Nikt nie jest tak dobry w gadaniu o niczym jak politycy i dyplomaci. Aby tej świeckiej tradycji stało się zadość, zorganizowano jeszcze jedną konferencję na temat przyszłości Afganistanu.
Miejsce akcji – Londyn. Bohaterowie: dyplomaci, politycy i innego rodzaju reprezentanci z ponad 70 państw świata i różnych organizacji międzynarodowych. Cel oficjalny: ustalić przyszłość Afganistanu. Cel nieoficjalny: pokazać opinii międzynarodowej jak bardzo zależy nam na przyszłości „najmłodszej demokracji świata”, dobrze zjeść i pogadać z dawno niewidzianymi znajomymi.
Na spotkaniu nie mogło zabraknąć Hamida Karzaja (prezydenta Afganistanu), Gordona Browna (premiera Wielkiej Brytanii, gospodarza imprezy) oraz Andersa Fogha Rasmussena (sekretarza generalnego NATO). Była też Hillary Clinton (szefowa amerykańskiej dyplomacji) i Ban Ki-Moon (szef ONZ). Nie było przedstawiciela Iranu, który odmówił udziału w konferencji.
Znamienici goście potwierdzili, że najwyższy czas, aby NATO rozpoczęło z Afganistanu wycofywanie się. Powtórzmy – wycofywanie się (strategiczny odwrót), a nie ucieczkę, która byłaby potwierdzeniem porażki. Zgodnie z planem, ma nastąpić „afganizacja” konfliktu. Już w tym roku, a najpóźniej na początku przyszłego, koalicja międzynarodowa ma rozpocząć proces przekazywania poszczególnych prowincji Afgańczykom. Jak powiedziano, do końca 2010 roku Afgańczycy będą rządzić w „co najmniej pięciu prowincjach”.
Cały plan może się jednak nie udać, a na pewno jest bardzo optymistyczny. Wiele zależy od tego jak przebiegać będzie szkolenie afgańskich służb bezpieczeństwa – policji i wojska. Bez nich wycofanie się nie będzie w ogóle możliwe. Obecnie afgańskie siły liczą po około 95 tysięcy żołnierzy i policjantów. W tym roku siły policji mają wzrosnąć do 109 tysięcy osób, a w 2011 roku do 134 tysięcy.
Zdaniem generała McChrystala (dowódcy sił NATO w Afganistanie) to ciągle za mało - siły afgańskie muszą według niego zwiększyć się dwukrotnie – do 400 tysięcy osób (240 tysięcy żołnierzy, 160 tysięcy policjantów). Liczba taka jest według Pentagonu możliwa do osiągnięcia dopiero w 2013 roku. Co więcej, aby szkolenie przebiegało szybko i sprawnie, członkowie NATO muszą dosłać instruktorów i żołnierzy, a tego – mimo wyraźnych deklaracji – nie robią, czym bardzo irytują sfrustrowany Waszyngton. To jednak typowe dla europejskich członków NATO – dużo obiecywać, a potem uciekać za plecy Amerykanów.
Konferencja warta jest naszej uwagi z jeszcze jednego powodu – poparto kontrowersyjny pomysł wysunięty przez Afgańczyków, aby dogadać się z talibami. Nie jest to wcale propozycja nowa, bo jako pierwszy wpadł na nią amerykański generał David Petraeus. Zaproponował nawet rozmowy z Iranem, który również jest zainteresowany kwestią sąsiedniego Afganistanu. Byłoby to jednak przyznanie się do klęski i wielka kompromitacja całego NATO. Niewątpliwie byłby to także kres rządów prezydenta Hamida Karzaja i wielki sukces radykalnego islamu. Ale czy w obecnej sytuacji NATO ma jakiekolwiek wyjście? Lepiej dogadać się z wrogiem, zakończyć walkę i uznać takie rozwiązanie za sukces. Tylko w ten sposób NATO będzie mogło wycofać się z tego przeklętego kraju. Kogo interesuje przyszłość Karzaja?
