Decyzje abp Henryka Hosera o odwołaniu ks. Macieja Chibowskiego z funkcji dyrektora Radia Warszawa i zamknięciu Domu Medialnego AIR pozwalają liczyć na to, że nowy ordynariusz warszawsko-praski ma dość siły i odwagi, by zmierzyć się problemami jakie dręczą jego Kościół. Praca, cicha ale systematyczna (coraz głośniej mówi się o tym, że metropolita zdecydował się na walkę z wpływowym w diecezji lobby homoseksualnym), abp Kazimierza Nycza po drugiej stronie Wisły to także dobry znak na przyszłość. Jeśli obaj biskupi zdecydują się na trwałą i mocną współpracę, to będzie można mówić o nadziei na nowy rodzaj przywództwa i liderowania w polskim Kościele. Tyle, że wbrew nadziejom wielu, przywództwo to ukształtuje się w Warszawie, a nie w Krakowie.
Rankingi popularności (takie jak ten opublikowany w dzisiejszym "Newsweeku"), filmy z kard. Stanisławem Dziwiszem w roli głównej (patrz "Świadectwo") czy potężne polityczne wpływy w świecie rządzącej obecnie PO, wcale tego nie zmienią. Siłą (niewątpliwą) kardynała są bowiem jego związki z Janem Pawłem II (to one generują tak mocne przekonanie 65 procent Polaków, że jest on liderem Kościoła), wpływy (zmniejszające się, ale realne) w Watykanie, świetny układ z premierem i jego partią i słabość konkurencji. Tyle, że elementy składające się na siłę metropolity krakowskiego nie pomogą w rozwiązaniu problemów dręczących polski Kościół. Watykańska dyplomacja połączona z czysto polskim chowaniem głowy w piasek i dogadywaniem się z politykami - nie jest sposobem na rozwiązywanie jakichkolwiek problemów.
Dowodzą tego dotychczasowe działania kard. Dziwisza. Kwestia lustracji, załatwiona w jego duchu i według jego wskazań, nadal co jakiś czas dopada polski Kościół (by przypomnieć tylko ostatnie wyznania abp Henryka Muszyńskiego). Próba ograniczenia wpływów ojca Tadeusza Rydzyka także nie odniosła najmniejszego skutku. Upamiętnianie Jana Pawła II (co powinno być najsilniejszą stroną metropolity) lepiej wygląda w warszawskim Centrum, niż w instytucjach powołanych przez kardynała. A układy z politykami, choć być może przynoszą jakieś korzyści osobom mającym dostęp do ucha kardynała (czego przykładem może być opowieść z "Nesweeka" o tym, jak telefon od metropolity krakowskiego pomógł zablokować reformę systemu habilitacji), to dla interesów Kościoła nie mają najmniejszego znaczenia. Kardynał nie był bowiem w stanie ani doprowadzić do zmiany konstytucji w sprawie życia, ani do uchwalenia ustawy bioetycznej, ani nawet do uznania uroczystości Objawienia Pańskiego za dzień wolny od pracy. Jednym słowem nie ma się czym specjalnie pochwalić, może poza filmem, który przyciągnie do kin widzów pragnących wzruszeń związanych z Janem Pawłem II.
Inaczej jest w Warszawie. Abp Kazimierz Nycz, choć ma świetny zespół PR, unika zbyt często zaangażowania publicznego. A jednak to jego listy (choćby ten o św. Pawle) wywołują realny ferment intelektualny. Działania, choć także powolne i bez rozgłosu, stopniowo oczyszczają trudną atmosferę w archidiecezji warszawskiej. A on sam mówi, że dla mediów znajdzie więcej czasu, gdy już załatwi ogrom spraw, które czekają go we własnej diecezji. Nominacja abp Hosera na ordynariusza warszawsko-praskiego przyczynić się zaś może do wzmocnienia pozycji Warszawy w polskim Kośćiele. Oto bowiem na czele sąsiedniej diecezji także staną człowiek, który nie boi się naruszać interesów duchownych i podejmować szybkich decyzji (czego przykładem jest sprawa ks. Chibowskiego). Być może zresztą (tak ćwierkały kurialne wróbelki) przeniesienie do Gdańska abp Głódzia było spowodowane chęcią wzmocnienia arcybiskupa Nycza, który nie podzielał sporej części poglądów abp Głódzia. Do abp Hosera jest mu zaś zdecydowanie bliżej. I jeśli obaj wytrwają w swoim działaniu i będą współpracować, to może się okazać, że chowanie głowy w piasek i odmowa działania nie jest już jedynym modus operandi (by posłużyć się terminologią abp Głódzia) polskiego Kościoła.
