Z mediów ostatnio wieje nudą. Zamiast grzejących emocje sporów o krzyż, zdradę narodową, kolonizację Polski, głupotę i obłudę, mamy OFE, stan finansów publicznych, KRUS, reformę służby zdrowia. Tylko „Nasz Dziennik” i „Gazeta Polska” trzymają jeszcze poziom równy z glebą naszą umiłowaną, bo polską.
Potupałem wieczorem 10 marca na Krakowskie Przedmieście pod prezydencki pałac. Było to jeszcze zanim przymaszerował główny pochód tak zwanych obrońców krzyża. Przed pałacem stała już ich awangarda – kilkadziesiąt osób pod flagami i transparentami. Jakiś człowiek przez megafon namaszczonym głosem kaznodziei oznajmił, że sprawdził długoterminową prognozę pogody. Z prognozy wynika – prawił – że w dniu, w którym prezydent Bronisław Komorowski ma lecieć do Rzymu na beatyfikację papieża, „też ma być mgła”. I że prezydent też może z Rzymu nie wrócić. I że byłoby bardzo pięknie, gdyby zabrał na pokład całą swoją ekipę. – Amen – zasepleniła stojąca obok mnie z różańcem w dłoniach staruszka, ukazując w uśmiechu cztery zęby. Potem podreptała w kierunku transparentu głoszącego, że gdyby premier Tusk miał honor, to by sobie w głowę strzelił.
Obrońcy krzyża nie mogliby sobie strzelić w głowy nawet gdyby chcieli, bo pomiędzy uszami mają mgłę. Ale nie relacjonuję tego co widziałem aby dumać nad zdrowiem ich umysłów. Nurtuje mnie inne pytanie. A gdyby tak prof. Leszek Balcerowicz chciał urządzić manifestację przed gmachem Ministerstwa Finansów pod hasłem „Rostowski musi odejść”, to ilu by zebrał zwolenników? Dawniej, gdy w mediach było ciekawie, napisałbym, że niewielu. Dziś nie wiem. Bo jeżeli za przyczyną opozycyjnej partii ekonomistów media wybijają na czoło sprawy gospodarcze, jeżeli w dodatku rosną ceny żywności, to kto wie?
Ekonomia zaczyna interesować zwykłych zjadaczy chleba, gdy w gospodarce nie dzieje się dobrze. A może być naprawdę ciężko. Siedmiu ekonomistów z Międzynarodowego Funduszu Walutowego ostrzegło, że instytucje finansowe nie wyciągnęły wniosków z poprzedniego kryzysu i powielają stare błędy. Ich zdaniem może to doprowadzić do tego, że globalny kryzys gospodarczy wkrótce wybuchnie ponownie – i to ze zdwojoną siłą. Światową gospodarką mogą mocno zachwiać również takie tragiczne wydarzenia, jak trzęsienie ziemi w Azji Południowo-Wschodniej.
A my musimy posprzątać własne podwórko. Zacząć zmniejszać deficyt finansów publicznych, odbiurokratyzować gospodarkę, obciąć przywileje emerytalne, wydłużyć wiek emerytalny, przeprowadzić reformę służby zdrowia… To już teraz budzi opór. I to na różnych poziomach. Na przykład prezydenci Krakowa, Poznania i Wrocławia wspólnie wystąpili w środę przeciwko pomysłowi ministra finansów, który chce nakazać samorządom radykalną redukcję ich deficytu budżetowego. Według samorządowców, doprowadzi to do zapaści inwestycyjnej miast. Prezydenci mają na poparcie swej tezy konkretne wyliczenia. Przy okazji sugerują też, aby minister zajął się rządowymi długami, bo oni swoje spłacają. Wątpię, aby Kraków, Poznań i Wrocław poparł taki Pułtusk. Już szybciej Jarosław lub Krzyż Wielkopolski.
Jeżeli dodamy do tego światowy wzrost cen żywności i paliw, a co za tym idzie, groźbę wzrostu inflacji, to nie dziwota, że prezesowi największej partii opozycyjnej prawdopodobnie wcale nie pali się do przejęcia władzy. Po wyborach fotel premiera może przypominać fotel w gabinecie dentystycznym – niby trzeba leczyć, ale bolesne to bywa. Zwłaszcza jak trzeba to, co najbardziej zepsute, wyrwać z korzeniami.
Mam taką oto teorię, że prezes Kaczyński z rozmysłem pozbawia się zdolności koalicyjnej i z rozmysłem radykalizuje. Chce on mieć w przyszłym Sejmie znowu najsilniejszą partię opozycyjną. Złożoną z jednostek zdyscyplinowanych, może i miernych oraz biernych, ale wiernych jak poseł Mariusz Błaszczak. I z rozmysłem snuje bajania o przyczynach katastrofy smoleńskiej czy o gospodarce. Teraz spot reklamowy wypuścił, w którym oskarża Donalda Tuska i Jerzego Buzka, że obiecywali wczasy pod palmą, a teraz pieniądze z OFE zabierają… Tu dygresja – członkiem rządu Buzka był Lech Kaczyński. Którego w spocie, przy boku Buzka, nie widać.
Twardy elektorat PiS przełknie wszystko. A gdy rządząca ekipa zużyje się w niepopularnych reformach a w dodatku przyjdzie gospodarcza koniunktura, to Jarosław Kaczyński nagle znów złagodnieje i zademonstruje ogromną zdolność koalicyjną. Tak jak niegdyś z Samoobroną i LPR, tak będzie mógł koalicyjnie współdziałać z SLD, z PSL, z Platformą, z PJN – z każdym. Oczywiście, proszę Państwa, dla dobra Polski. Pod jednym tylko warunkiem – że PiS będzie daniem głównym, a koalicjanci przystawkami. Bo prezes wie, kiedy warto sięgać po konfitury. Teraz, czyli po najbliższych wyborach, stanowczo nie warto. Lepiej grzać ciepłe ławy opozycji.