Innymi słowy – spotkanie było owocne. Nie powiedziano niczego nowego (a więc nie trzeba będzie niczego robić więcej niż już się robi), ale wiele obiecano. I o to przecież chodzi – mało robić, dużo mówić. I nie zapomnieć dobrze zjeść.
Na spotkaniu nie mogło zabraknąć Hamida Karzaja (prezydenta Afganistanu), Gordona Browna (premiera Wielkiej Brytanii, gospodarza imprezy) oraz Andersa Fogha Rasmussena (sekretarza generalnego NATO). Była też Hillary Clinton (szefowa amerykańskiej dyplomacji) i Ban Ki-Moon (szef ONZ). Nie było przedstawiciela Iranu, który odmówił udziału w konferencji.
Znamienici goście potwierdzili, że najwyższy czas, aby NATO rozpoczęło z Afganistanu wycofywanie się. Powtórzmy – wycofywanie się (strategiczny odwrót), a nie ucieczkę, która byłaby potwierdzeniem porażki. Zgodnie z planem, ma nastąpić „afganizacja” konfliktu. Już w tym roku, a najpóźniej na początku przyszłego, koalicja międzynarodowa ma rozpocząć proces przekazywania poszczególnych prowincji Afgańczykom. Jak powiedziano, do końca 2010 roku Afgańczycy będą rządzić w „co najmniej pięciu prowincjach”.
Cały plan może się jednak nie udać, a na pewno jest bardzo optymistyczny. Wiele zależy od tego jak przebiegać będzie szkolenie afgańskich służb bezpieczeństwa – policji i wojska. Bez nich wycofanie się nie będzie w ogóle możliwe. Obecnie afgańskie siły liczą po około 95 tysięcy żołnierzy i policjantów. W tym roku siły policji mają wzrosnąć do 109 tysięcy osób, a w 2011 roku do 134 tysięcy.
Zdaniem generała McChrystala (dowódcy sił NATO w Afganistanie) to ciągle za mało - siły afgańskie muszą według niego zwiększyć się dwukrotnie – do 400 tysięcy osób (240 tysięcy żołnierzy, 160 tysięcy policjantów). Liczba taka jest według Pentagonu możliwa do osiągnięcia dopiero w 2013 roku. Co więcej, aby szkolenie przebiegało szybko i sprawnie, członkowie NATO muszą dosłać instruktorów i żołnierzy, a tego – mimo wyraźnych deklaracji – nie robią, czym bardzo irytują sfrustrowany Waszyngton. To jednak typowe dla europejskich członków NATO – dużo obiecywać, a potem uciekać za plecy Amerykanów.
Konferencja warta jest naszej uwagi z jeszcze jednego powodu – poparto kontrowersyjny pomysł wysunięty przez Afgańczyków, aby dogadać się z talibami. Nie jest to wcale propozycja nowa, bo jako pierwszy wpadł na nią amerykański generał David Petraeus. Zaproponował nawet rozmowy z Iranem, który również jest zainteresowany kwestią sąsiedniego Afganistanu. Byłoby to jednak przyznanie się do klęski i wielka kompromitacja całego NATO. Niewątpliwie byłby to także kres rządów prezydenta Hamida Karzaja i wielki sukces radykalnego islamu. Ale czy w obecnej sytuacji NATO ma jakiekolwiek wyjście? Lepiej dogadać się z wrogiem, zakończyć walkę i uznać takie rozwiązanie za sukces. Tylko w ten sposób NATO będzie mogło wycofać się z tego przeklętego kraju. Kogo interesuje przyszłość Karzaja?
Innymi słowy – spotkanie było owocne. Nie powiedziano niczego nowego (a więc nie trzeba będzie niczego robić więcej niż już się robi), ale wiele obiecano. I o to przecież chodzi – mało robić, dużo mówić. I nie zapomnieć dobrze zjeść.