Wolę już słuchać Dody niż wodolejstwa naszych polityków – oświadczył mi pewien znajomy. I coś w tym jest. Gromkie zapowiedzi, obietnice i zapewnienia nie wytrzymują próby czasu. Słowa polityków tracą na znaczeniu, dziś mówi się jedno, jutro drugie. Panta rhei, wszystko płynie, nic nie jest trwałe. Chociaż zaraz, chwila… Nie wszystko płynie. Pewien okręt podwodny, o którym się spekuluje, że może być zakupiony przez Polskę, ma z pływaniem problemy…
Jednak o okręcie za chwilę. Teraz jeszcze o piórkowej wadze słów polityków. Pomińmy różnice między Jarosławem Kaczyńskim kampanijnym i Jarosławem Kaczyńskim postkampanijnym, bo to już nudna klasyka z cyklu Dr Jekyll i Mr Hyde. Ale na przykład administrujący krajem Donald Tusk zapewniał, że nie tknie OFE, po czym walnął fundusze po karku. Minister Cezary Grabarczyk po wsadzeniu kwiatów do wazonu oświadczył, że na kolei nastąpi poprawa. Po czym rząd obciął pieniądze na rozwój infrastruktury kolejowej. Liderzy PJN zapowiadali stworzenie PiS-bis, czyli łagodnej wersji PiS. Lecz teraz jawią się w sprawach gospodarczych jako PO-bis z początków jej istnienia, gdy była ona liberalną. Wolnorynkowy kurs PJN można przyjąć z zadowoleniem, co jednak nie zmienia faktu, że słowa płyną, lecz nic z nich trwałego nie wynika.
Ale bywają sytuacje, w których zamiast słów panuje milczenie. I wcale nie jest z tego powodu lepiej. Zwłaszcza, gdy rzecz dotyczy setek milionów euro, życia marynarzy i kondycji polskich sił zbrojnych. I w tym momencie, ku mojemu zaskoczeniu, muszę wrócić do sprawy, którą opisałem już 12 stycznia. Przypomnę ją krótko, bo kto chce poznać detale, może sięgnąć do tekstu „Grecka tragedia”.
Otóż parę lat temu Grecja zakupiła w niemieckiej stoczni kilka okrętów podwodnych typu U-214. Pierwszy z nich, ochrzczony jako Papanikolis, okazał się bublem. Przeciekał i groził poważnymi awariami. Toteż Grecy odmówili jego odebrania. Niemiecki koncern TKMS, producent U-214, podjął się usunięcia usterek i co jakiś czas informował, że Papanikolis jest już cacy. A Grecy dalej swoje. Toteż Niemcy zaczęli grozić, że zamkną stocznię w greckiej Skaramandze, która to stocznia do nich należała. Przełom nastąpił w chwili, gdy pojawił się arabski inwestor, gotowy kupić od Niemców stocznię. Prawdopodobnie warunkiem dokonania transakcji było wciśnięcie komuś felernego Papanikolisa. Faktem jest, że Grecy niespodziewanie oznajmili, iż Papanikolis jest absolutnie cacy i go odbiorą. I tu pojawia się polski wątek. W październiku minionego roku szef MON Bogdan Klich wziął udział w greckich targach broni, a w tamtejszych mediach zaczęto spekulować, że Papanikolisa może kupić właśnie Polska. Chociaż sprawę potencjalnego zakupu opisały też nasze media, Klich sprawę zmilczał. Nie oznajmił: „Nie kupimy Papanikolisa”.
Ciąg dalszy następuje. 20 stycznia dowódca naszej marynarki wojennej, admirał Tomasz Mathea, także bawił w Grecji, gdzie m.in. odbył rozmowy z dowódcami greckiej marynarki wojennej. W mediach znów pojawiły się przecieki, że Polska jest zainteresowana nabyciem okrętów podwodnych. I znów nikt tych informacji nie zdementował.
A sam, rzekomo sprawny, Papanikolis? No cóż, w grudniu przepłynął z Niemiec do Grecji. A raczej się dokolebał. Po drodze zgubił sensor sonaru do wykrywania min i stracił część zewnętrznej warstwy ochronnej, przez co po dobiciu do portu wyglądał jak ostrzelany. Biedni Grecy do rana uwijali się jak w ukropie, aby chociaż z wyglądu okręt wyglądał reprezentacyjnie podczas uroczystości podniesienia na nim bandery. Nic więc dziwnego, że Grecja, choć zapłaciła za Papanikolisa grubo ponad 500 mln euro, jest teraz gotowa go sprzedać za marne 300 milionów. Komu, komu? Może Polsce? A minister Klich nie zaprzecza…
W całej sprawie są jeszcze dwa nader istotne elementy. Pierwszy to taki, że według „Der Spiegel” firma, która jest dystrybutorem stoczni w Kilonii, wydała 55 mln euro na „niejasne cele”. I że prokuratura w Monachium prowadzi śledztwo w sprawie przekupstwa i malwersacji w sprawie sprzedaży okrętów Grekom. Drugi, tym razem nasz rodzimy element, to marna kondycja Stoczni Marynarki Wojennej w Gdyni, której grozi bankructwo. Jeżeli do niego dojdzie, to polskie okręty, łącznie z nowo zakupionymi, będą mogły być modernizowane i remontowane wyłącznie w zagranicznych stoczniach. Na przykład w Kilonii…
Konkludując – jeżeli Polska zdecyduje się na zakup niemieckich okrętów, a szczególnie Papanikolisa, to całą transakcję powinno z mety zbadać CBA, o minister Julii Piterze nie wspominając. Dlatego byłoby ładnie, gdyby szef resortu nie nabierał wody w usta i ujawnił, co myśli o greckich – niemieckich łodziach.
