Obserwując batalię o stan wojenny, mam wrażenie, że jej uczestnicy debatują o wojnie punickiej a nie wydarzeniach które pamiętają miliony Polaków. Geopolityczne uwarunkowania, strategie i taktyki, możliwości i ograniczoności, skomplikowania takie i śmakie, a wszystko z lotu ptaka. Dlatego wymaluję parę opartych na autentycznych wydarzeniach obrazków z codziennego życia po 13 grudnia. Z góry zaznaczam, nie będzie tu strajków, starć, trupów, podziemnych drukarń, brawurowych ucieczek. Ot, banalne w tamtej rzeczywistości sytuacje, jakich było tysiące. Będzie to spojrzenie z perspektywy żaby.
Przebudzenie
Obudź się, stan wojenny wprowadzili! Co robić? Telefon głuchy. W czarno-białym telewizorze zamiast programu dla dzieci, generał, który charakterystycznie mlaskając informuje, że teraz rządzi armia. Czujesz się tak, jakby cię nagle jakaś tajemnicza siła przeniosła do obcego, wrogiego kraju. Jaki to kraj? Jakie prawa w nim obowiązują? Jak tu się żyje?
Na ulicy pod butami skrzypi białoszary śnieg. W oczach przechodniów pustka, czasem zdziwienie i zaciekawienie. Z szarych kurtek i popielatych jesionek prawie w ogóle zniknęły znaczki z solidarnościową cyrylicą czy szyderczym napisem „Pełzający kontrrewolucjonista”. Na słupach i witrynach sklepów płachty komunikatów informujących, że kraj należy do armii. W kiosku pluralizm medialny – dwie wojskowe gazety, które identycznymi tekstami powiadamiają, że oczywiście jesteście w państwie którym rządzi armia.
Aby nie było co do tego wątpliwości, na ulicy stoi pancerny SKOT. Obok, przy koksowniku, kilku żołnierzy z kałasznikowami u szyi grzeje zgrabiałe od mrozu ręce. Nagle słychać głuche dudnienie, które szybko przemienia się w ogłuszający łomot gąsienic. Środkiem jezdni jeden za drugim walą z rykiem motorów podobne do czołgów BWP - bojowe wozy piechoty. Z wieżyczek wyglądają szczelnie okutani dowódcy. Mają sine od mrozu twarze.
Ludzie zastygają w miejscu, nieruchomieją, patrzą na prące asfaltem tony żelastwa. Dopiero gdy po kawalkadzie pancernych wozów pozostaje jedynie smród spalin, ruszają dalej. Czas poznać ten nowy kraj.
Granice
Wolno już wrócić na uczelnię. Jedziecie więc, dajmy na to, z Wrocławia do Opola. Na granicy między województwem wrocławskim a opolskim w pociągu pojawiają się milicjanci. Kontrolują, czy wszyscy mają swego rodzaju wizy graniczne.
Kraj bowiem został posiekany na 49 państewek, bo tyle jest województw. Aby przekraczać ich granice, potrzeba jest pieczątka na urzędowym druczku – że w innym województwie czeka na was ślub, pogrzeb, uczelnia albo praca. Jeździć dla przyjemności to możecie sobie co najwyżej w obrębie własnego państewka - województwa, w którym jesteście na stałe zameldowani.
Dwóch chłopaków
Zbliża się 22.00, godzina milicyjna, po której nawet psa na spacer nie wolno wyprowadzić. Kilku mężczyzn spieszy do domu. Zatrzymuje ich patrol ZOMO, ustawiają mężczyzn w szeregu. Milicjanci żądają dowodów osobistych, bo każdy ma obowiązek mieć dowód przy sobie. Jeden z zatrzymanych to dwudziestolatek. Zapomniał dokumentu, ale mówi że mieszka obok, zaraz przyniesie. Przed chłopakiem staje zomowiec, na oko jego rówieśnik. Na głowie milicyjny, masywny kask z plastikową maską. Uderza chłopaka z „główki”. Ten pada ze zmiażdżonym nosem. Milicjanci odchodzą.
List
„Kochani, co u was? U nas, w Gorlicach, śniegu napadało. Halinka w szpitalu, na trzy miesiące przed porodem okazało się że ma zapalenie...” - i tu następuje intymny opis choroby Halinki.
List przyszedł otwarty. Na kopercie pieczątka: „Ocenzurowano”.
