- Ile mamy potraw? - zapytał Maciek (senior). Kuchnia przypominała pobojowisko. Masa garnków, misek, pierogów. Nie tak się umawialiśmy w tym roku! :-)
- Nie wiem. Policzmy - dałam się wciągnąć w gierkę. Wiedziałam, co sądzi o gotowaniu dwunastu potraw, za którymi nie przepadają dzieci! Na jedną wigilijną kolację!
- Nie możemy w tym roku zrobić tylko dwóch dań? Albo zamówić coś gotowego, żebyś pograła z nami w gry zamiast stać przy garach? - co roku Maciek prosi o to samo.
I co roku odpowiedz jest taka sama:
- W tym roku zrobię tylko dwa dania: makiełki i pierogi, tylko to za czym tęsknią dzieci. Koniec ze śledziami, kapustami i zupami, których cała czwórka nie tknie! Ok, może będzie jeszcze karp, za którym prawie nikt nie przepada ale raz w roku musi być! - deklaruję na tydzień przed świętami.
- Nareszcie! - cieszy się Maciek.
- Najczęściej wspomina jeszcze coś o ucieczce w święta (najlepiej do ciepłych krajów!) ale to póki co zbyt abstrakcyjna propozycja!
- Pomożesz mi wnieść zakupy? - proszę Maćka na dzień przed wigilią. Kiedy stoimy przy bagażniku mojej ciężarówki mój najlepszy na świecie mąż przestaje się uśmiechać, a ja robię znaną od kilkunastu lat minę:
- Przecież to jedyna taka kolacja w roku! Uwielbiam gotować! Dla mnie to pestka! Dam radę! Sama!
- Maciek wzdycha i ostrzega, żebym nie marudziła wieczorem, kiedy kręgosłup mi wysiądzie.
- Ok, karp może nie jest najbardziej szałową rybą ale przypomina mi mojego tatę.
- To on, kiedy żył, zawsze przyrządzał wigilijne karpie i robił to świetnie!
- Co roku, kiedy przekładam ryby cytryną i cebulą widzę nas razem w kuchni. Taka pocztówka z dzieciństwa...
- Najlepszy barszcz jest z kartonu (nie podam nazwy firmy, bo nie chcę reklamy!). Wystarczy dodać trochę świeżego czosnku i jedna potrawa gotowa - radzi moja przyjaciółka Dorotka.
Wiem, że ma rację, jadłam go nie raz - doskonały! A jednak pakuję się w obieranie własnych buraków i farbowanie dłoni! Może zmyją się do wieczora?! Po dwóch dniach pracy zespołowej w kuchni (z siostrą i mamą) zabieram się za ulubioną część: nakrywanie stołu. Czaruję świecami, sercami, sztućcami, romantycznymi serwetkami.
- Kiedy będzie wigilia? - pytają co pięć minut chłopcy. Pamiętam, jak czekałam na ten moment, kiedy byłam w ich wieku. W tym roku obiecałam sobie, że usiądziemy wcześniej, żeby mogli się tym wieczorem nacieszyć!
Wybija 17.00. Plan wykonany. Ostatnie potrawy lądują na stole.
- To ile jest tych potraw? - pyta Maciek. Zaczynam liczyć.
- Nie widzę opłatka? - uśmiecha się żartobliwie nasz święty ateista.
- Ja też nie! Sianko jest. Dorotka przyniosła je razem z własnoręcznie upieczonymi pierniczkami.
- Pewnie mama ma opłatek?! Zawsze przywozi z Poznania - przypominam sobie, kto w naszej rodzinie odpowiada za ten ważny akcent. Podekscytowani chłopcy siadają przy stole. W drzwiach pojawia się elegancka babcia
Ania (moja mama):
- Chłopcy powinniście poczekać na dorosłych. Nie wypada, żeby dzieci pierwsze siadały do stołu - uczy manier babcia, kiedy tylko nadarzy się okazja. Jednocześnie szuka wzrokiem talerzyka z opłatkiem - lubi pełnić rolę seniora (seniority?! :-) rodu.
