Wszyscy ekscytują się prawyborami w Platformie. Nie potrafię zrozumieć dlaczego. Nigdy nie pasjonował mnie wrestling (parafrazując definicję piłki nożnej autorstwa Gary’ego Linkera – wrestling to taka dyscyplina sportu, w której dwóch facetów bije się na ringu markując ciosy a na końcu i tak wygrywa Hulk Hogan, czyli najsłynniejszy amerykański zawodnik). Prawybory w PO przypominają takie widowisko. Wszyscy wiedzą (lub powinni wiedzieć), że wygra Hulk Hogan (w tym wypadku- Bronisław Komorowski), ale mimo to się ekscytują.
Przebieg pojedynku wyraźnie pokazuje, kto jest faworytem. Komorowski prowadzi z Sikorskim 3-0 (na Komorowskiego postawili już Władysław Bartoszewski, Lech Wałęsa i Danuta Wałęsa). Wewnątrz Platformy sytuacja będzie wyglądała podobnie. Wskazują na to robione ad hoc badania posłów („Newsweek”) i działaczy terenowych („Gazeta Wyborcza”). Za Komorowskim przemawia jeden decydujący czynnik – nie był w Prawie i Sprawiedliwości. Wśród polityków Platformy dominuje przekonanie, że polityka, który dołączył do PO z partii Jarosława Kaczyńskiego, nie można traktować do końca jako swojego.
Donald Tusk jest zbyt wytrawnym politykiem, by rezygnować ze startu w wyścigu prezydenckim nie upewniając się, że ma go kto w tej walce zastąpić. Już wcześniej musiał ocenić potencjalne szanse i postawić na Komorowskiego. Mógł też bez większych obaw ogłosić prawybory, bo wiedział, że w wewnątrzpartyjnej rywalizacji Sikorski nie ma szans. Premier nie ryzykował też, że ta rywalizacja doprowadzi do podziału w PO. Z prostej przyczyny – Sikorskiego i Komorowskiego łączy jedno – żaden z nich nie zbudował wewnątrz PO swojego zaplecza politycznego.
Cały manewr z prawyborami był majstersztykiem ze strony Tuska – minimalne ryzyko (że wygra Sikorski) połączone z pewną wygraną (w postaci licznych pochwał za postawienie na wewnątrzpartyjną demokrację). Na bezrybiu i rak ryba. W obliczu kulającej demokracji (w obu największych partiach) taki wrestling to już coś.
Donald Tusk jest zbyt wytrawnym politykiem, by rezygnować ze startu w wyścigu prezydenckim nie upewniając się, że ma go kto w tej walce zastąpić. Już wcześniej musiał ocenić potencjalne szanse i postawić na Komorowskiego. Mógł też bez większych obaw ogłosić prawybory, bo wiedział, że w wewnątrzpartyjnej rywalizacji Sikorski nie ma szans. Premier nie ryzykował też, że ta rywalizacja doprowadzi do podziału w PO. Z prostej przyczyny – Sikorskiego i Komorowskiego łączy jedno – żaden z nich nie zbudował wewnątrz PO swojego zaplecza politycznego.
Cały manewr z prawyborami był majstersztykiem ze strony Tuska – minimalne ryzyko (że wygra Sikorski) połączone z pewną wygraną (w postaci licznych pochwał za postawienie na wewnątrzpartyjną demokrację). Na bezrybiu i rak ryba. W obliczu kulającej demokracji (w obu największych partiach) taki wrestling to już coś.