Tomasz Terlikowski w ostatnim numerze tygodnika "Wprost" ostrzegł nas przed strasznym niebezpieczeństwem ze strony wojującego islamu.
No może, może, chociaż ja uważam, że groźniejsza jest dla nas wyprana z wartości i chyląca się ku upadkowi Europa.
Bardziej też boję się niż np. Ruskich naszej własnej głupoty, fobii, nieporadności i groteskowej "klasy politycznej" z umiłowanymi przywódcami na czele.
Bardziej, niż wszelkich terrorystów i agentów, obawiam się, że nasz kraj okres względnego prosperity przespał przez nieporadny rząd i groteskową opozycję, a
teraz będzie znacznie gorzej i z naszego strategicznego mocarstwa będzie dupa i kamieni kupa.
Zanim jednak pułkownik Terlikowski wysadzi się w powietrze w jakimś Kamieńcu Podolskim, zapytam, czy zauważył, że najliczniejszą grupę islamistów mamy u nas w postaci Czeczenów?
Ano właśnie - a ilu ich dokładnie jest? Ano, proszę sobie wyobrazić – nikt nie wie. Serio. Władze przyznają, że gdzieś tak od 10 000 do 20 000. Dobre, co?
A co wiemy o Czeczenach?
Wiemy, że są szlachetnymi wojownikami, którzy walczą o wolność i demokrację w Czeczeni i okolicach.
Czy zajmują się terrorem? Ależ skąd – terrorem zajmują się Ruscy, którzy potem wszystko zwalają na bogu ducha winnych Czeczenów.
A propos boga. W co wierzą Czeczeni? No dokładnie to nie wiadomo, katolikami to pewnie nie są ale może, może, blisko, skoro walczą z Ruskimi... Czyżby jednak mahometanami? Ale chyba nie radykalnymi? No nie, bo przecież nasze media pisałyby coś o tym, telewizje coś mówiły. Na pewno napisałyby że np. dają posłuch radykalnym islamistom z kręgów Al Kaidy...
A czym zajmują się Czeczeni w Polsce? Nadal walką o wolność i demokrację. To chyba jasne.
Co prawda kierownictwa ośrodków dla uchodźców ma z nimi wyjątkowe problemy, bo są konfliktowi, mają roszczeniową postawę. Ale walka o wolność wymaga ofiar, to chyba jasne?
Policja? Że Czeczeni handlują narkotykami, posiadają broń, mają mafijne powiązania, a nawet służą za cyngle dla mafii ruskiej... E tam, wiadomo, policja gorsza niż to całe WSI - agentura Moskwy.
A to, że Czeczeni jakieś rok temu zabarykadowali się i nie pozwolili policji wejść do ośrodka dla emigrantów, gdy ta chciała sprawdzić, czy nie ma tam osób poszukiwanych m.in. za kontakty z mafią? Jak to - to był kolejny przejaw walki o wolność i demokrację.
Ruski bandyta, czyli czeczeński partyzant
Podobnie szlachetnym bojownikiem (a już na pewno dla pewnej panny z Warszawy z apartamentowca przy ul. Klaudyny, która go przygarnęła i zapewne suknię balową poszarpała, by rany od Ruskich mu obwiązywać) był niejaki
Boris A.
Otóż Boris "w miarę otwarcie przyznawał się do udziału w czeczeńskiej partyzantce, ale niewiele więcej można się było dowiedzieć" – jak oświadczył jeden z jego polskich znajomych.
Czyż trzeba dodawać, że Boris starał się o status uchodźcy politycznego?
Jakież było jednak zdziwienie, gdy pewnego poranka czeczeński partyzant został zatrzymany przez polskich antyterrorystów.
Co gorsza – oskarżony został o bandycki napad w Moskwie w wyniku czego zginął człowiek, a drugi został ciężko ranny. I od czterech lat był poszukiwany przez policję w całej Europie. Ale przecież rezolutny Czeczen wiedział, gdzie będzie mu najbezpieczniej.
Ale pal sześć Czeczena i Ruskich.
My żyjemy w Polsce i popatrzmy, jak na ową historię zareagowały nasze media, które mogą być wzorem dla innych krajów, a już na pewno tych zniewolonych.
Najpierw w "Trójce" usłyszałem, że aresztowano obywatela rosyjskiego, podejrzanego o zabójstwo.
Na drugi dzień "Gazeta Stołeczna" podobnie poinformowała w tytule:
„Rosyjski zamachowiec zatrzymany w Warszawie”
I dalej „Zatrzymano ściganego przez Interpol Rosjanina podejrzanego o udział w zamachu na wicemera Moskwy”.
I gdzieś na końcu "Przed akcją funkcjonariusze pytali, czy w budynku mieszkają Czeczeni".
