Wojciech Orliński, który zazwyczaj jest trochę „za”, ale jednak bardziej przeciw (nawet jeśli jest „za”) odniósł się do kwestii istnienia „Kasi Tusk”. „Kasia Tusk” to wymysł publicystek „Przekroju”, które w ten oryginalny sposób nazwały społeczne zjawisko wokół Kasi Tusk. Sama córka premiera z fenomenem ma tyle wspólnego, że jest jego twarzą. W dodatku - twarzą nieprawdziwą.
Jak zapewne wszyscy wiedzą, Kasia jest autorką najbardziej rozpoznawalnego w Polsce bloga. W sumie nie do końca wiadomo, czy to ona tworzy treści tam zawarte - znany jest bowiem przykład profilu facebookowego jednego z posłów, na którym to profilu poseł pokłócił się sam ze sobą. Można byłoby wnosić, że to objaw jakiegoś wewnętrznego konfliktu toczącego polityka, gdyby nie fakt, że politycy w Polsce nie mają żadnych poglądów, a więc nie mogą być skazani na wewnętrzne konflikty. Druga sprawa to fakt, że w idiorkracji wszystko jest udawaniem - nikogo więc nie dziwi, że facebookowy profil Janusza Palikota, bo o nim mowa, obsługuje ktoś inny niż on sam. Wiadomo: kanały komunikacji, tworzenie wizerunku, profesjonalna prezentacja produktu i takie tam.
Kasia Tusk na swoim blogu zamieszcza (?) notki, które – zgodnie z nazwą bloga „Make life easier” – mają ułatwić czytelnikom życie. A do tego, że życie jest łatwe wyłącznie wtedy, kiedy zestawia się ze sobą modne dodatki na wyprzedażach, pija się kawę w kawiarnio-galeriach i przegląda fejsa na Mac-u, nie trzeba nikogo przekonywać. No i Kasia, czy wręcz Kasiunia, by nie powiedzieć Kachna, w takie niuanse też się nie bawi. Radzi jak oszczędnie gospodarować hajsem kupując w sieciówkach miesięcznie kilkanaście ciuszków, co dwa dni robiąc wystawny obiad dla swojego Miśka i paczki czterdziestu przyjaciół, a na dokładkę latając co trzy tygodnie w jakieś egzotyczne miejsca - na przykład do Paryża. Wszystko to Kasia robi w nienagannym makijażu, stroniąc od spoglądania w obiektyw, często z tajemniczym uśmiechem a zawsze - z zadbanym paznokciem. Nawet kasiowy wieczór przed telewizorem, albo z książką (!) wygląda zachęcająco. No i tu się właśnie rodzi „Kasia Tusk”.
Córka premiera nie istnieje - przekonują nas publicystki „Przekroju” Ilona Witkowska i Marta Karaś. „Kasia Tusk” jest konsumpcyjnym mirażem, symulacją, chorym wymysłem zboka-brand managera. Tam nie ma człowieka, tylko wklejka z billboardu. Blog Kasi Tusk zatruwa głowy młodych dziewczyn, które czytając pierdoły tam zamieszczone, marzą o staniu się księżniczką, jaką jest Kasia Tusk. Większość z nich nie jest jednak córkami premiera, a ich roczny dochód styknąłby akurat na kupno aparatu, którymi Zosia (współautorka bloga) cyka focie „Kasi”.
Na takie postawienie sprawy nie mógł zgodzić się dr Jacek Wasilewski, który w radiu TOK FM stwierdził, że publicystki odmawiają Kasi Tusk prawa do wolności słowa. Gdybym był złośliwy, to powiedziałbym, że dr Wasilewski swoją krytyką odmawia prawa do wolności słowa Witkowskiej i Karaś, ale będę litościwy i tego nie powiem. Nic już na temat wypowiedzi Wasilewskiego nie powiem. Litościwie.
