Minister sprawiedliwości zagalopował się mówiąc, że w nosie ma literę przepisów. Te słowa nie powinny paść, ale zawarta w nich myśl jest nie do podważenia: polskie prawo i sposób jego egzekucji nie ma wiele wspólnego z duchem sprawiedliwości. Czas na poważnie zacząć z tym walczyć.
Czy ochrona praw człowieka jest dziś w Polsce wystarczająca? Wystarczy rzut oka na statystykę procesów, przegrywanych przez nasz kraj przed Europejskim Trybunałem Praw Człowieka, by jednoznacznie stwierdzić, że nie. A skoro tak podstawowa wartość jest deptana przez prokuratury i sądy, to znaczy, że sięgnęliśmy dna i trzeba zdecydowanych kroków, by się od niego odbić, zanim ugrzęźniemy w mule.
Jako poseł minionej kadencji złożyłem do laski marszałkowskiej projekt ustawy o sędzim śledczym. Ustanowienie sądowego nadzoru nad działaniami prokuratury uważam za kluczowe. Ku temu samemu rozwiązaniu skłonił się ostatnio prezydent Bronisław Komorowski, co daje nadzieję, że zmiany wreszcie nadejdą. Projekt jest gotowy, leży w sejmowym archiwum, wystarczy do niego wrócić.
Sama instytucja sędziego śledczego nie uzdrowi jednak aparatu sprawiedliwości z toczącego go raka gnuśności, niekompetencji i bylejakości. Raka tym groźniejszego, że czerpiącego pożywkę z poczucia bezkarności, towarzyszącego wielu prokuratorom oraz sędziom, a także z patologii tkwiących w samych zapisach kodeksowych.
Gdy dochodzi do destabilizacji systemu sprawiedliwości, litera prawa stanowionego musi ustąpić przed jego duchem i zasadami prawa naturalnego – głosi tzw. formuła Radbrucha. Zgodnie z jej przesłaniem, prawo drastycznie naruszające podstawowe normy moralne nie obowiązuje. Tymczasem w naszym kręgu cywilizacyjnym prawa człowieka słusznie uznawane są za fundamentalne. Skoro zatem w oparciu o polskie przepisy tak często zapadają wyroki obalane przez Europejski Trybunał Praw Człowieka, oznacza to, że formuła Radbrucha, wyrażająca się łacińską sentencją lex iniustissima non est lex znajduje coraz szersze uzasadnienie.
W tym właśnie duchu rozumiem ostre choć kontrowersyjne słowa ministra Jarosława Gowina sprzed kilku dni. Podtrzymuję wprawdzie opinię, że obecne przepisy nie dają mu prawa do ściągania z sądu akt konkretnej sprawy, czego Gowin zażądał w odniesieniu do afery Amber Gold, lecz tak stanowi litera prawa, które jako całość budzi coraz więcej wątpliwości, czy jest sprawiedliwe, a więc zgodne z normami moralnymi.
Przypomnę, że w historii Europy tylko dwa razy państwo odwoływało się do formuły Radbrucha. Tym państwem były Niemcy, gdy w latach 40. osądzały zbrodniarzy nazistowskich oraz w latach 90., gdy taki sam proces dotyczył funkcjonariuszy reżimu komunistycznego w NRD. Porównywanie obecnej sytuacji w Polsce do obu przywołanych przykładów byłoby oczywistym nadużyciem i nie zamierzam tego robić. Chcę jednak zwrócić uwagę, że nie ma innego punktu odniesienia, co robić kiedy prawo w demokratycznym państwie jest rażąco niezgodne z szeroko rozumianą sprawiedliwością. Natomiast co do tego, że tak jest w Polsce wątpliwości już mieć nie można.