Po jaką cholerę – "Stołeczna" jeszcze nie miała śmiałości powiedzieć.
Kolejny dzień przyniósł małą korektę – zamiast „Rosjanin” pojawia się „obywatel Rosji”.
Okazuje się, że "obywatelowi Rosji zarzuca się usiłowanie zabójstwa, nielegalne posiadanie broni, fałszerstwo i działanie w zorganizowanej grupie przestępczej". No i "obywatel Rosji" posługuje się sfałszowanymi dokumentami.
Na trzeci dzień czytelnicy są już cokolwiek przygotowani, więc można śmielej – okazuje się, że obywatel Rosji to jednak Czeczen. Ba, trudno byłoby twierdzić, że to Ruski, bo jak wiadomo Ruski ma na imię Ivan, Sasza albo jeszcze głupiej. A ten ma na imię, okazuje się Alikhan.
"Alikhan M. w Polsce mieszkał przynajmniej od czterech lat, musiał więc tu przyjechać niedługo po zamachu", na dodatek, jak podaje "Stołeczna" "wtopił się w polskie środowisko".
No, ja myślę, bojownik czeczeński, to musiała być towarzyska atrakcja.
"Starał się o status uchodźcy. Ciągle mu odmawiano. Już wtedy istniało podejrzenie, że nie jest tym, za kogo się podaje".
No to ciekawe. Istniało podejrzenie i co? Nic? Nikt tego bliżej nie sprawdzał? Czyżby dlatego, że to Czeczen?
Obym nie wypowiedział to złą godzinę – żeby jacyś inni bojownicy, co do których istnieje lub nie istnieje podejrzenie, nie wysadzili nam w powietrze któregoś z hoteli – w imię walki z okupantami islamskiego Afganistanu.
A jakaż straszna strata byłaby, gdyby wysadzili pewien gmach przy Wiejskiej. A jaki smród? Chcemy tego?
Według nieoficjalnych informacji ów bojownik próbował i u nas zainicjować walkę o wolność a na jego trop policja wpadła kilka dni wcześniej, aresztując dwu innych Czeczenów (Rosjan?, obywateli rosyjskich) podejrzanych o związki z mafią.
Bojownik czeczeński z nogą od Pierwszej Damy
A tymczasem inny bojownik czeczeński otrzymał nogę. I to od nie byle kogo - od Pierwszej Damy.
Poinformował o tym kilka dni temu "Super Express" w obszernym artykule pt. "Prezydentowa podarowała bohaterowi nogę".
Kim jest ów bohater? Abim Amajew. Co wiemy o bohaterze? I co z tą nogą?
Oto w 2000 roku ruszył do walki o swój kraj. Odłamek ruskiej bomby urwał mu nogę. Brat, który politycznie działał na rzecz niepodległości kraju został schwytany przez Ruskich. Ci oświadczyli, że jak nasz bohater się zgłosi, to wypuszczą brata z więzienia. Bohater się szlachetnie zgłosił, brat wyszedł, ale Abiemu postawiono szereg zarzutów, bito go i więziono. Rodzina była szykanowana.
Abim Amajew po kilku latach uciekł do Polski.
Skąd to wszystko wie Superekspress? Jak to skąd – z najlepszego źródła - od samego Amajewa.
Oczywiście, nie można oczekiwać od tego typu dzienników przestrzegania jakichkolwiek standardów dziennikarskich – jak choćby weryfikowania wszelkich informacji z dwu co najmniej źródeł.
Ale przecież autor i redakcja i tak znalazłyby pełne rozgrzeszenie – jeśli Czeczen to oczywiście szlachetny bojownik, który walczył z Ruskimi o wolność i demokrację, czy coś podobnego.
Jasne więc, że należy mu się nie tylko azyl ale i noga od Pierwszej Damy.
Więc nie będziemy pytać, dlaczego nasz bohater uciekł do Polski po 7 latach od owych prześladowań? I dlaczego nie pozwolił na sfotografowanie sobie twarzy?
I w ogóle nie będziemy mogli sobie wyobrazić, że stracił nogę, bo:
- wszedł na minę idąc za potrzebą (nawet najwięksi bohaterowie też chodzą za potrzebą)
- został ranny walcząc po stronie Kadyrowa (czyli, używając poprawnie politycznej nomenklatury – po stronie promoskiewskich kolaboranckich władz)
- stracił ją w czasie walk między zwalczającymi się dowódcami czeczeńskimi (tak, tak, proszę sobie wyobrazić, że i to się zdarzało)
- został ranny nie w Czeczeni ale w Afganistanie, walcząc po stronie talibów, może nawet bezpośrednio w boju z Polakami (jeśli byłaby to prawda, to czy nie powinien nogi oddać?)
