Jarosław Kaczyński nie zachowuje się jak polityk. Pełni rolę strażnika pamięci swojego brata. I staje się coraz bardziej nieprzewidywalny.
Sejmowe kuluary. Listopad 2010. Znany poseł PiS spotyka byłego polityka tej partii (obecnie w PJN).
- Co słychać? Jak idzie walka? - pyta poseł PiS.
- Walka o co? - dziwi się poseł PJN.
- Jak to o co? O prawdę! - odpowiada poważnym tonem poseł PiS.
Ten krótki dialog dobrze oddaje nastroje w PiS. Ugrupowanie Jarosława Kaczyńskiego nie mieści się już w ramach politologicznej definicji partii. Jej głównym celem nie jest walka o zdobycie i utrzymanie władzy. Cel numer jeden to walka o prawdę. Wystarczy przytoczyć kilka wypowiedzi szefa PiS. - Jesteśmy ciągle w drodze, idziemy ku prawdzie. Jestem głęboko przekonany, że ta prawda jest coraz bliżej.(...) Trzeba wierzyć, że dzień prawdy, który będzie jednocześnie dniem zwycięstwa dobra, nadejdzie - mówił były premier podczas ostatniego marszu na Krakowskim Przedmieściu. Jego słowa bardziej pasują do kaznodziei, niż polityka. Do kaznodziejskiej retoryki dochodzi nieprzewidywalność.
Sejm. Początek lipca 2010. Grzegorz Schetyna właśnie został wybrany na marszałka. Jarosław Kaczyński ogląda wydruk z głosowania, z którego wynika, że niektórzy posłowie PiS zamiast podnieść rękę przeciw Schetynie wstrzymali się od głosu. Wśród nich - Joanna Kluzik-Rostkowoska i Lena Dąbkowska – Cichocka (wtedy jeszcze posłanki PiS). Kaczyński wpada we wściekłość. - Powiedział publicznie, że Joanna Kluzik-Rostkowska nie jest godna zaufania. Następnie rzucił Lenie w twarz, że zawdzięcza mandat jego bratu, więc powinna się go zrzec – relacjonuje jeden ze świadków. Posłowie PiS byli zszokowani reakcją prezesa.
Nieprzewidywalność lidera Prawa i Sprawiedliwości zatacza coraz szersze kręgi. Najpierw obarczył Donalda Tuska moralną odpowiedzialnością za katastrofę smoleńską. Ostatnio orzekł pośrednią winę Bronisława Komorowskiego za śmierć trojga polityków PiS, którzy do Smoleńska (rzekomo przez ówczesnego marszałka sejmu) musieli polecieć samolotem.
Nic mi do tego, w jaki sposób ból po stracie bliskich przeżywa Jarosław Kaczyński, jako osoba prywatna. Problem polega na tym, że jest on równocześnie szefem największej partii opozycyjnej, a swój prywatny ból przekłada na polityczny bojkot premiera i prezydenta. Przez to Prawo i Sprawiedliwość staje się partią antysystemową i zbliża się granicy, za którą członkowie PiS nie będą mieli wyboru. Pozostanie im założyć biało-czerwone opaski, zapalić pochodnie i zejść do podziemia.
Grzegorz Łakomski
- Co słychać? Jak idzie walka? - pyta poseł PiS.
- Walka o co? - dziwi się poseł PJN.
- Jak to o co? O prawdę! - odpowiada poważnym tonem poseł PiS.
Ten krótki dialog dobrze oddaje nastroje w PiS. Ugrupowanie Jarosława Kaczyńskiego nie mieści się już w ramach politologicznej definicji partii. Jej głównym celem nie jest walka o zdobycie i utrzymanie władzy. Cel numer jeden to walka o prawdę. Wystarczy przytoczyć kilka wypowiedzi szefa PiS. - Jesteśmy ciągle w drodze, idziemy ku prawdzie. Jestem głęboko przekonany, że ta prawda jest coraz bliżej.(...) Trzeba wierzyć, że dzień prawdy, który będzie jednocześnie dniem zwycięstwa dobra, nadejdzie - mówił były premier podczas ostatniego marszu na Krakowskim Przedmieściu. Jego słowa bardziej pasują do kaznodziei, niż polityka. Do kaznodziejskiej retoryki dochodzi nieprzewidywalność.
Sejm. Początek lipca 2010. Grzegorz Schetyna właśnie został wybrany na marszałka. Jarosław Kaczyński ogląda wydruk z głosowania, z którego wynika, że niektórzy posłowie PiS zamiast podnieść rękę przeciw Schetynie wstrzymali się od głosu. Wśród nich - Joanna Kluzik-Rostkowoska i Lena Dąbkowska – Cichocka (wtedy jeszcze posłanki PiS). Kaczyński wpada we wściekłość. - Powiedział publicznie, że Joanna Kluzik-Rostkowska nie jest godna zaufania. Następnie rzucił Lenie w twarz, że zawdzięcza mandat jego bratu, więc powinna się go zrzec – relacjonuje jeden ze świadków. Posłowie PiS byli zszokowani reakcją prezesa.
Nieprzewidywalność lidera Prawa i Sprawiedliwości zatacza coraz szersze kręgi. Najpierw obarczył Donalda Tuska moralną odpowiedzialnością za katastrofę smoleńską. Ostatnio orzekł pośrednią winę Bronisława Komorowskiego za śmierć trojga polityków PiS, którzy do Smoleńska (rzekomo przez ówczesnego marszałka sejmu) musieli polecieć samolotem.
Nic mi do tego, w jaki sposób ból po stracie bliskich przeżywa Jarosław Kaczyński, jako osoba prywatna. Problem polega na tym, że jest on równocześnie szefem największej partii opozycyjnej, a swój prywatny ból przekłada na polityczny bojkot premiera i prezydenta. Przez to Prawo i Sprawiedliwość staje się partią antysystemową i zbliża się granicy, za którą członkowie PiS nie będą mieli wyboru. Pozostanie im założyć biało-czerwone opaski, zapalić pochodnie i zejść do podziemia.
Grzegorz Łakomski