Narada produkcyjna
Podczas zebrania kierownictwa fabryki pojawił się major, wojskowy komisarz, bo każdy „zakład pracy” otrzymał swojego wojskowego anioła stróża. Major zapytał, jakie są nastroje „w załodze”. Przy tym zwracał się do zgromadzonych per „toarzysze”, zabawnie połykając głoskę. Spokój, towarzyszu majorze – bąknął dyrektor. A jak produkcja? Trochę spada – pokiwał głową główny technolog. Dlaczego spada? Bo surowca nam nie dowieźli. Dlaczego nie dowieźli? Bo sami mają kłopoty z produkcją. Toarzyszu inżynierze – major zwrócił się do głównego technologa - wyjaśnijcie tę sprawę czy to nie sabotaż jakiś, przekażcie moje polecenie, że mają zwiększyć produkcję i przywieźć wam surowiec bo musimy zwiększyć wydajność. Kraj czeka, toarzysze. To rozkaz.
Po czym major wstał, kiwnął po wojskowemu głową i wyszedł. W pokoju zapadło milczenie. - Toarzyszu inżynierze, rozkaz to rozkaz – odezwał się wreszcie zaopatrzeniowiec. Ktoś parsknął śmiechem, ale zgasł pod ciężkim spojrzeniem dyrektora.
Kierowca
Do pustego autobusu wsiada zomowiec, barczysty, wysoki na dwa metry dryblas. Wszyscy w miasteczku wiedzą, że do ZOMO zgłosił się na ochotnika. Żąda od kierowcy dokumentów. Ten roztrzęsionymi rękami przeszukuje portfel. Banał – zapomniał dowodu. Dryblas stuka palcem w zegarek. - Masz kwadrans żeby mi tu na własnych kulasach przygalopować z dowodem w zębach – cedzi. Po czym rozwala się na fotelu. Kierowca, człowiek schorowany i blisko emerytury, pędzi do domu. Po kwadransie, zziajany, spocony, rozchełstany, wpada do autobusu. Zomowiec rechocze. Aleś się złachmanił – kwiczy. Wiedział, na jaki maraton skazał dziadka. Przecież mieszkają po sąsiedzku, znają się od lat.
Teczuszki
Po przejęciu władzy przez armię wojskowi zyskali przywilej aprowizacji w „konsumach”, czyli gastronomicznych lokalach, do tej pory dostępnych jedynie pracownikom milicji i SB. Otóż w pewnym powiatowym mieście do „konsumów” weszło kilku oficerów wojska. Zdjęli kurtki, zamówili jakieś bigosy, wygodnie się rozsiedli. Wtem w drzwiach stanął miejscowy kapitan milicji. Pijany, potoczył się na środek sali i zaczął groźnie łypać nabiegłymi krwią oczami w kierunku zielonych mundurów. - Wyyy... Wyyy... Wyyy... Wypierdalać! - wrzasnął, po czym wyszarpnął z kabury pistolet. Wojskowi nie czekali na powtórne złożenie im tej mało uprzejmej propozycji. Porwawszy z oparć kurtki i pasy, pokrzykując coś z oburzeniem, w popłochu wybiegli.
Nie wiadomo dlaczego kapitan urządził awanturę. Dostał za nią kopa, ale w górę – przeniesiono go z komendy powiatowej do wojewódzkiej a sprawę zatuszowano. Bo kapitan był trudny do ruszenia. Czasem, gdy się napił, to stojąc na schodowej klatce swego bloku, powtarzał: - Mnie w tym mieście nic nie zrobią. Na każdego mam teczuszkę.
Palacze
Adam był człowiekiem w średnim wieku ale z długim stażem w opozycji. Gdy więc w nocy z 12 na 13 grudnia dwóch panów pokazało mu legitymacje, to bardziej zdziwił się nie samym zatrzymaniem ale tym, że przyjechali po niego maluchem. Bo do tej pory przyjeżdżali zwykle czymś bardziej okazałym. Dopiero w komendzie wojewódzkiej zorientował się, że sytuacja jest wyjątkowa. Rejwach, okrzyki, mundurowi z bronią, wiadomo. Konwojenci postawili go pod ścianą korytarza i kazali czekać. Naprzeciw Adama stał młody żołnierz, szeregowy, któremu ręce dygotały. A trzeba dodać, że w rękach trzymał karabinek AK, bardziej znany pod nazwą „kałasznikow”. Adama zaniepokoiły te roztrzęsione łapy z giwerą. - Proszę pana, niech pan mi powie, co się dzieje? Co teraz będzie? - zapytał żołnierz, a ręce z karabinkiem mu jeszcze niebezpieczniej zadygotały. Trzeba było stłumić panikę – Nic strasznego nie będzie, niech się pan uspokoi – powiedział Adam i podsunął paczkę „Radomskich”. - Niech pan zapali.