- został kaleką w czasie walki w szkole w Biesłanie (prawdopodobnie kilku terrorystom udało się uciec)
- stracił nogę podczas napadu rabunkowego w Czeczenii czy Rosji (może jako kolega Alighana M.?)
- ba, może nawet stracił nogę w czasie akcji w Polsce (jako "żołnierz" mafii ruskiej), czyli noga chyba też do zwrotu?
Choć oczywiście nie można wykluczyć, że stracił nogę walcząc z Ruskimi o wolność i demokrację. Tyle tylko, że wiemy to WYŁĄCZNIE na podstawie jego wynurzeń i one brane są za dobrą monetę. To, że brukowiec nie pyta, to jeszcze rozumiem. Ale to, że Pierwsza Dama w ciemno daje wiarę?
No, ale wiele wyjaśnia wypowiedź Amajewa: Pan Prezydent i Pierwsza Dama to bardziej prezydent Czeczenów niż Polaków.
I coś w tym jest. Ja z tym się w pełni zgadzam.
Czeczenka, co swoje odcierpiała i kobieta, która nie odcierpiała, bo jest Polką
Pamiętacie państwo tragedię w Bieszczadach - czeczeńska matka i czwórka jej dzieci? Trójka córek zginęła. Sam ma córki...
Właśnie Amerykanie chcą o tym nakręcić film. No, ja myślę. Ciekawe tylko, czy film wyjaśni kilka zagadek.
Po pierwsze - zupełnie nie było istotne, że Czeczenka i jej rodzina przez ostatnie lata mieszkała w Moskwie, a nie w „ogarniętej wojną Czeczeni”, w której zresztą, nie ma od kilku lat wojny – czy to się komuś podoba, czy nie.
Kolejne pytanie – jak można było w letnich ciuchach (córki miały klapki na nogach!) wypuszczać się w góry z małymi dziećmi?
I dalej. Dlaczego mąż i ojciec nie towarzyszył rodzinie? Czyżby był zajęty walką o wolność i demokrację? Otóż była hipoteza (stawiała je prokuratura), że mąż towarzyszył rodzinie aż do granicy. Czemu zawrócił? Nie próbowano odpowiedzieć na to pytanie.
Podobnie jak na inne.
Czym należy tłumaczyć, że początkowo nie miał zamiaru przyjechać do Polski do matki i córki? Dopiero gdy groziło to skandalem, przedstawiciele Czeczenów w Polsce zmusili go do tego. Czy chowa jakąś ponurą tajemnicę?
Czy jest coś w tym, że jak się okazało, jest wyznawcą islamu w jego radykalnej wersji – np. nie mógł się pogodzić z tym, że jego żona posługuje się u nas kartą płatniczą.
Czy przypadkiem więc, ojciec, który do pewnego momentu prawdopodobnie szedł z rodziną nie poświecił córek, by ratować syna?
A może wręcz przyczynił się do ich śmierci?
Otóż zdumiewające, że nikt nie zwrócił uwagi, na istotną zagadkę - martwe dziewczynki znaleziono w jednym miejscu i to tuż przed granicą z Polską! Tymczasem z opowieści matki wynikało, że ginęły po drodze podczas wędrówki. Czy to znaczy, że matka w pewnym momencie dźwigała ciała dwu córek oraz na syna (żywego ale tak zmęczonego, że nie mógł iść o własnych siłach)? Czy ktoś (lub coś) mogło spowodować śmierć dziewczynek w jednym miejscu i to tuż przed granicą? I czy mogło to oznaczać, że całe swe siły matka mogła poświęcić na ratowanie syna? Przypominam, to rodzina islamska.
I czy tylko szokiem po wypadku można tłumaczyć, że matka sprawiała wrażenie, że śmierć córek nie zrobiła na niej specjalnego wrażenia?
Otóż pan prokurator z Leska uzasadnił, że śledztwo zostało umorzone (i to bardzo szybko) "bo ta biedna kobieta i tak swoje odcierpiała".
Ale czy na pana prokuratora nie wywierano przypadkiem nacisków, skoro Pierwsza Dama popędziła do Ustrzyk Dolnych, by z troską pochylić się nad szpitalnym łóżkiem Czeczenki i od razu zadeklarowała, że ta dostanie u nas azyl i wszelką pomoc?
Nie dość, że prokuratura nie wnikała w te oczywiste niejasności i umorzyła szybko śledztwo, to i dziennikarze poprzestali na opowieści matki.
Tak czy inaczej – to jasne, że śledztwo zostało umorzone z powodów politycznych. Matka (no i ojciec) są Czeczenami.
Oto akurat sąd w Warszawie skazał na dwa lata wyrodna matkę dwu chłopców.