Ale pisząc to, mam świadomość, że wpadam w sprzeczność. Bo jeżeli słowa polityków straciły na wadze, to jaki jest sens domagania się deklaracji ze strony Klicha? Takie to czasy, że mówienie i milczenie polityków mają podobną wymowę.
Ale bywają sytuacje, w których zamiast słów panuje milczenie. I wcale nie jest z tego powodu lepiej. Zwłaszcza, gdy rzecz dotyczy setek milionów euro, życia marynarzy i kondycji polskich sił zbrojnych. I w tym momencie, ku mojemu zaskoczeniu, muszę wrócić do sprawy, którą opisałem już 12 stycznia. Przypomnę ją krótko, bo kto chce poznać detale, może sięgnąć do tekstu „Grecka tragedia”.
Otóż parę lat temu Grecja zakupiła w niemieckiej stoczni kilka okrętów podwodnych typu U-214. Pierwszy z nich, ochrzczony jako Papanikolis, okazał się bublem. Przeciekał i groził poważnymi awariami. Toteż Grecy odmówili jego odebrania. Niemiecki koncern TKMS, producent U-214, podjął się usunięcia usterek i co jakiś czas informował, że Papanikolis jest już cacy. A Grecy dalej swoje. Toteż Niemcy zaczęli grozić, że zamkną stocznię w greckiej Skaramandze, która to stocznia do nich należała. Przełom nastąpił w chwili, gdy pojawił się arabski inwestor, gotowy kupić od Niemców stocznię. Prawdopodobnie warunkiem dokonania transakcji było wciśnięcie komuś felernego Papanikolisa. Faktem jest, że Grecy niespodziewanie oznajmili, iż Papanikolis jest absolutnie cacy i go odbiorą. I tu pojawia się polski wątek. W październiku minionego roku szef MON Bogdan Klich wziął udział w greckich targach broni, a w tamtejszych mediach zaczęto spekulować, że Papanikolisa może kupić właśnie Polska. Chociaż sprawę potencjalnego zakupu opisały też nasze media, Klich sprawę zmilczał. Nie oznajmił: „Nie kupimy Papanikolisa”.
Ciąg dalszy następuje. 20 stycznia dowódca naszej marynarki wojennej, admirał Tomasz Mathea, także bawił w Grecji, gdzie m.in. odbył rozmowy z dowódcami greckiej marynarki wojennej. W mediach znów pojawiły się przecieki, że Polska jest zainteresowana nabyciem okrętów podwodnych. I znów nikt tych informacji nie zdementował.
A sam, rzekomo sprawny, Papanikolis? No cóż, w grudniu przepłynął z Niemiec do Grecji. A raczej się dokolebał. Po drodze zgubił sensor sonaru do wykrywania min i stracił część zewnętrznej warstwy ochronnej, przez co po dobiciu do portu wyglądał jak ostrzelany. Biedni Grecy do rana uwijali się jak w ukropie, aby chociaż z wyglądu okręt wyglądał reprezentacyjnie podczas uroczystości podniesienia na nim bandery. Nic więc dziwnego, że Grecja, choć zapłaciła za Papanikolisa grubo ponad 500 mln euro, jest teraz gotowa go sprzedać za marne 300 milionów. Komu, komu? Może Polsce? A minister Klich nie zaprzecza…
W całej sprawie są jeszcze dwa nader istotne elementy. Pierwszy to taki, że według „Der Spiegel” firma, która jest dystrybutorem stoczni w Kilonii, wydała 55 mln euro na „niejasne cele”. I że prokuratura w Monachium prowadzi śledztwo w sprawie przekupstwa i malwersacji w sprawie sprzedaży okrętów Grekom. Drugi, tym razem nasz rodzimy element, to marna kondycja Stoczni Marynarki Wojennej w Gdyni, której grozi bankructwo. Jeżeli do niego dojdzie, to polskie okręty, łącznie z nowo zakupionymi, będą mogły być modernizowane i remontowane wyłącznie w zagranicznych stoczniach. Na przykład w Kilonii…
Konkludując – jeżeli Polska zdecyduje się na zakup niemieckich okrętów, a szczególnie Papanikolisa, to całą transakcję powinno z mety zbadać CBA, o minister Julii Piterze nie wspominając. Dlatego byłoby ładnie, gdyby szef resortu nie nabierał wody w usta i ujawnił, co myśli o greckich – niemieckich łodziach.
Ale pisząc to, mam świadomość, że wpadam w sprzeczność. Bo jeżeli słowa polityków straciły na wadze, to jaki jest sens domagania się deklaracji ze strony Klicha? Takie to czasy, że mówienie i milczenie polityków mają podobną wymowę.