Szeregowy oderwał ręce od broni, zaciągnął się, zaczął patrzeć przytomniej. Adama wywieźli na parę miesięcy do więzienia, elegancko zwanego ośrodkiem internowania.
Awans
Dzwonek do drzwi. Gospodarz otwiera. Za drzwiami uśmiechnięty oficer Ludowego Wojska Polskiego, znajomy z dawnych czasów. Przyszedł pochwalić się awansem. Gdy odchodził na emeryturę, był podpułkownikiem i bardzo cierpiał z tego powodu, że trzykrotnie odrzucono wnioski o awansowanie go na pułkownika. A przecież był zasłużony, frontowiec z II wojny i komunista. Przed 13 grudnia czasem się spotykali i ostro spierali o „Solidarność”. Emerytowany podpułkownik mówił wtedy, że gdyby była potrzeba, to by tych kontrrewolucjonistów rozstrzelał, więc widzieli się coraz rzadziej, bo niemiło jest słyszeć że można być rozstrzelanym. Ale po 13 grudnia armia przypomniała sobie o podpułkowniku, wrócił z emerytury do czynnej służby, został wojskowym komisarzem i awansował wreszcie na pułkownika. Więc stał tak, dumny, z dwoma paskami i trzema gwiazdkami na pagonach. Zrobiliśmy porządek – zakomunikował.
Koleżanki
Dorastający synowie patrzyli, jak ich matka krząta się po mieszkaniu, gorączkowo chwytając przypadkowe rzeczy. W ciasnym przedpokoju dreptali dwaj niespodziewani goście. - Proszę niczego nie zabierać, zaraz pani wróci – powiedział ten w czerwonej kurtce. Wyglądali na zażenowanych. Żadnej rewizji, przewracania w szafach. Wiadomo, małe miasto, wszyscy wszystkich znają, wstyd trochę, a i najpewniej rozkazu nie mieli.
W końcu wyszli z matką. Ale matka nie wróciła. Wywieźli ją z innymi internowanymi kobietami hen, na drugi koniec Polski, aż do leżącej pod radziecką granicą Gołdapi. Przed dojazdem do samego ośrodka internowania jeden z konwojentów postraszył, że są 300 metrów od granicy i zaraz ją przekroczą.
Ośrodek internowania dla kobiet znajdował się w ośrodku wypoczynkowym Radiokomitetu. Było więc wygodnie a dzięki charytatywnym paczkom z zagranicy matka po raz pierwszy miała w rękach pakowaną próżniowo kawę, konserwy w barwnych opakowaniach, dwukolorową pastę do zębów i inne luksusowe frykasy, których nawet w dolarowych „pewexach” nie było. Z tych zachodnich paczek internowane kobiety czasem dokarmiały żołnierzy z poboru, którzy pilnowali ośrodka i byli głodni, bo armia nie rozpieszczała. Rzucały im przez okna kanapki, za które dziękowali.
Tego wieczoru gdy internowano matkę, SB zatrzymało również jej koleżankę, też działaczkę podziemia. Ale koleżanki nie wywieziono do Gołdapi. Podpisała lojalkę. Po jakimś czasie koleżanka wyjechała z rodziną do RFN. Wykorzystała okazję, że armia pozwalała emigrować na Zachód wszystkim, których uważała za opozycjonistów. Z RFN przysłała matce list z pozdrowieniami i zdjęciem. Na zdjęciu siedziała w fotelu, uśmiechnięta, noga na nogę, a obok telewizor. Ten telewizor był włączony i dzięki temu było widać, że jest kolorowy.
Synom w czasie internowania pomagały koleżanki matki, robiąc solidarnie zrzutkę. Matka zresztą wyszła już po dwóch miesiącach. Nie była sławną działaczka podziemia, w dodatku poręczył za nią prezes firmy, w której pracowała. O tym prezesie mówiono, że to był bardzo porządny człowiek, chociaż partyjny.
Działacz
Mała uczelnia, noc 13 grudnia. Działacz NZS, członek zarządu, w towarzystwie mundurowych otwiera drzwi do siedziby tej studenckiej organizacji. Wyjmuje dokumenty, przekazuje je mundurowym, wskazuje które są najważniejsze. Niedługo już jawnie wstąpił do SB.