Rachuby te mogą się nie sprawdzić. W Estonii na przykład wybory parlamentarne wygrała koalicja rządząca pod wodzą Andrusa Ansipa. Wygrała, mimo że przeprowadził on bardzo twarde reformy. Społeczeństwa, podobnie jak pojedynczy ludzie, się zmieniają. Jarosław Kaczyński dobrze o tym wie, bo też się już nie raz zmienił.
Obrońcy krzyża nie mogliby sobie strzelić w głowy nawet gdyby chcieli, bo pomiędzy uszami mają mgłę. Ale nie relacjonuję tego co widziałem aby dumać nad zdrowiem ich umysłów. Nurtuje mnie inne pytanie. A gdyby tak prof. Leszek Balcerowicz chciał urządzić manifestację przed gmachem Ministerstwa Finansów pod hasłem „Rostowski musi odejść”, to ilu by zebrał zwolenników? Dawniej, gdy w mediach było ciekawie, napisałbym, że niewielu. Dziś nie wiem. Bo jeżeli za przyczyną opozycyjnej partii ekonomistów media wybijają na czoło sprawy gospodarcze, jeżeli w dodatku rosną ceny żywności, to kto wie?
Ekonomia zaczyna interesować zwykłych zjadaczy chleba, gdy w gospodarce nie dzieje się dobrze. A może być naprawdę ciężko. Siedmiu ekonomistów z Międzynarodowego Funduszu Walutowego ostrzegło, że instytucje finansowe nie wyciągnęły wniosków z poprzedniego kryzysu i powielają stare błędy. Ich zdaniem może to doprowadzić do tego, że globalny kryzys gospodarczy wkrótce wybuchnie ponownie – i to ze zdwojoną siłą. Światową gospodarką mogą mocno zachwiać również takie tragiczne wydarzenia, jak trzęsienie ziemi w Azji Południowo-Wschodniej.
A my musimy posprzątać własne podwórko. Zacząć zmniejszać deficyt finansów publicznych, odbiurokratyzować gospodarkę, obciąć przywileje emerytalne, wydłużyć wiek emerytalny, przeprowadzić reformę służby zdrowia… To już teraz budzi opór. I to na różnych poziomach. Na przykład prezydenci Krakowa, Poznania i Wrocławia wspólnie wystąpili w środę przeciwko pomysłowi ministra finansów, który chce nakazać samorządom radykalną redukcję ich deficytu budżetowego. Według samorządowców, doprowadzi to do zapaści inwestycyjnej miast. Prezydenci mają na poparcie swej tezy konkretne wyliczenia. Przy okazji sugerują też, aby minister zajął się rządowymi długami, bo oni swoje spłacają. Wątpię, aby Kraków, Poznań i Wrocław poparł taki Pułtusk. Już szybciej Jarosław lub Krzyż Wielkopolski.
Jeżeli dodamy do tego światowy wzrost cen żywności i paliw, a co za tym idzie, groźbę wzrostu inflacji, to nie dziwota, że prezesowi największej partii opozycyjnej prawdopodobnie wcale nie pali się do przejęcia władzy. Po wyborach fotel premiera może przypominać fotel w gabinecie dentystycznym – niby trzeba leczyć, ale bolesne to bywa. Zwłaszcza jak trzeba to, co najbardziej zepsute, wyrwać z korzeniami.
Mam taką oto teorię, że prezes Kaczyński z rozmysłem pozbawia się zdolności koalicyjnej i z rozmysłem radykalizuje. Chce on mieć w przyszłym Sejmie znowu najsilniejszą partię opozycyjną. Złożoną z jednostek zdyscyplinowanych, może i miernych oraz biernych, ale wiernych jak poseł Mariusz Błaszczak. I z rozmysłem snuje bajania o przyczynach katastrofy smoleńskiej czy o gospodarce. Teraz spot reklamowy wypuścił, w którym oskarża Donalda Tuska i Jerzego Buzka, że obiecywali wczasy pod palmą, a teraz pieniądze z OFE zabierają… Tu dygresja – członkiem rządu Buzka był Lech Kaczyński. Którego w spocie, przy boku Buzka, nie widać.
Twardy elektorat PiS przełknie wszystko. A gdy rządząca ekipa zużyje się w niepopularnych reformach a w dodatku przyjdzie gospodarcza koniunktura, to Jarosław Kaczyński nagle znów złagodnieje i zademonstruje ogromną zdolność koalicyjną. Tak jak niegdyś z Samoobroną i LPR, tak będzie mógł koalicyjnie współdziałać z SLD, z PSL, z Platformą, z PJN – z każdym. Oczywiście, proszę Państwa, dla dobra Polski. Pod jednym tylko warunkiem – że PiS będzie daniem głównym, a koalicjanci przystawkami. Bo prezes wie, kiedy warto sięgać po konfitury. Teraz, czyli po najbliższych wyborach, stanowczo nie warto. Lepiej grzać ciepłe ławy opozycji.
Rachuby te mogą się nie sprawdzić. W Estonii na przykład wybory parlamentarne wygrała koalicja rządząca pod wodzą Andrusa Ansipa. Wygrała, mimo że przeprowadził on bardzo twarde reformy. Społeczeństwa, podobnie jak pojedynczy ludzie, się zmieniają. Jarosław Kaczyński dobrze o tym wie, bo też się już nie raz zmienił.