Obserwuję szopkę medialną wokół filmu „Jesteś Bogiem”. Nieuchronnie wracają wspomnienia… Nie znałem osobiście „Magika” i nie o nim będzie ten tekst. Byłem jednak w samym epicentrum „boomu” – jak teraz nazywa się niespotykany od czasów punka w czasach komuny, wybuch aktywności młodych ludzi połączonych jedną kulturą. Cofnijmy się o ponad dekadę.
Grudzień 2000 - kończy się rok, który był najlepszym artystycznie czasem dla polskiego hip-hopu. Na rynku pojawiają się prawdziwe kamienie milowe i tak różne klimatycznie płyty jak „Polepione dźwięki” Fisza, wydane przez moją wytwórnię „Światła miasta” Grammatika i wreszcie „Kinematografia” Paktofoniki. Polski hip-hop, na tle badziewia lansowanego przez majorsów, błyszczy jak diament. W tym czasie kompletuję skład zespołów, które mają znaleźć się na soundtracku do „Blokersów”. Jestem po słowie z Gustawem Szepke - szefem Gigant Rec. Ustalamy, że Paktofonika znajdzie się na ścieżce dźwiękowej. Ostatecznie na płycie pojawia się „Jestem Bogiem” w wersji zremiksowanej. Przychodzi Eldo - mamy porozmawiać przed Sylwestrem o planach na 2001 rok - kolejny klip Grammatika, udział Eldo w „Blokersach”… Dyskusja się nie klei, zamiast o planach rozmawiamy o samobójczej śmierci Magika. Padają mocne słowa. To co się wydarzyło nie może nam się pomieścić w głowie - żona, małe dziecko. Żegnamy się w minorowych nastrojach życząc sobie udanego 2001 roku. Zegar tyka - nadchodzi 2001 rok. Po „”Blokersach” już nic nie będzie takie samo.
Marzec 2003. Pożegnalny koncert Paktofoniki w katowickim Spodku. Ponoć wyszło super. Jestem wraz z Peją, Decksem i zaproszonymi raperami w krakowskim Łęgu. Szczyt popularności Pei. Mega fejm zyskuje po „Blokersach” i płycie „Na legalu?”, która - także dla mojej wytwórni - jest do tego momentu największym sukcesem komercyjnym. Właśnie kręcimy dla TVP2 koncert SLU. Od rana próby kamerowe, ustalanie kolejności piosenek - ważne o tyle, że pod tę kolejność będą ustawiane światła. Pełna profeska - mikrofony, specjalna scena na środku, kilkanaście kamer i te światła… Kosmos. Wieczorem, dzień przed koncertem, Peja traci głos (całe popołudnie był na basenie i tam go przewiało). Przyjeżdża lekarz, wypisuje jakies prochy. Głos udaje się przywrócić - choć było nerwowo. Już podczas koncertu Peja zmienia sobie kolejność utworów- realizatorzy wariują, panika wśród ludzi obsługujących światła, do tego hasło na początku rzucone pod publiczkę przez Andrzejewskiego: „telewizja kłamie… kurwa” . Abstrahując od prawdziwości hasła - jak się poczuła ekipa TVP zaangażowana do tej pory na maxa w koncert? Jest mi wstyd. Rankiem przy śniadaniu między Peją a Sylwestrem Latkowskim dochodzi do awantury. Wyjeżdżam z Krakowa rozczarowany - ale z nadzieją, ze uda się to wszystko jakoś poskładać. Nie udaje się. Coś się kończy. Jakiś czas później sprzedaję kontrakt Pei Fonografice, gdzie Peja wydaje do dziś. Dla polskiego hip-hopu nadchodzą cięższe czasy - era gównianego hiphopolo spod znaku Mezo, Owala i Libera.
