Przyjmując sprawozdanie KRRiT Bronisław Komorowski upiekł dwie pieczenie na jednym ogniu - zagrał na nosie Donaldowi Tuskowi i stanął w obronie powołanych przez siebie członków Krajowej Rady. Przy okazji swoją pieczeń upiekł też SLD, zachowując swoje wpływy w mediach.
W Platformie pomysł wyrugowania SLD z mediów publicznych dojrzewał od miesięcy. Politycy PO przyznawali, że zostali wyrolowani przez Sojusz, który uzyskał zbyt duże wpływy. Stąd pomysł skrócenia kadencji KRRiT przez odrzucenie sprawozdania Rady przez sejm, senat i prezydenta. Plan spalił na panewce po decyzji prezydenta. Wiewiórki z dużego pałacu mówią, że zadecydowały o tym dwa czynniki. Po pierwsze Bronisław Komorowski chciał wykorzystać okazję, by zademonstrować swoją niezależność od Platformy. Po drugie stanął w obronie Jana Dworaka i Krzysztofa Lufta. Ze zleconych ekspertyz prawnych wynikało, że skrócenie kadencji rady uniemożliwi ponowne powołanie Dworaka i Lufta do kolejnego składu (nawet gdyby byli powołani nie przez prezydenta, a przez sejm).
Zachowanie status quo w mediach jest bardziej po myśli SLD, niż Platformy. W PO decyzja prezydenta została odebrana jako prztyczek w nos Donalda Tuska. Nie był to pierwszy prztyczek. Wcześniej między dużym a małym pałacem przez kilka miesięcy trwało przeciąganie liny w komisji konstytucyjnej. W efekcie kształt projektu zmieniającego konstytucję jest bliższy postulatów prezydenta.
Donald Tusk nazwał kiedyś Bronisława Komorowskiego politykiem typu „buu” (wystarczy powiedzieć „buu”, by go wystraszyć). Premier mógł liczyć, że Komorowski będzie bezkonfliktową głową państwa. Jednak zamiast „żyrandolowej” prezydentury Tusk doświadcza kolejnej odmiany szorstkiej przyjaźni.
Zachowanie status quo w mediach jest bardziej po myśli SLD, niż Platformy. W PO decyzja prezydenta została odebrana jako prztyczek w nos Donalda Tuska. Nie był to pierwszy prztyczek. Wcześniej między dużym a małym pałacem przez kilka miesięcy trwało przeciąganie liny w komisji konstytucyjnej. W efekcie kształt projektu zmieniającego konstytucję jest bliższy postulatów prezydenta.
Donald Tusk nazwał kiedyś Bronisława Komorowskiego politykiem typu „buu” (wystarczy powiedzieć „buu”, by go wystraszyć). Premier mógł liczyć, że Komorowski będzie bezkonfliktową głową państwa. Jednak zamiast „żyrandolowej” prezydentury Tusk doświadcza kolejnej odmiany szorstkiej przyjaźni.