Generał i pułkownik
Gdy słyszę jak skomplikowana była sytuacja na początku lat osiemdziesiątych, to bardziej mi się przypominają powyższe obrazki niż „geopolityczne uwarunkowania”. O takiej żabiej perspektywie powinni pamiętać również ci, którzy dziś elokwentnie oceniają, czego bronił generał Wojciech Jaruzelski i czego nie chciał bronić pułkownik Ryszard Kukliński.
Obudź się, stan wojenny wprowadzili! Co robić? Telefon głuchy. W czarno-białym telewizorze zamiast programu dla dzieci, generał, który charakterystycznie mlaskając informuje, że teraz rządzi armia. Czujesz się tak, jakby cię nagle jakaś tajemnicza siła przeniosła do obcego, wrogiego kraju. Jaki to kraj? Jakie prawa w nim obowiązują? Jak tu się żyje?
Na ulicy pod butami skrzypi białoszary śnieg. W oczach przechodniów pustka, czasem zdziwienie i zaciekawienie. Z szarych kurtek i popielatych jesionek prawie w ogóle zniknęły znaczki z solidarnościową cyrylicą czy szyderczym napisem „Pełzający kontrrewolucjonista”. Na słupach i witrynach sklepów płachty komunikatów informujących, że kraj należy do armii. W kiosku pluralizm medialny – dwie wojskowe gazety, które identycznymi tekstami powiadamiają, że oczywiście jesteście w państwie którym rządzi armia.
Aby nie było co do tego wątpliwości, na ulicy stoi pancerny SKOT. Obok, przy koksowniku, kilku żołnierzy z kałasznikowami u szyi grzeje zgrabiałe od mrozu ręce. Nagle słychać głuche dudnienie, które szybko przemienia się w ogłuszający łomot gąsienic. Środkiem jezdni jeden za drugim walą z rykiem motorów podobne do czołgów BWP - bojowe wozy piechoty. Z wieżyczek wyglądają szczelnie okutani dowódcy. Mają sine od mrozu twarze.
Ludzie zastygają w miejscu, nieruchomieją, patrzą na prące asfaltem tony żelastwa. Dopiero gdy po kawalkadzie pancernych wozów pozostaje jedynie smród spalin, ruszają dalej. Czas poznać ten nowy kraj.
Granice
Wolno już wrócić na uczelnię. Jedziecie więc, dajmy na to, z Wrocławia do Opola. Na granicy między województwem wrocławskim a opolskim w pociągu pojawiają się milicjanci. Kontrolują, czy wszyscy mają swego rodzaju wizy graniczne.
Kraj bowiem został posiekany na 49 państewek, bo tyle jest województw. Aby przekraczać ich granice, potrzeba jest pieczątka na urzędowym druczku – że w innym województwie czeka na was ślub, pogrzeb, uczelnia albo praca. Jeździć dla przyjemności to możecie sobie co najwyżej w obrębie własnego państewka - województwa, w którym jesteście na stałe zameldowani.
Dwóch chłopaków
Zbliża się 22.00, godzina milicyjna, po której nawet psa na spacer nie wolno wyprowadzić. Kilku mężczyzn spieszy do domu. Zatrzymuje ich patrol ZOMO, ustawiają mężczyzn w szeregu. Milicjanci żądają dowodów osobistych, bo każdy ma obowiązek mieć dowód przy sobie. Jeden z zatrzymanych to dwudziestolatek. Zapomniał dokumentu, ale mówi że mieszka obok, zaraz przyniesie. Przed chłopakiem staje zomowiec, na oko jego rówieśnik. Na głowie milicyjny, masywny kask z plastikową maską. Uderza chłopaka z „główki”. Ten pada ze zmiażdżonym nosem. Milicjanci odchodzą.
List
„Kochani, co u was? U nas, w Gorlicach, śniegu napadało. Halinka w szpitalu, na trzy miesiące przed porodem okazało się że ma zapalenie...” - i tu następuje intymny opis choroby Halinki.
List przyszedł otwarty. Na kopercie pieczątka: „Ocenzurowano”.
Narada produkcyjna
Podczas zebrania kierownictwa fabryki pojawił się major, wojskowy komisarz, bo każdy „zakład pracy” otrzymał swojego wojskowego anioła stróża. Major zapytał, jakie są nastroje „w załodze”. Przy tym zwracał się do zgromadzonych per „toarzysze”, zabawnie połykając głoskę. Spokój, towarzyszu majorze – bąknął dyrektor. A jak produkcja? Trochę spada – pokiwał głową główny technolog. Dlaczego spada? Bo surowca nam nie dowieźli. Dlaczego nie dowieźli? Bo sami mają kłopoty z produkcją. Toarzyszu inżynierze – major zwrócił się do głównego technologa - wyjaśnijcie tę sprawę czy to nie sabotaż jakiś, przekażcie moje polecenie, że mają zwiększyć produkcję i przywieźć wam surowiec bo musimy zwiększyć wydajność. Kraj czeka, toarzysze. To rozkaz.
