Wielcy bohaterowie nie umierają w zaciszu szpitalnego pokoju. Giną na polu walki, z karabinem w ręku. Nie padają ofiarą usterki technicznej, zbiegu okoliczności. Bohater narodu palestyńskiego, który przeżył katastrofę lotniczą na libijskiej pustyni, a potem przez wiele miesięcy opierał się izraelskiej nawałnicy w swoim dwupokojowym bunkrze pośród gruzów w Ramallah, nie mógł tak zwyczajnie umrzeć w podparyskim szpitalu w Percy w listopadzie 2004 r.
Al Jazeera ma już dowód, nie tak zwyczajnie nie było. Na początku lipca katarska telewizja pokazała dokument, który zupełnie na nowo ukazuje śmierć Jasera Arafata, lidera palestyńskiego ruchu niepodległościowego i pierwszego prezydenta Autonomii Palestyńskiej. Dowody dostarczone przez dziennikarzy Al Jazeery są następujące. Suha, wdowa po Arafacie, przekazała jego kefiję oraz szczotkę do mycia zębów specjalistom z laboratorium w Lozannie, a ci stwierdzili, że zawiera ona śladowe ilości izotopu polonu 210.
Potem wystarczyło kilka niedomówień, szczypta przemilczeń i wyobraźnia spuszczona z łańcucha. Arafat nie zmarł śmiercią naturalną - został zamordowany przy użyciu radioaktywnego izotopu, tak jak były rosyjski szpieg Aleksander Litwinienko w 2006 r. A ponieważ polon 210 może być wyprodukowany podczas reakcji jądrowej, mogło go dostarczyć tylko mocarstwo atomowe. A ile sąsiednich mocarstw atomowych dybało na życie lidera palestyńskiego ruchu niepodległościowego? Reporterzy Al Jazeery tylko pytali. Ale odpowiedź jest oczywista.
W dwa dni po emisji dokumentu wdowa po Arafacie zwróciła się do władz Autonomii z prośbą o ekshumację ciała męża. Prezydent Mahmud Abbas już wyraził zgodę. Pracę w mauzoleum w Ramallah mają się rozpocząć jeszcze w lipcu.
Wygląda więc na to, że potrzebna będzie zmiana tamtejszej tablicy pamiątkowej - bo przecież już wiadomo, że Arafat nie "zmarł" tylko "poległ".
Pierwszą ofiarą takiej martyrologii zawsze są fakty. Gdy zatruty polonem Litwinienko umierał w londyńskim szpitalu, wypadły mu wszystkie włosy - nic takiego nie spotkało Arafata. Palestyńczyk przez kilka dni w podparyskim szpitalu czuł się nawet nieco lepiej, co znów eliminuje podejrzenia o zatruciu polonem, który dewastuje organizm szybko i nieubłaganie. Przemówili też tajemniczy laboranci z Lozanny, którzy odcięli się od spekulacji o zatruciu. I w końcu fakt najważniejszy - polon 210 ulega połowicznemu rozpadowi w ciągu 138 dni, a od śmierci Arafata upłynęło ich już kilka tysięcy.
Dziwnym trafem sensacja z polonem 210 w najsłynniejszej arafatce świata wypłynęła w momencie, kiedy Autonomia Palestyńska zmierza wprost ku politycznej i gospodarczej katastrofie. W czerwcu władzom w Ramallah zabrakło pieniędzy na wypłaty dla urzędników Autonomii, choć pieniądze ze świata wciąż płyną szerokim strumieniem. Pod koniec czerwca zakończył się proces byłego doradcy gospodarczego Arafata Mohammad Raszida, który - jak się okazało - zdefraudował kilkadziesiąt milionów dolarów z palestyńskiej kasy. To już czwarty podobny wyrok w ciągu zaledwie kilku miesięcy. Od początku lipca największe miasta palestyńskie już kilka razy były paraliżowane przez demonstrantów, domagających się ustąpienia prezydenta Abbasa. Służby bezpieczeństwa Autonomii brutalnie się z nimi rozprawiały, ale jak skomentował jeden z palestyńskich portali - jeśli dziś wybuchnie trzecia intifada, to nie przeciwko Izraelowi, tylko przeciwko "zgniłym" władzom Autonomii.
Chyba że Arafata zamordowali jednak Żydzi.
Potem wystarczyło kilka niedomówień, szczypta przemilczeń i wyobraźnia spuszczona z łańcucha. Arafat nie zmarł śmiercią naturalną - został zamordowany przy użyciu radioaktywnego izotopu, tak jak były rosyjski szpieg Aleksander Litwinienko w 2006 r. A ponieważ polon 210 może być wyprodukowany podczas reakcji jądrowej, mogło go dostarczyć tylko mocarstwo atomowe. A ile sąsiednich mocarstw atomowych dybało na życie lidera palestyńskiego ruchu niepodległościowego? Reporterzy Al Jazeery tylko pytali. Ale odpowiedź jest oczywista.
W dwa dni po emisji dokumentu wdowa po Arafacie zwróciła się do władz Autonomii z prośbą o ekshumację ciała męża. Prezydent Mahmud Abbas już wyraził zgodę. Pracę w mauzoleum w Ramallah mają się rozpocząć jeszcze w lipcu.
Wygląda więc na to, że potrzebna będzie zmiana tamtejszej tablicy pamiątkowej - bo przecież już wiadomo, że Arafat nie "zmarł" tylko "poległ".
Pierwszą ofiarą takiej martyrologii zawsze są fakty. Gdy zatruty polonem Litwinienko umierał w londyńskim szpitalu, wypadły mu wszystkie włosy - nic takiego nie spotkało Arafata. Palestyńczyk przez kilka dni w podparyskim szpitalu czuł się nawet nieco lepiej, co znów eliminuje podejrzenia o zatruciu polonem, który dewastuje organizm szybko i nieubłaganie. Przemówili też tajemniczy laboranci z Lozanny, którzy odcięli się od spekulacji o zatruciu. I w końcu fakt najważniejszy - polon 210 ulega połowicznemu rozpadowi w ciągu 138 dni, a od śmierci Arafata upłynęło ich już kilka tysięcy.
Dziwnym trafem sensacja z polonem 210 w najsłynniejszej arafatce świata wypłynęła w momencie, kiedy Autonomia Palestyńska zmierza wprost ku politycznej i gospodarczej katastrofie. W czerwcu władzom w Ramallah zabrakło pieniędzy na wypłaty dla urzędników Autonomii, choć pieniądze ze świata wciąż płyną szerokim strumieniem. Pod koniec czerwca zakończył się proces byłego doradcy gospodarczego Arafata Mohammad Raszida, który - jak się okazało - zdefraudował kilkadziesiąt milionów dolarów z palestyńskiej kasy. To już czwarty podobny wyrok w ciągu zaledwie kilku miesięcy. Od początku lipca największe miasta palestyńskie już kilka razy były paraliżowane przez demonstrantów, domagających się ustąpienia prezydenta Abbasa. Służby bezpieczeństwa Autonomii brutalnie się z nimi rozprawiały, ale jak skomentował jeden z palestyńskich portali - jeśli dziś wybuchnie trzecia intifada, to nie przeciwko Izraelowi, tylko przeciwko "zgniłym" władzom Autonomii.
Chyba że Arafata zamordowali jednak Żydzi.