Na czym polegała wina Izabeli B.? Zostawiła bez opieki synów w pokoju, ci otworzyli jakoś okno (choć matka zabezpieczyła je wyjmując klamkę), wypadli na zewnątrz i zginęli.
Izabela B. miała pecha – nie jest Czeczenką
Każdy ma swojego Simona Mola, co go ćmola
Simona Mola dosięgła boska sprawiedliwość. Ziemska nie zdążyła.
Przypomnę, różne środowiska postępowe przyjmowały za dobrą monetę opowieści Mola, o jego rzekomych prześladowaniach w Afryce za walkę z korupcją. Uzyskał dzięki temu status prześladowanego, otrzymał mieszkanie, liczne zaszczyty, stał się gwiazdą medialną i towarzyską. Pouczał Polaków w kwestii rasizmu i innych -izmów.
Dopiero jak sprawa się rypła i okazało się, że Mol to kreatura, to wówczas zweryfikowano, że cały bohaterski życiorys był bajeczką dla naiwnych panienek i innych nawiedzionych postępowców.
I słusznie szydziła z tego "Rzepa" i inne media prawicowe.
A ja tymczasem domagam się wznowienia śledztwa w sprawie śmierci trzech czeczeńskich dziewczynek. I wyjaśnienia choćby roli ojca w tej ponurej historii.
Tomaszu Terlikowski, nie idź tą drogą
Tymczasem tenże Tomasz Terlikowski w walce z zagrożeniem islamskim proponuje coraz bardziej radykalne rozwiązania.
Otóż był uprzejmy niedawno napisać, że prezydent powinien mieć prawo do wydania rozkazu zestrzelenia samolotu z pasażerami będącego w rękach terrorystów lub do innego podobnego rozkazu.
Nie, Tomaszu Terlikowski! Szybko odwołaj te słowa!
Odwołaj, jeśli miałeś na myśli Kaukaskiego Orła! Tego Orła, który leciał do Brukseli, by zagrzewać do walki o Gruzję, lecz niestety nie zdążył na wygłoszenie płomiennego i słusznego niewątpliwie przemówienia.
No i wszystko się zesrało. Już te Ruskie będą w tej Gruzji rządzić jak chcą. Ukrainę zajmą, nas zajmą, całą Europę zajmą. A tak niewiele brakowało.
Ale to nie wina Pana Prezydenta, że te korytarze w tej Brukseli są takie długie i kręte (wiadomo, brukselska biurokracja) a spytać o drogę nie ma kogo, bo te urzędasy, to mało któren zna język polski. A może nawet agentura ruska zaplątała te korytarze?
No więc ja już się nie boję żadnych islamskich terrorystów! Niech spróbują na nas napaść, porywać jaki samolot. My potomkowie Wołodyjowskiego, Sobieskiego i Stasia Tarkowskiego damy radę!
Boję się czegoś innego. Otóż, mam takie sny. Pan Prezydent wydaje rozkaz zestrzelenia samolotu, on spada na mój dom (mieszkam we Włochach, blisko lotniska!) i ja ginę.
Tyle, że słodycz oddania życia za umiłowaną Ojczyznę psuje mi myśl, że Pan Prezydent wydaje rozkaz zestrzelenia bogu ducha winnego samolotu. Moja śmierć idzie na marne!
Więc nie każ mi, Tomaszu Terlikowski, bym zaczął się bać swojego prezydenta.
Czy nie wystarcza Ci, że się z niego śmiejemy?
Następnym zaś razem
- Odniosę się do głosów kilku internautów pod poprzednimi moimi wpisami.
- Odpowiem na sugestię, że nie lubię Amerykanów.
Otóż – lubię i to bardzo: Josefa Hellera, Woody Allena, Chicka Coreę, Scarlet Johansson (mniam!), Steva Reicha, Steva Jacobsa, Martina Scorsese, George’a Foremana, Jacka Nicolsona, Leszka „Fuzziego” i Włodka Brodzińskiego (ci dwaj to od lat Amerykanie, ale kiedyś chłopaki z Rzeszowa)...;
z nieżyjących: Bustera Keatona, Miltona Friedmana, Marka Twaina, Janis Joplin, W.S. Harleya, A. Davidsona, Ronalda Reagana, Steve’a Fosseta...
i wielu i wielu innych.
Ale owszem, nie lubię Busha i tego jego szemranego towarzystwa. Za co? Ano za antyamerykańskość, ot co.
- Odpowiem też, czy faktycznie Ziemkiewicz dlatego nie krytykował Busha i jego kompanów, bo rzekomo nie oni są winni kryzysu. Otóż są winni nie mniej niż ich demokratyczni poprzednicy... No i winni są ich dyżurni chwalcy...
