
Oczywiście, w meczu z Austrią oszukał nas sędzia, dyktując karnego z kapelusza. Nie zmienia to jednak faktu, że reprezentacja pod wodzą Leo Beenhakkera prezentuje się na austriackich boiskach tak samo jak pod wodzą Jerzego Engela w Korei i Pawła Janasa w Niemczech. Czyli beznadziejnie.
Zachowawcza taktyka z dwoma defensywnymi pomocnikami musiała przynieść takie efekty, jakie przyniosła. Nie można odnosić zwycięstw, wybijając piłki na oślep, z pominięciem drugiej linii. Brawa dla Rogera za kreowanie gry w ataku, ale naszej drużynie brakuje przede wszystkim rasowego rozgrywającego klasy Garguły czy Majewskiego, którzy z jakichś względów nie cieszą się zaufaniem selekcjonera.
Polska jest cieniem drużyny z eliminacji. Napastnicy „grają piach”, pomocnicy skupiają się wyłącznie na przeszkadzaniu rywalom, o obrońcach lepiej nie wspominać. Może po powrocie kadry do Polski nadejdzie wreszcie czas, by przestać traktować Beenhakkera jak świętą krowę i wytknąć mu ewidentne błędy, popełnione w pracy szkoleniowej. Sukcesem Holendra jest oczywiście sam awans do finałów Euro, ale również jego poprzednicy świetnie spisywali się w eliminacjach wielkich imprez.
W epoce Engela gromiliśmy Ukrainę i Norwegię i jako pierwsi w Europie zapewniliśmy sobie awans na mundial w Korei i Japonii. W epoce Janasa zajęliśmy wprawdzie w grupie drugie miejsce z jednym punktem straty do Anglii, ale za to trzecią w tabeli Austrię wyprzedziliśmy aż o dziewięć (!) punktów.
Mimo wszystko, najbardziej żal kibiców sukcesu, którzy pojechali do Wiednia dopingować drużynę, bo uwierzyli, że holenderski szkoleniowiec jest geniuszem zdolnym przemienić mentalność polskich piłkarzy. Nie jest.
Jedynym spełnionym członkiem naszej kadry może się czuć Roger, który przyjął polskie obywatelstwo, by się wypromować i po mistrzostwach trafić do bogatego klubu. Przynajmniej jego marzenia się spełnią.