Po czym major wstał, kiwnął po wojskowemu głową i wyszedł. W pokoju zapadło milczenie. - Toarzyszu inżynierze, rozkaz to rozkaz – odezwał się wreszcie zaopatrzeniowiec. Ktoś parsknął śmiechem, ale zgasł pod ciężkim spojrzeniem dyrektora.
Kierowca
Do pustego autobusu wsiada zomowiec, barczysty, wysoki na dwa metry dryblas. Wszyscy w miasteczku wiedzą, że do ZOMO zgłosił się na ochotnika. Żąda od kierowcy dokumentów. Ten roztrzęsionymi rękami przeszukuje portfel. Banał – zapomniał dowodu. Dryblas stuka palcem w zegarek. - Masz kwadrans żeby mi tu na własnych kulasach przygalopować z dowodem w zębach – cedzi. Po czym rozwala się na fotelu. Kierowca, człowiek schorowany i blisko emerytury, pędzi do domu. Po kwadransie, zziajany, spocony, rozchełstany, wpada do autobusu. Zomowiec rechocze. Aleś się złachmanił – kwiczy. Wiedział, na jaki maraton skazał dziadka. Przecież mieszkają po sąsiedzku, znają się od lat.
Teczuszki
Po przejęciu władzy przez armię wojskowi zyskali przywilej aprowizacji w „konsumach”, czyli gastronomicznych lokalach, do tej pory dostępnych jedynie pracownikom milicji i SB. Otóż w pewnym powiatowym mieście do „konsumów” weszło kilku oficerów wojska. Zdjęli kurtki, zamówili jakieś bigosy, wygodnie się rozsiedli. Wtem w drzwiach stanął miejscowy kapitan milicji. Pijany, potoczył się na środek sali i zaczął groźnie łypać nabiegłymi krwią oczami w kierunku zielonych mundurów. - Wyyy... Wyyy... Wyyy... Wypierdalać! - wrzasnął, po czym wyszarpnął z kabury pistolet. Wojskowi nie czekali na powtórne złożenie im tej mało uprzejmej propozycji. Porwawszy z oparć kurtki i pasy, pokrzykując coś z oburzeniem, w popłochu wybiegli.
Nie wiadomo dlaczego kapitan urządził awanturę. Dostał za nią kopa, ale w górę – przeniesiono go z komendy powiatowej do wojewódzkiej a sprawę zatuszowano. Bo kapitan był trudny do ruszenia. Czasem, gdy się napił, to stojąc na schodowej klatce swego bloku, powtarzał: - Mnie w tym mieście nic nie zrobią. Na każdego mam teczuszkę.
Palacze
Adam był człowiekiem w średnim wieku ale z długim stażem w opozycji. Gdy więc w nocy z 12 na 13 grudnia dwóch panów pokazało mu legitymacje, to bardziej zdziwił się nie samym zatrzymaniem ale tym, że przyjechali po niego maluchem. Bo do tej pory przyjeżdżali zwykle czymś bardziej okazałym. Dopiero w komendzie wojewódzkiej zorientował się, że sytuacja jest wyjątkowa. Rejwach, okrzyki, mundurowi z bronią, wiadomo. Konwojenci postawili go pod ścianą korytarza i kazali czekać. Naprzeciw Adama stał młody żołnierz, szeregowy, któremu ręce dygotały. A trzeba dodać, że w rękach trzymał karabinek AK, bardziej znany pod nazwą „kałasznikow”. Adama zaniepokoiły te roztrzęsione łapy z giwerą. - Proszę pana, niech pan mi powie, co się dzieje? Co teraz będzie? - zapytał żołnierz, a ręce z karabinkiem mu jeszcze niebezpieczniej zadygotały. Trzeba było stłumić panikę – Nic strasznego nie będzie, niech się pan uspokoi – powiedział Adam i podsunął paczkę „Radomskich”. - Niech pan zapali.
Szeregowy oderwał ręce od broni, zaciągnął się, zaczął patrzeć przytomniej. Adama wywieźli na parę miesięcy do więzienia, elegancko zwanego ośrodkiem internowania.