W Polsce zresztą podobnie – bo oto wszystkim lizydupcom prokaczyńscym nagle otwierają się oczy...
Bardziej też boję się niż np. Ruskich naszej własnej głupoty, fobii, nieporadności i groteskowej "klasy politycznej" z umiłowanymi przywódcami na czele.
Bardziej, niż wszelkich terrorystów i agentów, obawiam się, że nasz kraj okres względnego prosperity przespał przez nieporadny rząd i groteskową opozycję, a
teraz będzie znacznie gorzej i z naszego strategicznego mocarstwa będzie dupa i kamieni kupa.
Zanim jednak pułkownik Terlikowski wysadzi się w powietrze w jakimś Kamieńcu Podolskim, zapytam, czy zauważył, że najliczniejszą grupę islamistów mamy u nas w postaci Czeczenów?
Ano właśnie - a ilu ich dokładnie jest? Ano, proszę sobie wyobrazić – nikt nie wie. Serio. Władze przyznają, że gdzieś tak od 10 000 do 20 000. Dobre, co?
A co wiemy o Czeczenach?
Wiemy, że są szlachetnymi wojownikami, którzy walczą o wolność i demokrację w Czeczeni i okolicach.
Czy zajmują się terrorem? Ależ skąd – terrorem zajmują się Ruscy, którzy potem wszystko zwalają na bogu ducha winnych Czeczenów.
A propos boga. W co wierzą Czeczeni? No dokładnie to nie wiadomo, katolikami to pewnie nie są ale może, może, blisko, skoro walczą z Ruskimi... Czyżby jednak mahometanami? Ale chyba nie radykalnymi? No nie, bo przecież nasze media pisałyby coś o tym, telewizje coś mówiły. Na pewno napisałyby że np. dają posłuch radykalnym islamistom z kręgów Al Kaidy...
A czym zajmują się Czeczeni w Polsce? Nadal walką o wolność i demokrację. To chyba jasne.
Co prawda kierownictwa ośrodków dla uchodźców ma z nimi wyjątkowe problemy, bo są konfliktowi, mają roszczeniową postawę. Ale walka o wolność wymaga ofiar, to chyba jasne?
Policja? Że Czeczeni handlują narkotykami, posiadają broń, mają mafijne powiązania, a nawet służą za cyngle dla mafii ruskiej... E tam, wiadomo, policja gorsza niż to całe WSI - agentura Moskwy.
A to, że Czeczeni jakieś rok temu zabarykadowali się i nie pozwolili policji wejść do ośrodka dla emigrantów, gdy ta chciała sprawdzić, czy nie ma tam osób poszukiwanych m.in. za kontakty z mafią? Jak to - to był kolejny przejaw walki o wolność i demokrację.
Ruski bandyta, czyli czeczeński partyzant
Podobnie szlachetnym bojownikiem (a już na pewno dla pewnej panny z Warszawy z apartamentowca przy ul. Klaudyny, która go przygarnęła i zapewne suknię balową poszarpała, by rany od Ruskich mu obwiązywać) był niejaki
Boris A.
Otóż Boris "w miarę otwarcie przyznawał się do udziału w czeczeńskiej partyzantce, ale niewiele więcej można się było dowiedzieć" – jak oświadczył jeden z jego polskich znajomych.
Czyż trzeba dodawać, że Boris starał się o status uchodźcy politycznego?
Jakież było jednak zdziwienie, gdy pewnego poranka czeczeński partyzant został zatrzymany przez polskich antyterrorystów.
Co gorsza – oskarżony został o bandycki napad w Moskwie w wyniku czego zginął człowiek, a drugi został ciężko ranny. I od czterech lat był poszukiwany przez policję w całej Europie. Ale przecież rezolutny Czeczen wiedział, gdzie będzie mu najbezpieczniej.
Ale pal sześć Czeczena i Ruskich.
My żyjemy w Polsce i popatrzmy, jak na ową historię zareagowały nasze media, które mogą być wzorem dla innych krajów, a już na pewno tych zniewolonych.
Najpierw w "Trójce" usłyszałem, że aresztowano obywatela rosyjskiego, podejrzanego o zabójstwo.
Na drugi dzień "Gazeta Stołeczna" podobnie poinformowała w tytule:
„Rosyjski zamachowiec zatrzymany w Warszawie”
I dalej „Zatrzymano ściganego przez Interpol Rosjanina podejrzanego o udział w zamachu na wicemera Moskwy”.
I gdzieś na końcu "Przed akcją funkcjonariusze pytali, czy w budynku mieszkają Czeczeni".
Po jaką cholerę – "Stołeczna" jeszcze nie miała śmiałości powiedzieć.
