Według Bronisława Komorowskiego, ten, kto odróżnia zbrodnie Sowietów od zbrodni ukraińskich nacjonalistów, jest szpionem działającym na zlecenie Moskwy.
Przed tygodniem w papierowym wydaniu „Wprost” pozwoliłem sobie zakpić z prezydenta Lecha Kaczyńskiego, który nie stawił się na uroczystościach 65. rocznicy rzezi wołyńskiej, a w liście skierowanym do uczestników potraktował Wołyń jak mityczną Atlantydę, którą unicestwiły siły natury. Sądziłem, że unik to najbardziej haniebna postawa, na jaką mogą się zdobyć polscy politycy. O, święta naiwności!
Oto w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” marszałek Sejmu Bronisław Komorowski całkiem poważnie twierdzi, że za Wołyń odpowiedzialni są… Sowieci. Nie ukraińscy nacjonaliści z OUN i UPA, którzy w latach 1942-1944 wymordowali kilkadziesiąt tysięcy naszych obywateli, tylko sowieccy okupanci, którzy 17 września 1939 r. napadli na Polskę. Gdyby nie napadli, Ukraińcom nie przyszłoby do głowy wycinać w pień mieszkańców Wołynia.
Taki sposób myślenia historycznego ma wielką przyszłość. Na przykład Słowacy po dziś dzień odczuwają wyrzuty sumienia z powodu eksterminacji Żydów w republice ks. Jozefa Tiso. Okazuje się, że niepotrzebnie. Gdyby Niemcy nie rozpętali II wojny światowej, Słowakom nie przyszłoby do głowy pakować Żydów do pociągów relacji Bratysława – Auschwitz i zagarniać ich majątków. Podobnie za zbrodnie na Bałkanach, dokonywane także przez Chorwatów i bośniackich muzułmanów, odpowiadają wyłącznie Serbowie, bo to oni zaczęli wojnę.
Zresztą cóż się takiego stało na Wołyniu? Ukraińcy wyrżnęli raptem od 60 do 180 tys. Polaków. Może i działali metodycznie, bez rozróżniania płci czy wieku. Może i ludzi przecinali na pół piłą do drewna, rąbali siekierami, palili żywcem, wlekli końmi, wyłupywali im oczy, wyrywali języki, a w przypadku małżeństw mieszanych zmuszali ukraińskiego współmałżonka do zabicia żony lub męża. Ale czy to było ludobójstwo? Komorowski precyzuje: „Owszem, to była zbrodnia. Ale dlaczego upierać się przy terminie ludobójstwo? Ma on bardzo daleko idące skutki polityczne i prawne. Uważam, że w tym przypadku lepiej mówić łagodniejszym językiem”.
A jeśli ktoś woli jednak nazywać rzeczy po imieniu? Komorowski nie ma wątpliwości: „Próba przeniesienia odpowiedzialności z Sowietów na Ukraińców skłania mnie do zastanowienia, czy nie mamy do czynienia z długimi rękoma Rosji”. A więc wszystko jasne. Kto odróżnia zbrodnie Sowietów od zbrodni ukraińskich nacjonalistów, jest szpionem działającym na zlecenie Moskwy: „Długie ręce Rosji potrafią skutecznie szczuć Polaków i Ukraińców, Polaków i Litwinów przeciwko sobie, aby mniej pamiętać 17 września…”.
Dlaczego pamięć o zbrodni Ukraińców miałaby niwelować pamięć o zbrodniach Sowietów, tego już marszałek Sejmu nie wyjaśnia. Ważne, że jego teza brzmi efektownie. Żaden Polak nie chce przecież brać udziału w akcji „Wołyń” prowadzonej przez rosyjskie służby specjalne. Nawet gdyby zdawał sobie sprawę z winy Ukraińców, będzie milczał jak grób. Jak zbiorowa mogiła porośnięta zielskiem.
Oto w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” marszałek Sejmu Bronisław Komorowski całkiem poważnie twierdzi, że za Wołyń odpowiedzialni są… Sowieci. Nie ukraińscy nacjonaliści z OUN i UPA, którzy w latach 1942-1944 wymordowali kilkadziesiąt tysięcy naszych obywateli, tylko sowieccy okupanci, którzy 17 września 1939 r. napadli na Polskę. Gdyby nie napadli, Ukraińcom nie przyszłoby do głowy wycinać w pień mieszkańców Wołynia.
Taki sposób myślenia historycznego ma wielką przyszłość. Na przykład Słowacy po dziś dzień odczuwają wyrzuty sumienia z powodu eksterminacji Żydów w republice ks. Jozefa Tiso. Okazuje się, że niepotrzebnie. Gdyby Niemcy nie rozpętali II wojny światowej, Słowakom nie przyszłoby do głowy pakować Żydów do pociągów relacji Bratysława – Auschwitz i zagarniać ich majątków. Podobnie za zbrodnie na Bałkanach, dokonywane także przez Chorwatów i bośniackich muzułmanów, odpowiadają wyłącznie Serbowie, bo to oni zaczęli wojnę.
Zresztą cóż się takiego stało na Wołyniu? Ukraińcy wyrżnęli raptem od 60 do 180 tys. Polaków. Może i działali metodycznie, bez rozróżniania płci czy wieku. Może i ludzi przecinali na pół piłą do drewna, rąbali siekierami, palili żywcem, wlekli końmi, wyłupywali im oczy, wyrywali języki, a w przypadku małżeństw mieszanych zmuszali ukraińskiego współmałżonka do zabicia żony lub męża. Ale czy to było ludobójstwo? Komorowski precyzuje: „Owszem, to była zbrodnia. Ale dlaczego upierać się przy terminie ludobójstwo? Ma on bardzo daleko idące skutki polityczne i prawne. Uważam, że w tym przypadku lepiej mówić łagodniejszym językiem”.
A jeśli ktoś woli jednak nazywać rzeczy po imieniu? Komorowski nie ma wątpliwości: „Próba przeniesienia odpowiedzialności z Sowietów na Ukraińców skłania mnie do zastanowienia, czy nie mamy do czynienia z długimi rękoma Rosji”. A więc wszystko jasne. Kto odróżnia zbrodnie Sowietów od zbrodni ukraińskich nacjonalistów, jest szpionem działającym na zlecenie Moskwy: „Długie ręce Rosji potrafią skutecznie szczuć Polaków i Ukraińców, Polaków i Litwinów przeciwko sobie, aby mniej pamiętać 17 września…”.
Dlaczego pamięć o zbrodni Ukraińców miałaby niwelować pamięć o zbrodniach Sowietów, tego już marszałek Sejmu nie wyjaśnia. Ważne, że jego teza brzmi efektownie. Żaden Polak nie chce przecież brać udziału w akcji „Wołyń” prowadzonej przez rosyjskie służby specjalne. Nawet gdyby zdawał sobie sprawę z winy Ukraińców, będzie milczał jak grób. Jak zbiorowa mogiła porośnięta zielskiem.