Awans
Dzwonek do drzwi. Gospodarz otwiera. Za drzwiami uśmiechnięty oficer Ludowego Wojska Polskiego, znajomy z dawnych czasów. Przyszedł pochwalić się awansem. Gdy odchodził na emeryturę, był podpułkownikiem i bardzo cierpiał z tego powodu, że trzykrotnie odrzucono wnioski o awansowanie go na pułkownika. A przecież był zasłużony, frontowiec z II wojny i komunista. Przed 13 grudnia czasem się spotykali i ostro spierali o „Solidarność”. Emerytowany podpułkownik mówił wtedy, że gdyby była potrzeba, to by tych kontrrewolucjonistów rozstrzelał, więc widzieli się coraz rzadziej, bo niemiło jest słyszeć że można być rozstrzelanym. Ale po 13 grudnia armia przypomniała sobie o podpułkowniku, wrócił z emerytury do czynnej służby, został wojskowym komisarzem i awansował wreszcie na pułkownika. Więc stał tak, dumny, z dwoma paskami i trzema gwiazdkami na pagonach. Zrobiliśmy porządek – zakomunikował.
Koleżanki
Dorastający synowie patrzyli, jak ich matka krząta się po mieszkaniu, gorączkowo chwytając przypadkowe rzeczy. W ciasnym przedpokoju dreptali dwaj niespodziewani goście. - Proszę niczego nie zabierać, zaraz pani wróci – powiedział ten w czerwonej kurtce. Wyglądali na zażenowanych. Żadnej rewizji, przewracania w szafach. Wiadomo, małe miasto, wszyscy wszystkich znają, wstyd trochę, a i najpewniej rozkazu nie mieli.
W końcu wyszli z matką. Ale matka nie wróciła. Wywieźli ją z innymi internowanymi kobietami hen, na drugi koniec Polski, aż do leżącej pod radziecką granicą Gołdapi. Przed dojazdem do samego ośrodka internowania jeden z konwojentów postraszył, że są 300 metrów od granicy i zaraz ją przekroczą.
Ośrodek internowania dla kobiet znajdował się w ośrodku wypoczynkowym Radiokomitetu. Było więc wygodnie a dzięki charytatywnym paczkom z zagranicy matka po raz pierwszy miała w rękach pakowaną próżniowo kawę, konserwy w barwnych opakowaniach, dwukolorową pastę do zębów i inne luksusowe frykasy, których nawet w dolarowych „pewexach” nie było. Z tych zachodnich paczek internowane kobiety czasem dokarmiały żołnierzy z poboru, którzy pilnowali ośrodka i byli głodni, bo armia nie rozpieszczała. Rzucały im przez okna kanapki, za które dziękowali.
Tego wieczoru gdy internowano matkę, SB zatrzymało również jej koleżankę, też działaczkę podziemia. Ale koleżanki nie wywieziono do Gołdapi. Podpisała lojalkę. Po jakimś czasie koleżanka wyjechała z rodziną do RFN. Wykorzystała okazję, że armia pozwalała emigrować na Zachód wszystkim, których uważała za opozycjonistów. Z RFN przysłała matce list z pozdrowieniami i zdjęciem. Na zdjęciu siedziała w fotelu, uśmiechnięta, noga na nogę, a obok telewizor. Ten telewizor był włączony i dzięki temu było widać, że jest kolorowy.
Synom w czasie internowania pomagały koleżanki matki, robiąc solidarnie zrzutkę. Matka zresztą wyszła już po dwóch miesiącach. Nie była sławną działaczka podziemia, w dodatku poręczył za nią prezes firmy, w której pracowała. O tym prezesie mówiono, że to był bardzo porządny człowiek, chociaż partyjny.
Działacz
Mała uczelnia, noc 13 grudnia. Działacz NZS, członek zarządu, w towarzystwie mundurowych otwiera drzwi do siedziby tej studenckiej organizacji. Wyjmuje dokumenty, przekazuje je mundurowym, wskazuje które są najważniejsze. Niedługo już jawnie wstąpił do SB.
Generał i pułkownik
Gdy słyszę jak skomplikowana była sytuacja na początku lat osiemdziesiątych, to bardziej mi się przypominają powyższe obrazki niż „geopolityczne uwarunkowania”. O takiej żabiej perspektywie powinni pamiętać również ci, którzy dziś elokwentnie oceniają, czego bronił generał Wojciech Jaruzelski i czego nie chciał bronić pułkownik Ryszard Kukliński.