Kolejny dzień przyniósł małą korektę – zamiast „Rosjanin” pojawia się „obywatel Rosji”.
Okazuje się, że "obywatelowi Rosji zarzuca się usiłowanie zabójstwa, nielegalne posiadanie broni, fałszerstwo i działanie w zorganizowanej grupie przestępczej". No i "obywatel Rosji" posługuje się sfałszowanymi dokumentami.
Na trzeci dzień czytelnicy są już cokolwiek przygotowani, więc można śmielej – okazuje się, że obywatel Rosji to jednak Czeczen. Ba, trudno byłoby twierdzić, że to Ruski, bo jak wiadomo Ruski ma na imię Ivan, Sasza albo jeszcze głupiej. A ten ma na imię, okazuje się Alikhan.
"Alikhan M. w Polsce mieszkał przynajmniej od czterech lat, musiał więc tu przyjechać niedługo po zamachu", na dodatek, jak podaje "Stołeczna" "wtopił się w polskie środowisko".
No, ja myślę, bojownik czeczeński, to musiała być towarzyska atrakcja.
"Starał się o status uchodźcy. Ciągle mu odmawiano. Już wtedy istniało podejrzenie, że nie jest tym, za kogo się podaje".
No to ciekawe. Istniało podejrzenie i co? Nic? Nikt tego bliżej nie sprawdzał? Czyżby dlatego, że to Czeczen?
Obym nie wypowiedział to złą godzinę – żeby jacyś inni bojownicy, co do których istnieje lub nie istnieje podejrzenie, nie wysadzili nam w powietrze któregoś z hoteli – w imię walki z okupantami islamskiego Afganistanu.
A jakaż straszna strata byłaby, gdyby wysadzili pewien gmach przy Wiejskiej. A jaki smród? Chcemy tego?
Według nieoficjalnych informacji ów bojownik próbował i u nas zainicjować walkę o wolność a na jego trop policja wpadła kilka dni wcześniej, aresztując dwu innych Czeczenów (Rosjan?, obywateli rosyjskich) podejrzanych o związki z mafią.
Bojownik czeczeński z nogą od Pierwszej Damy
A tymczasem inny bojownik czeczeński otrzymał nogę. I to od nie byle kogo - od Pierwszej Damy.
Poinformował o tym kilka dni temu "Super Express" w obszernym artykule pt. "Prezydentowa podarowała bohaterowi nogę".
Kim jest ów bohater? Abim Amajew. Co wiemy o bohaterze? I co z tą nogą?
Oto w 2000 roku ruszył do walki o swój kraj. Odłamek ruskiej bomby urwał mu nogę. Brat, który politycznie działał na rzecz niepodległości kraju został schwytany przez Ruskich. Ci oświadczyli, że jak nasz bohater się zgłosi, to wypuszczą brata z więzienia. Bohater się szlachetnie zgłosił, brat wyszedł, ale Abiemu postawiono szereg zarzutów, bito go i więziono. Rodzina była szykanowana.
Abim Amajew po kilku latach uciekł do Polski.
Skąd to wszystko wie Superekspress? Jak to skąd – z najlepszego źródła - od samego Amajewa.
Oczywiście, nie można oczekiwać od tego typu dzienników przestrzegania jakichkolwiek standardów dziennikarskich – jak choćby weryfikowania wszelkich informacji z dwu co najmniej źródeł.
Ale przecież autor i redakcja i tak znalazłyby pełne rozgrzeszenie – jeśli Czeczen to oczywiście szlachetny bojownik, który walczył z Ruskimi o wolność i demokrację, czy coś podobnego.
Jasne więc, że należy mu się nie tylko azyl ale i noga od Pierwszej Damy.
Więc nie będziemy pytać, dlaczego nasz bohater uciekł do Polski po 7 latach od owych prześladowań? I dlaczego nie pozwolił na sfotografowanie sobie twarzy?
I w ogóle nie będziemy mogli sobie wyobrazić, że stracił nogę, bo:
- wszedł na minę idąc za potrzebą (nawet najwięksi bohaterowie też chodzą za potrzebą)
- został ranny walcząc po stronie Kadyrowa (czyli, używając poprawnie politycznej nomenklatury – po stronie promoskiewskich kolaboranckich władz)
- stracił ją w czasie walk między zwalczającymi się dowódcami czeczeńskimi (tak, tak, proszę sobie wyobrazić, że i to się zdarzało)
- został ranny nie w Czeczeni ale w Afganistanie, walcząc po stronie talibów, może nawet bezpośrednio w boju z Polakami (jeśli byłaby to prawda, to czy nie powinien nogi oddać?)
