Część polityków opozycji i komentatorów odnotowała powierzenie Januszowi Lewandowskiemu teki unijnego komisarza jako kolejną klęskę rządu. Krytycy ci twierdzą, że Polska zasługuje z racji swej pozycji na dużo lepsze frukta niż „posada księgowego”. Z tych utyskiwań na niedocenianie roli Polski wyłazi kompleks małego członka UE – chcemy być mocarstwem, a traktują nas niczym jakiś bidny, słaby kraj.
Marsz ten żałobny grają od dawna rozliczni komentatorzy, utyskujący że Polska jest osamotniona, niekochana, niepodziwiana, że nikt nie cmoka nad jej wdziękami. A wszystko to przez rząd Tuska, czego dowodem jest teraz marna posada dla Lewandowskiego.
Na najmocniejszą krytykę zdobył się eurodeputowany PiS, od niedawna wytwornie zwący się Richard Henry Czarnecki. „Znów rząd i PO robią dobrą minę do złej gry. Bajeczki, że teka ds. budżetu jest silną teką w Komisji Europejskiej - to wciskanie Polakom ciemnoty” – rozjaśnia nam w głowach ten polityk dodając, że rząd nie chciał się bić o lepsze stanowiska tak, jak to czyniły Niemcy czy Francja. Dla podkreślenia swojej argumentacji przypomina, że poprzednio tekę komisarza ds. budżetu dzierżył przedstawiciel – cha, cha, cha – Litwy.
W głowie Czarneckiego i w głowach jemu podobnych polityków czy komentatorów mamy więc taką oto konstrukcję: jesteśmy tak silnym państwem, że możemy bić się o stanowiska podobnie, jak biją się Niemcy i Francja. Stanowisko komisarza od forsy nam się nie podoba, skoro wcześniej tym komisarzem był polityk z Litwy, która jest słabsza i mniejsza od Polski. Niestety, rząd nie wykorzystuje naszej mocarstwowej pozycji i nie wali pięścią w brukselski stół, nie bije się o to, co nasze i nam przynależne – nam, krajowi bardzo zasobnemu, kwitnącemu i fantastycznie zorganizowanemu.
Czarnecki wie co mówi, bo skutecznie bić się umie, czego dowodzi kilka epizodów z jego bogatego życiorysu. W 1991 r., jeszcze jako Ryszard a nie Richard Henry, został posłem i rzecznikiem ZChN. Partia kolejne wybory przerżnęła. W 1995 r., jako prezes ZChN, przytulił się do Hanny Gronkiewicz-Waltz, która startowała na prezydenta. Kandydatka zaczęła tracić w sondażach, więc przerzucił się na popieranie Lecha Wałęsy. Prezydentem został Kwaśniewski a Czarnecki stracił fotel szefa partii. W 1997 r. dobił do do Mariana Krzaklewskiego i wywalczył mandat posła z listy AWS. Po następnych wyborach AWS się rozpadła. W 2004 r. zaskarbił łaski Andrzeja Leppera i został eurodeputowanym Samoobrony. Kolejne wybory i Samoobrona poległa. Rozwiązał więc biało-czerwony krawat i stanął wiernie u boku Jarosława Kaczyńskiego. Co PiS dobrze nie wróży.
Uwzględniając jakie szczęście przynosi Czarnecki kolejnym partiom, wszyscy cierpiący na kompleks małego członka UE powinni krytykować rząd nie za to, iż ten wywalczył tekę unijnego komisarza dla Lewandowskiego, lecz za to, że nie wywalczył jej dla Czarneckiego. Jako zawiadowca unijnych pieniędzy, Czarnecki pogrążyłby Unię w odmętach finansowego krachu, co zakończyłoby jej istnienie i wyleczyło siłą faktów z członkowskiego kompleksu.
Na najmocniejszą krytykę zdobył się eurodeputowany PiS, od niedawna wytwornie zwący się Richard Henry Czarnecki. „Znów rząd i PO robią dobrą minę do złej gry. Bajeczki, że teka ds. budżetu jest silną teką w Komisji Europejskiej - to wciskanie Polakom ciemnoty” – rozjaśnia nam w głowach ten polityk dodając, że rząd nie chciał się bić o lepsze stanowiska tak, jak to czyniły Niemcy czy Francja. Dla podkreślenia swojej argumentacji przypomina, że poprzednio tekę komisarza ds. budżetu dzierżył przedstawiciel – cha, cha, cha – Litwy.
W głowie Czarneckiego i w głowach jemu podobnych polityków czy komentatorów mamy więc taką oto konstrukcję: jesteśmy tak silnym państwem, że możemy bić się o stanowiska podobnie, jak biją się Niemcy i Francja. Stanowisko komisarza od forsy nam się nie podoba, skoro wcześniej tym komisarzem był polityk z Litwy, która jest słabsza i mniejsza od Polski. Niestety, rząd nie wykorzystuje naszej mocarstwowej pozycji i nie wali pięścią w brukselski stół, nie bije się o to, co nasze i nam przynależne – nam, krajowi bardzo zasobnemu, kwitnącemu i fantastycznie zorganizowanemu.
Czarnecki wie co mówi, bo skutecznie bić się umie, czego dowodzi kilka epizodów z jego bogatego życiorysu. W 1991 r., jeszcze jako Ryszard a nie Richard Henry, został posłem i rzecznikiem ZChN. Partia kolejne wybory przerżnęła. W 1995 r., jako prezes ZChN, przytulił się do Hanny Gronkiewicz-Waltz, która startowała na prezydenta. Kandydatka zaczęła tracić w sondażach, więc przerzucił się na popieranie Lecha Wałęsy. Prezydentem został Kwaśniewski a Czarnecki stracił fotel szefa partii. W 1997 r. dobił do do Mariana Krzaklewskiego i wywalczył mandat posła z listy AWS. Po następnych wyborach AWS się rozpadła. W 2004 r. zaskarbił łaski Andrzeja Leppera i został eurodeputowanym Samoobrony. Kolejne wybory i Samoobrona poległa. Rozwiązał więc biało-czerwony krawat i stanął wiernie u boku Jarosława Kaczyńskiego. Co PiS dobrze nie wróży.
Uwzględniając jakie szczęście przynosi Czarnecki kolejnym partiom, wszyscy cierpiący na kompleks małego członka UE powinni krytykować rząd nie za to, iż ten wywalczył tekę unijnego komisarza dla Lewandowskiego, lecz za to, że nie wywalczył jej dla Czarneckiego. Jako zawiadowca unijnych pieniędzy, Czarnecki pogrążyłby Unię w odmętach finansowego krachu, co zakończyłoby jej istnienie i wyleczyło siłą faktów z członkowskiego kompleksu.