Morderstwo jednego z liderów Hamasu przez izraelskich agentów służb specjalnych wywołało liczne komentarze i głośną krytykę na całym świecie. Ale jak słusznie zauważa Andrew Roberts, takie działania są czymś względnie normalnym.
Rzecz dość niezwykła – dzisiaj odwołam się do bardzo ciekawego tekstu Andrew Robertsa na łamach środowego „Financial Times”, w którym autor zastanawia się czy przeprowadzane przez państwa morderstwa/zabójstwa są czymś usprawiedliwionym i czy aby działania tego typu w jakimś stopniu nie stanowią dla niego czynnika delegitymizującego? Odwołam się do tekstu Robertsa, bo sam ciekawszych przykładów raczej nie podam.
Na początek przypomnienie: 19 stycznia w dubajskim hotelu zamordowany został jeden z liderów Hamasu. Od razu podejrzenie skierowano na Izrael bo kto inny, jak nie właśnie Izraelczycy mieli w tym interes? Afera ma wymiar międzynarodowy, bowiem zamachowcy posługiwali się skradziony paszportami – głównie Izraelczyków mających podwójne obywatelstwo. Aż 14 podejrzanych otrzymało karty kredytowe z takich amerykańskich banków jak MetaBank i Paynooer (który ma również filię w Petah Tikva).
Jak pisze Roberts, akcja w Dubaju przypomni światu, że Izrael jest w stanie wojny z Hamasem, Fatahem i Hezbollahem, a tego rodzaju morderstwa są jedną z metod prowadzenia walki. O ile kontrowersyjne wydaje się stwierdzenie, ze Izrael prowadzi wojnę z Fatahem (wręcz przeciwnie, w przeszłości nawet dozbrajał tę grupę), to ciekawe wydają się przykłady. Roberts odwołuje się choćby do zgody Churchilla na zabicie Reinharda Heydricha, porwania lub zamordowania generała Heinricha Kreipego z Krety i Erwina Rommela.
Jeszcze bardziej interesujący jest zapomniany już incydent z 1985 roku, kiedy to wywiad francuski zatopił należący do Greenpeace kuter „Rainbow Warrior”. W akcji zginął fotoreporter. W 2004 roku Rosjanie w stolicy Kataru, Doha, wysadzili w powietrze Czeczena Zelimchana Jandarbijewa. W 2006 roku zamordowano Aleksandra Litwinienkę. Przez wiele lat podobne metody stosowało CIA, które obecnie postuluje chęć powrotu do nich.
Choć tego rodzaju morderstwa mogą oburzać i szokować (czy państwu demokratycznemu przystoją tego rodzaju działania?), będą kontynuowane. Jak stwierdził po zamachu w Monachium w 1972 roku izraelski agent Mossadu, za każdym razem, gdy wywiad posiada odpowiednie informacje, a akcja jest korzystna politycznie, Izrael atakuje swoich wrogów: „tworzymy formę odstraszania, zmuszamy ich, aby przyjęli pozycje obronne i zaprzestali myślenia o jakichkolwiek atakach”.
Ta strategia z lat siedemdziesiątych nadal obowiązuje. Bo działa. W ten sposób Rosjanie wyeliminowali naczelnych dowódców czeczeńskich. Gdyby nie działała, Izrael nie zamordowałby w Dubaju Palestyńczyka i nie upewniłby się, że o akcji usłyszy świat – a więc także i wrogowie Izraela. O to przecież chodziło – by wszyscy wiedzieli, że jeśli ktoś chce zaatakować Izrael, nigdzie i nigdy nie będzie już bezpieczny.
Na początek przypomnienie: 19 stycznia w dubajskim hotelu zamordowany został jeden z liderów Hamasu. Od razu podejrzenie skierowano na Izrael bo kto inny, jak nie właśnie Izraelczycy mieli w tym interes? Afera ma wymiar międzynarodowy, bowiem zamachowcy posługiwali się skradziony paszportami – głównie Izraelczyków mających podwójne obywatelstwo. Aż 14 podejrzanych otrzymało karty kredytowe z takich amerykańskich banków jak MetaBank i Paynooer (który ma również filię w Petah Tikva).
Jak pisze Roberts, akcja w Dubaju przypomni światu, że Izrael jest w stanie wojny z Hamasem, Fatahem i Hezbollahem, a tego rodzaju morderstwa są jedną z metod prowadzenia walki. O ile kontrowersyjne wydaje się stwierdzenie, ze Izrael prowadzi wojnę z Fatahem (wręcz przeciwnie, w przeszłości nawet dozbrajał tę grupę), to ciekawe wydają się przykłady. Roberts odwołuje się choćby do zgody Churchilla na zabicie Reinharda Heydricha, porwania lub zamordowania generała Heinricha Kreipego z Krety i Erwina Rommela.
Jeszcze bardziej interesujący jest zapomniany już incydent z 1985 roku, kiedy to wywiad francuski zatopił należący do Greenpeace kuter „Rainbow Warrior”. W akcji zginął fotoreporter. W 2004 roku Rosjanie w stolicy Kataru, Doha, wysadzili w powietrze Czeczena Zelimchana Jandarbijewa. W 2006 roku zamordowano Aleksandra Litwinienkę. Przez wiele lat podobne metody stosowało CIA, które obecnie postuluje chęć powrotu do nich.
Choć tego rodzaju morderstwa mogą oburzać i szokować (czy państwu demokratycznemu przystoją tego rodzaju działania?), będą kontynuowane. Jak stwierdził po zamachu w Monachium w 1972 roku izraelski agent Mossadu, za każdym razem, gdy wywiad posiada odpowiednie informacje, a akcja jest korzystna politycznie, Izrael atakuje swoich wrogów: „tworzymy formę odstraszania, zmuszamy ich, aby przyjęli pozycje obronne i zaprzestali myślenia o jakichkolwiek atakach”.
Ta strategia z lat siedemdziesiątych nadal obowiązuje. Bo działa. W ten sposób Rosjanie wyeliminowali naczelnych dowódców czeczeńskich. Gdyby nie działała, Izrael nie zamordowałby w Dubaju Palestyńczyka i nie upewniłby się, że o akcji usłyszy świat – a więc także i wrogowie Izraela. O to przecież chodziło – by wszyscy wiedzieli, że jeśli ktoś chce zaatakować Izrael, nigdzie i nigdy nie będzie już bezpieczny.