- został kaleką w czasie walki w szkole w Biesłanie (prawdopodobnie kilku terrorystom udało się uciec)
- stracił nogę podczas napadu rabunkowego w Czeczenii czy Rosji (może jako kolega Alighana M.?)
- ba, może nawet stracił nogę w czasie akcji w Polsce (jako "żołnierz" mafii ruskiej), czyli noga chyba też do zwrotu?
Choć oczywiście nie można wykluczyć, że stracił nogę walcząc z Ruskimi o wolność i demokrację. Tyle tylko, że wiemy to WYŁĄCZNIE na podstawie jego wynurzeń i one brane są za dobrą monetę. To, że brukowiec nie pyta, to jeszcze rozumiem. Ale to, że Pierwsza Dama w ciemno daje wiarę?
No, ale wiele wyjaśnia wypowiedź Amajewa: Pan Prezydent i Pierwsza Dama to bardziej prezydent Czeczenów niż Polaków.
I coś w tym jest. Ja z tym się w pełni zgadzam.
Czeczenka, co swoje odcierpiała i kobieta, która nie odcierpiała, bo jest Polką
Pamiętacie państwo tragedię w Bieszczadach - czeczeńska matka i czwórka jej dzieci? Trójka córek zginęła. Sam ma córki...
Właśnie Amerykanie chcą o tym nakręcić film. No, ja myślę. Ciekawe tylko, czy film wyjaśni kilka zagadek.
Po pierwsze - zupełnie nie było istotne, że Czeczenka i jej rodzina przez ostatnie lata mieszkała w Moskwie, a nie w „ogarniętej wojną Czeczeni”, w której zresztą, nie ma od kilku lat wojny – czy to się komuś podoba, czy nie.
Kolejne pytanie – jak można było w letnich ciuchach (córki miały klapki na nogach!) wypuszczać się w góry z małymi dziećmi?
I dalej. Dlaczego mąż i ojciec nie towarzyszył rodzinie? Czyżby był zajęty walką o wolność i demokrację? Otóż była hipoteza (stawiała je prokuratura), że mąż towarzyszył rodzinie aż do granicy. Czemu zawrócił? Nie próbowano odpowiedzieć na to pytanie.
Podobnie jak na inne.
Czym należy tłumaczyć, że początkowo nie miał zamiaru przyjechać do Polski do matki i córki? Dopiero gdy groziło to skandalem, przedstawiciele Czeczenów w Polsce zmusili go do tego. Czy chowa jakąś ponurą tajemnicę?
Czy jest coś w tym, że jak się okazało, jest wyznawcą islamu w jego radykalnej wersji – np. nie mógł się pogodzić z tym, że jego żona posługuje się u nas kartą płatniczą.
Czy przypadkiem więc, ojciec, który do pewnego momentu prawdopodobnie szedł z rodziną nie poświecił córek, by ratować syna?
A może wręcz przyczynił się do ich śmierci?
Otóż zdumiewające, że nikt nie zwrócił uwagi, na istotną zagadkę - martwe dziewczynki znaleziono w jednym miejscu i to tuż przed granicą z Polską! Tymczasem z opowieści matki wynikało, że ginęły po drodze podczas wędrówki. Czy to znaczy, że matka w pewnym momencie dźwigała ciała dwu córek oraz na syna (żywego ale tak zmęczonego, że nie mógł iść o własnych siłach)? Czy ktoś (lub coś) mogło spowodować śmierć dziewczynek w jednym miejscu i to tuż przed granicą? I czy mogło to oznaczać, że całe swe siły matka mogła poświęcić na ratowanie syna? Przypominam, to rodzina islamska.
I czy tylko szokiem po wypadku można tłumaczyć, że matka sprawiała wrażenie, że śmierć córek nie zrobiła na niej specjalnego wrażenia?
Otóż pan prokurator z Leska uzasadnił, że śledztwo zostało umorzone (i to bardzo szybko) "bo ta biedna kobieta i tak swoje odcierpiała".
Ale czy na pana prokuratora nie wywierano przypadkiem nacisków, skoro Pierwsza Dama popędziła do Ustrzyk Dolnych, by z troską pochylić się nad szpitalnym łóżkiem Czeczenki i od razu zadeklarowała, że ta dostanie u nas azyl i wszelką pomoc?
Nie dość, że prokuratura nie wnikała w te oczywiste niejasności i umorzyła szybko śledztwo, to i dziennikarze poprzestali na opowieści matki.
Tak czy inaczej – to jasne, że śledztwo zostało umorzone z powodów politycznych. Matka (no i ojciec) są Czeczenami.
Oto akurat sąd w Warszawie skazał na dwa lata wyrodna matkę dwu chłopców.
Na czym polegała wina Izabeli B.? Zostawiła bez opieki synów w pokoju, ci otworzyli jakoś okno (choć matka zabezpieczyła je wyjmując klamkę), wypadli na zewnątrz i zginęli.
