Senator John Fitzgerald Kennedy prawdopodobnie nigdy nie wygrałby wyborów w 1960 roku, gdyby nie jego błyskotliwy występ w pierwszej telewizyjnej debacie prezydenckiej. Rywal Demokraty, Richard Nixon, zlekceważył młodego katolika z Massachusetts i podczas debaty wypadł gorzej niż dobrze przygotowany, zrelaksowany Kennedy. A skoro w wyborach Nixonowi też poszło słabiej niż konkurentowi – to dla wszystkich stało się jasne, że od wizerunku polityka w mediach zależy bardzo wiele. A raczej stało się to jasne dla prawie wszystkich – bo obserwując przebieg republikańskich prawyborów można odnieść wrażenie, że niektórzy politycy Partii Republikańskiej nie odrobili lekcji sprzed 50 lat.
Faworyt republikańskich prawyborów, Mitt Romney, w ostatnich dniach robi wszystko, aby stać się Mittem „Gafą” Romney’em. Były gubernator Massachusetts i magnat rynku Private Equity lubi podkreślać, że jego doświadczenie w świecie biznesu jest gwarancją tego, iż potrafi on zarządzać wielkim przedsiębiorstwem, jakim jest państwo. Coś w tym jest - ale jednocześnie pewne wątpliwości budzą poglądy Romney’a na zarządzanie. Były gubernator Massachusetts wyznał na początku stycznia, że „lubi zwalniać ludzi”, a ostatnimi czasy ogłosił, iż nie martwi się specjalnie o tych „bardzo biednych”. Romney wykazał się też bardzo specyficznym poczuciem humoru - zapytany o opinię na temat losu bezrobotnych stwierdził, że… on też jest bezrobotny. Dowcip polega na tym, że „bezrobotny” Romney kasuje co roku liczone w dziesiątkach milionów dolarów zyski z poczynionych inwestycji (daj Boże każdemu takie bezrobocie…). Przy takim „zasiłku dla bezrobotnych” nie powinien dziwić fakt, że były gubernator Massachusetts w trakcie debaty kandydatów w Iowa zaproponował Rickowi Perry’emu „drobny” zakład o 10 tysięcy dolarów. Tyle zapewne Romney nosi w portfelu…
Czytelnicy obserwujący uważnie przebieg amerykańskiej kampanii wyborczej, mogą się na mnie oburzyć za te uproszczenia. Bo przecież Romney nie mówił o satysfakcji ze zwalniania ludzi per se, tylko chciał wyrazić swoją wiarę w podstawy kapitalizmu – a więc w to, że pracodawca ma i powinien mieć prawo do zwolnienia nieefektywnego pracownika. Z kolei gdy rozwodził się nad swoim brakiem zainteresowania najbiedniejszymi – bo nimi zajmie się opieka społeczna – chciał podkreślić, że bardziej interesują go losy znacznie liczniejszej klasy średniej. Problem w tym, że w dobie mediów elektronicznych zasypujących widzów informacjami z szybkością karabinu maszynowego, takie niuanse giną – bo tytuł „Romney nie dba o najbiedniejszych” jest znacznie bardziej atrakcyjny niż tytuł „Romney nie dba o najbiedniejszych, bo martwi się o klasę średnią”. Człowiek, który chce w świecie zdominowanym przez krótkie i szybkie przekazy rządzić najpotężniejszym państwem planety, powinien mieć to na względzie.
Być może Romney nie zastanawia się zbyt długo nad swoimi wypowiedziami, ponieważ jest przekonany, iż tak czy inaczej uzyska poparcie także tych Republikanów, którzy nie są jego entuzjastami, ale mimo to widzą w nim jedynego poważnego rywala Baracka Obamy. To nastawienie było widoczne po ostatnim zwycięstwie byłego gubernatora w prawyborach na Florydzie. Wielu Republikanów, którzy poparli jego kandydaturę, podkreślało, że Romney w zasadzie nie wydaje im się „prawdziwym konserwatystą”. Natychmiast jednak dodawali, że tylko on wydaje im się poważnym kandydatem. Widocznie nie wierzą Newtowi Gingrichowi, który obiecuje, że Amerykanie - pod jego wodzą – skolonizują Księżyc…
Czytelnicy obserwujący uważnie przebieg amerykańskiej kampanii wyborczej, mogą się na mnie oburzyć za te uproszczenia. Bo przecież Romney nie mówił o satysfakcji ze zwalniania ludzi per se, tylko chciał wyrazić swoją wiarę w podstawy kapitalizmu – a więc w to, że pracodawca ma i powinien mieć prawo do zwolnienia nieefektywnego pracownika. Z kolei gdy rozwodził się nad swoim brakiem zainteresowania najbiedniejszymi – bo nimi zajmie się opieka społeczna – chciał podkreślić, że bardziej interesują go losy znacznie liczniejszej klasy średniej. Problem w tym, że w dobie mediów elektronicznych zasypujących widzów informacjami z szybkością karabinu maszynowego, takie niuanse giną – bo tytuł „Romney nie dba o najbiedniejszych” jest znacznie bardziej atrakcyjny niż tytuł „Romney nie dba o najbiedniejszych, bo martwi się o klasę średnią”. Człowiek, który chce w świecie zdominowanym przez krótkie i szybkie przekazy rządzić najpotężniejszym państwem planety, powinien mieć to na względzie.
Być może Romney nie zastanawia się zbyt długo nad swoimi wypowiedziami, ponieważ jest przekonany, iż tak czy inaczej uzyska poparcie także tych Republikanów, którzy nie są jego entuzjastami, ale mimo to widzą w nim jedynego poważnego rywala Baracka Obamy. To nastawienie było widoczne po ostatnim zwycięstwie byłego gubernatora w prawyborach na Florydzie. Wielu Republikanów, którzy poparli jego kandydaturę, podkreślało, że Romney w zasadzie nie wydaje im się „prawdziwym konserwatystą”. Natychmiast jednak dodawali, że tylko on wydaje im się poważnym kandydatem. Widocznie nie wierzą Newtowi Gingrichowi, który obiecuje, że Amerykanie - pod jego wodzą – skolonizują Księżyc…