Na ostateczną odpowiedź, czy tak będzie, trzeba jeszcze poczekać. Kilku biskupów (równie ostro z pewnymi sprawami poczyna sobie również ordynariusz płocki biskup Piotr Libera) to wciąż mniejszość w Episkopacie. Ale jeśli ich działania będą przynosić dobre skutki, a medialna postawa okaże się skuteczna, to kto wie, czy za lat kilka do ich stylu działania nie przekonają sie pozostali hierarchowie. A wtedy będzie można spokojnie mówić o nowym stylu liderowania (liderowania ubogiego, nie skupionego na kontaktach z politykami, a na realnym załatwianiu problemów i budowaniu diecezji). Stylu, który wyszedł z Warszawy.
Dowodzą tego dotychczasowe działania kard. Dziwisza. Kwestia lustracji, załatwiona w jego duchu i według jego wskazań, nadal co jakiś czas dopada polski Kościół (by przypomnieć tylko ostatnie wyznania abp Henryka Muszyńskiego). Próba ograniczenia wpływów ojca Tadeusza Rydzyka także nie odniosła najmniejszego skutku. Upamiętnianie Jana Pawła II (co powinno być najsilniejszą stroną metropolity) lepiej wygląda w warszawskim Centrum, niż w instytucjach powołanych przez kardynała. A układy z politykami, choć być może przynoszą jakieś korzyści osobom mającym dostęp do ucha kardynała (czego przykładem może być opowieść z "Nesweeka" o tym, jak telefon od metropolity krakowskiego pomógł zablokować reformę systemu habilitacji), to dla interesów Kościoła nie mają najmniejszego znaczenia. Kardynał nie był bowiem w stanie ani doprowadzić do zmiany konstytucji w sprawie życia, ani do uchwalenia ustawy bioetycznej, ani nawet do uznania uroczystości Objawienia Pańskiego za dzień wolny od pracy. Jednym słowem nie ma się czym specjalnie pochwalić, może poza filmem, który przyciągnie do kin widzów pragnących wzruszeń związanych z Janem Pawłem II.
Inaczej jest w Warszawie. Abp Kazimierz Nycz, choć ma świetny zespół PR, unika zbyt często zaangażowania publicznego. A jednak to jego listy (choćby ten o św. Pawle) wywołują realny ferment intelektualny. Działania, choć także powolne i bez rozgłosu, stopniowo oczyszczają trudną atmosferę w archidiecezji warszawskiej. A on sam mówi, że dla mediów znajdzie więcej czasu, gdy już załatwi ogrom spraw, które czekają go we własnej diecezji. Nominacja abp Hosera na ordynariusza warszawsko-praskiego przyczynić się zaś może do wzmocnienia pozycji Warszawy w polskim Kośćiele. Oto bowiem na czele sąsiedniej diecezji także staną człowiek, który nie boi się naruszać interesów duchownych i podejmować szybkich decyzji (czego przykładem jest sprawa ks. Chibowskiego). Być może zresztą (tak ćwierkały kurialne wróbelki) przeniesienie do Gdańska abp Głódzia było spowodowane chęcią wzmocnienia arcybiskupa Nycza, który nie podzielał sporej części poglądów abp Głódzia. Do abp Hosera jest mu zaś zdecydowanie bliżej. I jeśli obaj wytrwają w swoim działaniu i będą współpracować, to może się okazać, że chowanie głowy w piasek i odmowa działania nie jest już jedynym modus operandi (by posłużyć się terminologią abp Głódzia) polskiego Kościoła.
Na ostateczną odpowiedź, czy tak będzie, trzeba jeszcze poczekać. Kilku biskupów (równie ostro z pewnymi sprawami poczyna sobie również ordynariusz płocki biskup Piotr Libera) to wciąż mniejszość w Episkopacie. Ale jeśli ich działania będą przynosić dobre skutki, a medialna postawa okaże się skuteczna, to kto wie, czy za lat kilka do ich stylu działania nie przekonają sie pozostali hierarchowie. A wtedy będzie można spokojnie mówić o nowym stylu liderowania (liderowania ubogiego, nie skupionego na kontaktach z politykami, a na realnym załatwianiu problemów i budowaniu diecezji). Stylu, który wyszedł z Warszawy.