Następnie do całej sprawy odniósł się wspomniany wyżej redaktor Orliński. Z moim stosunkiem do jego tez jest tak, jak z jego pisaniem. Zgadzam się niemal zawsze, ale zazwyczaj nie. Pisze więc Orliński, że czytelniczki Make Life Easier wcale nie są tak oderwane od rzeczywistości, jak piszą o nich publicystki „Przekroju”. Że zdają sobie sprawę ze swojego gównianego losu. Bo śmieciówka, bo nędzne 2 tys. na rękę (nędzne?), bo bonzo, jeśli będzie coś nie tego, to je wywali na zbity pysk z roboty i zastąpi jakimiś mniej problemowymi. Że dzisiaj nawet te biedne dziewczyny nie mogą sobie pozwolić na to, żeby wyglądać na biedne. Biedni muszą wyglądać na bogatych. I do tego momentu świetnie - ze wszystkim się zgadzam. A później idzie dziennikarz ścieżką znaną. Krytyka Polityczna to robi manify, interesuje się tylko queerem, gender mainstreamingiem, Lacanem, Żiżkiem i Brzozowskim, a reszta jest za mało hipsterska (Boże, proszę cię o hipsterów czytających Żiżka! Hipsterka nad Wisłą to głównie the XX, aparaty analogowe i longboardy. Ostatnio też wąsy). Nie jestem jednak pewien, czy na miejscu są przytyki Orlińskiego, który z lubością śledzi popkulturowe patterny, siedzi w postposthumanizmie i innych tematach, których nazw nawet nie potrafię wymówić. A najbardziej hipsterskie jest robienie zgrywu z hipsterów w tekście publicystycznym. Ale wróćmy do meritum – oczyma wyobraźni widzę te tłumy dziewczyn z niższych szczebli korpo, które przychodzą do Nowego Wspaniałego na debaty o śmieciówkach. Widzę te studentki z call center i z hipermarketowych kas, które walą oknami na rozmowy o nowym wykluczeniu i nowych ubogich.
Orliński mówi, że Kasia Tusk („Kasia Tusk”) wzięła te dziewczyny walkowerem. Zagospodarowała je, bo lewica uważa, że ich bieda jest za mało spektakularna, żeby się nią zajmować. W ten sposób oddała pole „Kasi”. Ale w jaki sposób wygrać kopaninę z koniem? Czytelniczki Kasi/”Kasi” to zapewne rzeczywiście w większości prekariat - ale nie jest winą lewicy, że lgną one do Make Life Easier, zamiast na demonstracje. Prekariat został wychowany w bezalternatywnym systemie reklamowego chłamu. Jak konkurować z billboardami, Chuckiem Norrisem i TVN-owskimi serialami o Warszawie, która nie istnieje? To nie kwestia defensywy lewicy, tylko ekspansywności hiperkonsumpcyjnego kapitalizmu. „Kasia Tusk” wzięła te dziewczyny, bo jest ona przedłużeniem marzenia osiągnięcia nirwany przez kupowanie. A tego marzenia na chwilę obecną żadna siła polityczna nie jest w stanie zmienić. Pragnę jednak zapewnić Wojciecha Orlińskiego, że starania trwają. Nawet na manifach.
Kasia Tusk na swoim blogu zamieszcza (?) notki, które – zgodnie z nazwą bloga „Make life easier” – mają ułatwić czytelnikom życie. A do tego, że życie jest łatwe wyłącznie wtedy, kiedy zestawia się ze sobą modne dodatki na wyprzedażach, pija się kawę w kawiarnio-galeriach i przegląda fejsa na Mac-u, nie trzeba nikogo przekonywać. No i Kasia, czy wręcz Kasiunia, by nie powiedzieć Kachna, w takie niuanse też się nie bawi. Radzi jak oszczędnie gospodarować hajsem kupując w sieciówkach miesięcznie kilkanaście ciuszków, co dwa dni robiąc wystawny obiad dla swojego Miśka i paczki czterdziestu przyjaciół, a na dokładkę latając co trzy tygodnie w jakieś egzotyczne miejsca - na przykład do Paryża. Wszystko to Kasia robi w nienagannym makijażu, stroniąc od spoglądania w obiektyw, często z tajemniczym uśmiechem a zawsze - z zadbanym paznokciem. Nawet kasiowy wieczór przed telewizorem, albo z książką (!) wygląda zachęcająco. No i tu się właśnie rodzi „Kasia Tusk”.
