Drogi rodzicu, czy kupiłbyś 12-letniemu dziecku wódkę? Film porno? Papierosy? Odpowiedź w każdym z tych przypadków zapewne brzmi "nie". Bardzo kategoryczne "nie". A czy kiedykolwiek zaprotestowałeś, kupując dziecku grę komputerową?
Temat brutalności w grach i ich zgubnego wpływu na psychikę powraca w mediach niczym bumerang. Zazwyczaj przy okazji masakry w szkole, samobójstwa lub dziecka bijącego matkę krzesłem. A wszystko przez ten wynalazek szatana, nikczemne pudło nazywane "komputer" lub "konsola".
Łatwo wszak jest zwalić winę na gry. Te nie mogą się bronić, a twórcy zazwyczaj nie wdają się w dyskusje czy pyskówki z mediami. Z resztą - kto chciałby opublikować ich zdanie, które kłóci się z ideą oczerniania gier? Nikt, bo nagle może się okazać, że Pan Psycholog-Specjalista-Od-Ciężkich-Przypadków nie ma racji. A to z jednego powodu - winni są rodzice.
Właśnie tak! Ty, drogi rodzicu, ponosisz odpowiedzialność za potencjalne zepsucie swojej pociechy. Tak się bowiem składa, że o ograniczeniach dotyczących sprzedaży alkoholu, papierosów i pornosów wie każdy. Od lat 18, koniec, kropka. Oczywiście, młodzież i tak ma dostęp do tych rzeczy, ale bez udziału rodziny. Z grami zaś sprawa jest trochę bardziej skomplikowana.
Powstają produkcje, w których poziom brutalności jest naprawdę wysoki. W niektórych jest to swoisty środek artystyczny, rzecz niezbędna w formie - i wtedy ma sens. Są to najczęściej produkcje kierowane do dorosłych. Gry, w których przemoc występuje "sztuka dla sztuki" są najczęściej mierne i krytykowane przez całą branżę. Ale o tym żaden profesor nie wspomni, bo jeszcze się okaże, że gracze to porządni i normalni ludzie.
Taki telewizyjny strażnik moralności, w potoku żółci wylewanej na gry, zapomina najczęściej o dwóch rzeczach. Po pierwsze, każda gra, w zależności od treści, dostaje odpowiednie oznaczenie wiekowe od PEGI (Pan European Game Information). Standardy, według których instytucja ta przyznaje oceny wiekowe, są dość surowe. Na każdym pudełku znajduje się więc spory znaczek z liczbą oznaczającą minimalny wiek niezbędny do zakupu danej gry. Dodatkowo, PEGI stosuje szereg innych oznaczeń, które informują o: przemocy, seksie lub elementach erotycznych, wulgarnym języku, dyskryminacji, używkach oraz możliwości przestraszenia małych dzieci. Jeśli w treści gry znajdują się nawet śladowe ilości któregokolwiek z wymienionych elementów, dostaje ona na pudełko odpowiednią ikonkę.
Druga sprawa w kwestii "wypadków spowodowanych grami" to tło i inne okoliczności, o których media najczęściej nie wspominają. Jeśli tak zagłębimy się w szkolne masakry i inne przerażające wydarzenia, za które winą obarczano gry, okazuje się, że napastnik najczęściej nie był zrównoważony psychicznie. Miewał problemy w domu, w szkole, prawdopodobne nawet, że zwrócił na to uwagę szkolny psycholog. Tylko czy kogoś to interesuje? Pewnie nie, bo trudno jest przyznać, że to społeczna/rodzicielska/przyjacielska znieczulica doprowadziła do tragedii. Łatwiej wszystko zrzucić na przedmioty martwe.
Tak samo łatwo jest kupić dziecku gierkę - "żeby mieć święty spokój". Bo nasz kochany synek lub córeczka zamkną się w pokoju i nie będą truły przez cały następny tydzień. To, że właśnie szlachtują przeciwnika mieczem lub puszczają w niego serię z karabinu nie ma najmniejszego znaczenia. Ważne, że są cicho.
I teraz, drogi rodzicu, odpowiedz sobie na pytanie: czy kiedykolwiek spojrzałeś na oznaczenia gry, którą właśnie kupiłeś? Czy w ogóle zainteresowałeś się co robi Twoje dziecko na komputerze czy konsoli? Bo być może właśnie ukochany Maciuś, Pawełek lub Jacuś używa programu, na którym widnieje wielka liczba "18". Jeśli na pytania odpowiedziałeś twierdząco - gratuluję, tak trzymaj. Jeśli przecząco - cóż, może zastanów się, czy naprawdę zależy Ci na własnym dziecku. Bo zapewnienie mu jedzenia, spania i rozrywki to nie wszystko.