To uprawnia do nawoływania, by ignorować literę patologicznych przepisów i odwołać się do ducha sprawiedliwości oraz prawa naturalnego, które powinno przyświecać sędziom, jeśli przychodzi im orzekać w oparciu o niesprawiedliwe przepisy. Inna rzecz, czy rozemocjonowany minister sprawiedliwości powinien mówić o tym mówić dziennikarzom, czy spokojnie przedyskutować sprawę z Krajową Radą Sądowniczą i podobnymi gremiami prokuratorów oraz adwokatów, natomiast do opinii publicznej wysłać bardziej stonowany komunikat. Jestem przekonany, że w naszym kraju istnieją przepisy różnego szczebla o takim stopniu niesprawiedliwości i szkodliwości, że należy odmówić im charakteru prawa.
Jako poseł minionej kadencji złożyłem do laski marszałkowskiej projekt ustawy o sędzim śledczym. Ustanowienie sądowego nadzoru nad działaniami prokuratury uważam za kluczowe. Ku temu samemu rozwiązaniu skłonił się ostatnio prezydent Bronisław Komorowski, co daje nadzieję, że zmiany wreszcie nadejdą. Projekt jest gotowy, leży w sejmowym archiwum, wystarczy do niego wrócić.
Sama instytucja sędziego śledczego nie uzdrowi jednak aparatu sprawiedliwości z toczącego go raka gnuśności, niekompetencji i bylejakości. Raka tym groźniejszego, że czerpiącego pożywkę z poczucia bezkarności, towarzyszącego wielu prokuratorom oraz sędziom, a także z patologii tkwiących w samych zapisach kodeksowych.
Gdy dochodzi do destabilizacji systemu sprawiedliwości, litera prawa stanowionego musi ustąpić przed jego duchem i zasadami prawa naturalnego – głosi tzw. formuła Radbrucha. Zgodnie z jej przesłaniem, prawo drastycznie naruszające podstawowe normy moralne nie obowiązuje. Tymczasem w naszym kręgu cywilizacyjnym prawa człowieka słusznie uznawane są za fundamentalne. Skoro zatem w oparciu o polskie przepisy tak często zapadają wyroki obalane przez Europejski Trybunał Praw Człowieka, oznacza to, że formuła Radbrucha, wyrażająca się łacińską sentencją lex iniustissima non est lex znajduje coraz szersze uzasadnienie.
W tym właśnie duchu rozumiem ostre choć kontrowersyjne słowa ministra Jarosława Gowina sprzed kilku dni. Podtrzymuję wprawdzie opinię, że obecne przepisy nie dają mu prawa do ściągania z sądu akt konkretnej sprawy, czego Gowin zażądał w odniesieniu do afery Amber Gold, lecz tak stanowi litera prawa, które jako całość budzi coraz więcej wątpliwości, czy jest sprawiedliwe, a więc zgodne z normami moralnymi.
Przypomnę, że w historii Europy tylko dwa razy państwo odwoływało się do formuły Radbrucha. Tym państwem były Niemcy, gdy w latach 40. osądzały zbrodniarzy nazistowskich oraz w latach 90., gdy taki sam proces dotyczył funkcjonariuszy reżimu komunistycznego w NRD. Porównywanie obecnej sytuacji w Polsce do obu przywołanych przykładów byłoby oczywistym nadużyciem i nie zamierzam tego robić. Chcę jednak zwrócić uwagę, że nie ma innego punktu odniesienia, co robić kiedy prawo w demokratycznym państwie jest rażąco niezgodne z szeroko rozumianą sprawiedliwością. Natomiast co do tego, że tak jest w Polsce wątpliwości już mieć nie można.
To uprawnia do nawoływania, by ignorować literę patologicznych przepisów i odwołać się do ducha sprawiedliwości oraz prawa naturalnego, które powinno przyświecać sędziom, jeśli przychodzi im orzekać w oparciu o niesprawiedliwe przepisy. Inna rzecz, czy rozemocjonowany minister sprawiedliwości powinien mówić o tym mówić dziennikarzom, czy spokojnie przedyskutować sprawę z Krajową Radą Sądowniczą i podobnymi gremiami prokuratorów oraz adwokatów, natomiast do opinii publicznej wysłać bardziej stonowany komunikat. Jestem przekonany, że w naszym kraju istnieją przepisy różnego szczebla o takim stopniu niesprawiedliwości i szkodliwości, że należy odmówić im charakteru prawa.