Izabela B. miała pecha – nie jest Czeczenką
Każdy ma swojego Simona Mola, co go ćmola
Simona Mola dosięgła boska sprawiedliwość. Ziemska nie zdążyła.
Przypomnę, różne środowiska postępowe przyjmowały za dobrą monetę opowieści Mola, o jego rzekomych prześladowaniach w Afryce za walkę z korupcją. Uzyskał dzięki temu status prześladowanego, otrzymał mieszkanie, liczne zaszczyty, stał się gwiazdą medialną i towarzyską. Pouczał Polaków w kwestii rasizmu i innych -izmów.
Dopiero jak sprawa się rypła i okazało się, że Mol to kreatura, to wówczas zweryfikowano, że cały bohaterski życiorys był bajeczką dla naiwnych panienek i innych nawiedzionych postępowców.
I słusznie szydziła z tego "Rzepa" i inne media prawicowe.
A ja tymczasem domagam się wznowienia śledztwa w sprawie śmierci trzech czeczeńskich dziewczynek. I wyjaśnienia choćby roli ojca w tej ponurej historii.
Tomaszu Terlikowski, nie idź tą drogą
Tymczasem tenże Tomasz Terlikowski w walce z zagrożeniem islamskim proponuje coraz bardziej radykalne rozwiązania.
Otóż był uprzejmy niedawno napisać, że prezydent powinien mieć prawo do wydania rozkazu zestrzelenia samolotu z pasażerami będącego w rękach terrorystów lub do innego podobnego rozkazu.
Nie, Tomaszu Terlikowski! Szybko odwołaj te słowa!
Odwołaj, jeśli miałeś na myśli Kaukaskiego Orła! Tego Orła, który leciał do Brukseli, by zagrzewać do walki o Gruzję, lecz niestety nie zdążył na wygłoszenie płomiennego i słusznego niewątpliwie przemówienia.
No i wszystko się zesrało. Już te Ruskie będą w tej Gruzji rządzić jak chcą. Ukrainę zajmą, nas zajmą, całą Europę zajmą. A tak niewiele brakowało.
Ale to nie wina Pana Prezydenta, że te korytarze w tej Brukseli są takie długie i kręte (wiadomo, brukselska biurokracja) a spytać o drogę nie ma kogo, bo te urzędasy, to mało któren zna język polski. A może nawet agentura ruska zaplątała te korytarze?
No więc ja już się nie boję żadnych islamskich terrorystów! Niech spróbują na nas napaść, porywać jaki samolot. My potomkowie Wołodyjowskiego, Sobieskiego i Stasia Tarkowskiego damy radę!
Boję się czegoś innego. Otóż, mam takie sny. Pan Prezydent wydaje rozkaz zestrzelenia samolotu, on spada na mój dom (mieszkam we Włochach, blisko lotniska!) i ja ginę.
Tyle, że słodycz oddania życia za umiłowaną Ojczyznę psuje mi myśl, że Pan Prezydent wydaje rozkaz zestrzelenia bogu ducha winnego samolotu. Moja śmierć idzie na marne!
Więc nie każ mi, Tomaszu Terlikowski, bym zaczął się bać swojego prezydenta.
Czy nie wystarcza Ci, że się z niego śmiejemy?
Następnym zaś razem
- Odniosę się do głosów kilku internautów pod poprzednimi moimi wpisami.
- Odpowiem na sugestię, że nie lubię Amerykanów.
Otóż – lubię i to bardzo: Josefa Hellera, Woody Allena, Chicka Coreę, Scarlet Johansson (mniam!), Steva Reicha, Steva Jacobsa, Martina Scorsese, George’a Foremana, Jacka Nicolsona, Leszka „Fuzziego” i Włodka Brodzińskiego (ci dwaj to od lat Amerykanie, ale kiedyś chłopaki z Rzeszowa)...;
z nieżyjących: Bustera Keatona, Miltona Friedmana, Marka Twaina, Janis Joplin, W.S. Harleya, A. Davidsona, Ronalda Reagana, Steve’a Fosseta...
i wielu i wielu innych.
Ale owszem, nie lubię Busha i tego jego szemranego towarzystwa. Za co? Ano za antyamerykańskość, ot co.
- Odpowiem też, czy faktycznie Ziemkiewicz dlatego nie krytykował Busha i jego kompanów, bo rzekomo nie oni są winni kryzysu. Otóż są winni nie mniej niż ich demokratyczni poprzednicy... No i winni są ich dyżurni chwalcy...
W Polsce zresztą podobnie – bo oto wszystkim lizydupcom prokaczyńscym nagle otwierają się oczy...