Jak wszystko, gry też są dla ludzi, ale należy ich używać mądrze. A w tej kwestii, wyjątkowo, rodzice wykazują się masową głupotą i ignorancją. Stąd też mój apel.
Łatwo wszak jest zwalić winę na gry. Te nie mogą się bronić, a twórcy zazwyczaj nie wdają się w dyskusje czy pyskówki z mediami. Z resztą - kto chciałby opublikować ich zdanie, które kłóci się z ideą oczerniania gier? Nikt, bo nagle może się okazać, że Pan Psycholog-Specjalista-Od-Ciężkich-Przypadków nie ma racji. A to z jednego powodu - winni są rodzice.
Właśnie tak! Ty, drogi rodzicu, ponosisz odpowiedzialność za potencjalne zepsucie swojej pociechy. Tak się bowiem składa, że o ograniczeniach dotyczących sprzedaży alkoholu, papierosów i pornosów wie każdy. Od lat 18, koniec, kropka. Oczywiście, młodzież i tak ma dostęp do tych rzeczy, ale bez udziału rodziny. Z grami zaś sprawa jest trochę bardziej skomplikowana.
Powstają produkcje, w których poziom brutalności jest naprawdę wysoki. W niektórych jest to swoisty środek artystyczny, rzecz niezbędna w formie - i wtedy ma sens. Są to najczęściej produkcje kierowane do dorosłych. Gry, w których przemoc występuje "sztuka dla sztuki" są najczęściej mierne i krytykowane przez całą branżę. Ale o tym żaden profesor nie wspomni, bo jeszcze się okaże, że gracze to porządni i normalni ludzie.
Taki telewizyjny strażnik moralności, w potoku żółci wylewanej na gry, zapomina najczęściej o dwóch rzeczach. Po pierwsze, każda gra, w zależności od treści, dostaje odpowiednie oznaczenie wiekowe od PEGI (Pan European Game Information). Standardy, według których instytucja ta przyznaje oceny wiekowe, są dość surowe. Na każdym pudełku znajduje się więc spory znaczek z liczbą oznaczającą minimalny wiek niezbędny do zakupu danej gry. Dodatkowo, PEGI stosuje szereg innych oznaczeń, które informują o: przemocy, seksie lub elementach erotycznych, wulgarnym języku, dyskryminacji, używkach oraz możliwości przestraszenia małych dzieci. Jeśli w treści gry znajdują się nawet śladowe ilości któregokolwiek z wymienionych elementów, dostaje ona na pudełko odpowiednią ikonkę.
Druga sprawa w kwestii "wypadków spowodowanych grami" to tło i inne okoliczności, o których media najczęściej nie wspominają. Jeśli tak zagłębimy się w szkolne masakry i inne przerażające wydarzenia, za które winą obarczano gry, okazuje się, że napastnik najczęściej nie był zrównoważony psychicznie. Miewał problemy w domu, w szkole, prawdopodobne nawet, że zwrócił na to uwagę szkolny psycholog. Tylko czy kogoś to interesuje? Pewnie nie, bo trudno jest przyznać, że to społeczna/rodzicielska/przyjacielska znieczulica doprowadziła do tragedii. Łatwiej wszystko zrzucić na przedmioty martwe.
Tak samo łatwo jest kupić dziecku gierkę - "żeby mieć święty spokój". Bo nasz kochany synek lub córeczka zamkną się w pokoju i nie będą truły przez cały następny tydzień. To, że właśnie szlachtują przeciwnika mieczem lub puszczają w niego serię z karabinu nie ma najmniejszego znaczenia. Ważne, że są cicho.
I teraz, drogi rodzicu, odpowiedz sobie na pytanie: czy kiedykolwiek spojrzałeś na oznaczenia gry, którą właśnie kupiłeś? Czy w ogóle zainteresowałeś się co robi Twoje dziecko na komputerze czy konsoli? Bo być może właśnie ukochany Maciuś, Pawełek lub Jacuś używa programu, na którym widnieje wielka liczba "18". Jeśli na pytania odpowiedziałeś twierdząco - gratuluję, tak trzymaj. Jeśli przecząco - cóż, może zastanów się, czy naprawdę zależy Ci na własnym dziecku. Bo zapewnienie mu jedzenia, spania i rozrywki to nie wszystko.
Jak wszystko, gry też są dla ludzi, ale należy ich używać mądrze. A w tej kwestii, wyjątkowo, rodzice wykazują się masową głupotą i ignorancją. Stąd też mój apel.