Córka premiera nie istnieje - przekonują nas publicystki „Przekroju” Ilona Witkowska i Marta Karaś. „Kasia Tusk” jest konsumpcyjnym mirażem, symulacją, chorym wymysłem zboka-brand managera. Tam nie ma człowieka, tylko wklejka z billboardu. Blog Kasi Tusk zatruwa głowy młodych dziewczyn, które czytając pierdoły tam zamieszczone, marzą o staniu się księżniczką, jaką jest Kasia Tusk. Większość z nich nie jest jednak córkami premiera, a ich roczny dochód styknąłby akurat na kupno aparatu, którymi Zosia (współautorka bloga) cyka focie „Kasi”.
Na takie postawienie sprawy nie mógł zgodzić się dr Jacek Wasilewski, który w radiu TOK FM stwierdził, że publicystki odmawiają Kasi Tusk prawa do wolności słowa. Gdybym był złośliwy, to powiedziałbym, że dr Wasilewski swoją krytyką odmawia prawa do wolności słowa Witkowskiej i Karaś, ale będę litościwy i tego nie powiem. Nic już na temat wypowiedzi Wasilewskiego nie powiem. Litościwie.
Następnie do całej sprawy odniósł się wspomniany wyżej redaktor Orliński. Z moim stosunkiem do jego tez jest tak, jak z jego pisaniem. Zgadzam się niemal zawsze, ale zazwyczaj nie. Pisze więc Orliński, że czytelniczki Make Life Easier wcale nie są tak oderwane od rzeczywistości, jak piszą o nich publicystki „Przekroju”. Że zdają sobie sprawę ze swojego gównianego losu. Bo śmieciówka, bo nędzne 2 tys. na rękę (nędzne?), bo bonzo, jeśli będzie coś nie tego, to je wywali na zbity pysk z roboty i zastąpi jakimiś mniej problemowymi. Że dzisiaj nawet te biedne dziewczyny nie mogą sobie pozwolić na to, żeby wyglądać na biedne. Biedni muszą wyglądać na bogatych. I do tego momentu świetnie - ze wszystkim się zgadzam. A później idzie dziennikarz ścieżką znaną. Krytyka Polityczna to robi manify, interesuje się tylko queerem, gender mainstreamingiem, Lacanem, Żiżkiem i Brzozowskim, a reszta jest za mało hipsterska (Boże, proszę cię o hipsterów czytających Żiżka! Hipsterka nad Wisłą to głównie the XX, aparaty analogowe i longboardy. Ostatnio też wąsy). Nie jestem jednak pewien, czy na miejscu są przytyki Orlińskiego, który z lubością śledzi popkulturowe patterny, siedzi w postposthumanizmie i innych tematach, których nazw nawet nie potrafię wymówić. A najbardziej hipsterskie jest robienie zgrywu z hipsterów w tekście publicystycznym. Ale wróćmy do meritum – oczyma wyobraźni widzę te tłumy dziewczyn z niższych szczebli korpo, które przychodzą do Nowego Wspaniałego na debaty o śmieciówkach. Widzę te studentki z call center i z hipermarketowych kas, które walą oknami na rozmowy o nowym wykluczeniu i nowych ubogich.
Orliński mówi, że Kasia Tusk („Kasia Tusk”) wzięła te dziewczyny walkowerem. Zagospodarowała je, bo lewica uważa, że ich bieda jest za mało spektakularna, żeby się nią zajmować. W ten sposób oddała pole „Kasi”. Ale w jaki sposób wygrać kopaninę z koniem? Czytelniczki Kasi/”Kasi” to zapewne rzeczywiście w większości prekariat - ale nie jest winą lewicy, że lgną one do Make Life Easier, zamiast na demonstracje. Prekariat został wychowany w bezalternatywnym systemie reklamowego chłamu. Jak konkurować z billboardami, Chuckiem Norrisem i TVN-owskimi serialami o Warszawie, która nie istnieje? To nie kwestia defensywy lewicy, tylko ekspansywności hiperkonsumpcyjnego kapitalizmu. „Kasia Tusk” wzięła te dziewczyny, bo jest ona przedłużeniem marzenia osiągnięcia nirwany przez kupowanie. A tego marzenia na chwilę obecną żadna siła polityczna nie jest w stanie zmienić. Pragnę jednak zapewnić Wojciecha Orlińskiego, że starania trwają. Nawet na manifach.