Wrzesień 2012. Trwa promocja filmu „Jesteś Bogiem”. Idiotyczna z punktu widzenia samego filmu. Padają wielkie słowa o legendzie, Wojewódzki przechodzi w głupawych pytaniach do Rahima i Fokusa samego siebie, różni ludzie plotą co im ślina na język przyniesie… Hip-hop znowu na salonach. Tym razem w otoczeniu Rabczewskiej, Siwiec, Rosati czy Samusionek. Nie mam nic do tych pań – ale, jak zwrócił słusznie uwagę na swoim fejsie Hirek Wrona, czy ludziom od promocji filmu przyszło do głowy zaprosić OSOBOWOŚCI uczestniczące w tworzeniu i propagowaniu kultury hip-hop w Polsce?
Na całe szczęście fala promo skończy się za parę dni a film zacznie żyć swoim życiem. O jego sukces komercyjny jestem spokojny - dzisiejsi 30-latkowie na fali nostalgii za okresem „małolata” pójdą powspominać czasy gdy wszystko było inne a z głośników „leciało”- „…jest jedna rzecz dla której warto żyć- hip-hop, i nie zmienia się nic!”. Czy naprawdę nic się nie zmieniło?
Marzec 2003. Pożegnalny koncert Paktofoniki w katowickim Spodku. Ponoć wyszło super. Jestem wraz z Peją, Decksem i zaproszonymi raperami w krakowskim Łęgu. Szczyt popularności Pei. Mega fejm zyskuje po „Blokersach” i płycie „Na legalu?”, która - także dla mojej wytwórni - jest do tego momentu największym sukcesem komercyjnym. Właśnie kręcimy dla TVP2 koncert SLU. Od rana próby kamerowe, ustalanie kolejności piosenek - ważne o tyle, że pod tę kolejność będą ustawiane światła. Pełna profeska - mikrofony, specjalna scena na środku, kilkanaście kamer i te światła… Kosmos. Wieczorem, dzień przed koncertem, Peja traci głos (całe popołudnie był na basenie i tam go przewiało). Przyjeżdża lekarz, wypisuje jakies prochy. Głos udaje się przywrócić - choć było nerwowo. Już podczas koncertu Peja zmienia sobie kolejność utworów- realizatorzy wariują, panika wśród ludzi obsługujących światła, do tego hasło na początku rzucone pod publiczkę przez Andrzejewskiego: „telewizja kłamie… kurwa” . Abstrahując od prawdziwości hasła - jak się poczuła ekipa TVP zaangażowana do tej pory na maxa w koncert? Jest mi wstyd. Rankiem przy śniadaniu między Peją a Sylwestrem Latkowskim dochodzi do awantury. Wyjeżdżam z Krakowa rozczarowany - ale z nadzieją, ze uda się to wszystko jakoś poskładać. Nie udaje się. Coś się kończy. Jakiś czas później sprzedaję kontrakt Pei Fonografice, gdzie Peja wydaje do dziś. Dla polskiego hip-hopu nadchodzą cięższe czasy - era gównianego hiphopolo spod znaku Mezo, Owala i Libera.
Wrzesień 2012. Trwa promocja filmu „Jesteś Bogiem”. Idiotyczna z punktu widzenia samego filmu. Padają wielkie słowa o legendzie, Wojewódzki przechodzi w głupawych pytaniach do Rahima i Fokusa samego siebie, różni ludzie plotą co im ślina na język przyniesie… Hip-hop znowu na salonach. Tym razem w otoczeniu Rabczewskiej, Siwiec, Rosati czy Samusionek. Nie mam nic do tych pań – ale, jak zwrócił słusznie uwagę na swoim fejsie Hirek Wrona, czy ludziom od promocji filmu przyszło do głowy zaprosić OSOBOWOŚCI uczestniczące w tworzeniu i propagowaniu kultury hip-hop w Polsce?
Na całe szczęście fala promo skończy się za parę dni a film zacznie żyć swoim życiem. O jego sukces komercyjny jestem spokojny - dzisiejsi 30-latkowie na fali nostalgii za okresem „małolata” pójdą powspominać czasy gdy wszystko było inne a z głośników „leciało”- „…jest jedna rzecz dla której warto żyć- hip-hop, i nie zmienia się nic!”. Czy naprawdę nic się nie zmieniło?