- Mamo przywiozłaś opłatek? - pytam. Wszyscy wstrzymują oddech. Wigilia wisi na włosku! Babcia milczy. Jest w szoku. Zapomniała. My też zapomnieliśmy jej przypomnieć!
- Nie przywiozłam. Nic mi nie mówiłaś, że mam przywieźć! - odpowiada babcia.
- Przecież zawsze przywozisz?! - odpowiadam. Wojna domowa wisi na włosku.
- Nie mamy opłatka?! - pytają chórem wszystkie osoby przy stole.
- Nie mamy! - odpowiadam ze spokojem. Widzę po twarzach, że maluchy straciły swoje ulubione danie wigilijne!
Z pomocą przychodzi Jasiek:
- Możemy podzielić się jajkiem?! - proponuje. Zaczynamy się do siebie uśmiechać. Albo chlebem jak podczas wigilii prawosławnej - kończy seniorita. Za chwilę cała rodzina składa sobie chlebem życzenia!
Wesołych Świąt! :-)
- Nie możemy w tym roku zrobić tylko dwóch dań? Albo zamówić coś gotowego, żebyś pograła z nami w gry zamiast stać przy garach? - co roku Maciek prosi o to samo.
I co roku odpowiedz jest taka sama:
- W tym roku zrobię tylko dwa dania: makiełki i pierogi, tylko to za czym tęsknią dzieci. Koniec ze śledziami, kapustami i zupami, których cała czwórka nie tknie! Ok, może będzie jeszcze karp, za którym prawie nikt nie przepada ale raz w roku musi być! - deklaruję na tydzień przed świętami.
- Nareszcie! - cieszy się Maciek.
- Najczęściej wspomina jeszcze coś o ucieczce w święta (najlepiej do ciepłych krajów!) ale to póki co zbyt abstrakcyjna propozycja!
- Pomożesz mi wnieść zakupy? - proszę Maćka na dzień przed wigilią. Kiedy stoimy przy bagażniku mojej ciężarówki mój najlepszy na świecie mąż przestaje się uśmiechać, a ja robię znaną od kilkunastu lat minę:
- Przecież to jedyna taka kolacja w roku! Uwielbiam gotować! Dla mnie to pestka! Dam radę! Sama!
- Maciek wzdycha i ostrzega, żebym nie marudziła wieczorem, kiedy kręgosłup mi wysiądzie.
- Ok, karp może nie jest najbardziej szałową rybą ale przypomina mi mojego tatę.
- To on, kiedy żył, zawsze przyrządzał wigilijne karpie i robił to świetnie!
- Co roku, kiedy przekładam ryby cytryną i cebulą widzę nas razem w kuchni. Taka pocztówka z dzieciństwa...
- Najlepszy barszcz jest z kartonu (nie podam nazwy firmy, bo nie chcę reklamy!). Wystarczy dodać trochę świeżego czosnku i jedna potrawa gotowa - radzi moja przyjaciółka Dorotka.
Wiem, że ma rację, jadłam go nie raz - doskonały! A jednak pakuję się w obieranie własnych buraków i farbowanie dłoni! Może zmyją się do wieczora?! Po dwóch dniach pracy zespołowej w kuchni (z siostrą i mamą) zabieram się za ulubioną część: nakrywanie stołu. Czaruję świecami, sercami, sztućcami, romantycznymi serwetkami.
- Kiedy będzie wigilia? - pytają co pięć minut chłopcy. Pamiętam, jak czekałam na ten moment, kiedy byłam w ich wieku. W tym roku obiecałam sobie, że usiądziemy wcześniej, żeby mogli się tym wieczorem nacieszyć!
Wybija 17.00. Plan wykonany. Ostatnie potrawy lądują na stole.
- To ile jest tych potraw? - pyta Maciek. Zaczynam liczyć.
- Nie widzę opłatka? - uśmiecha się żartobliwie nasz święty ateista.
- Ja też nie! Sianko jest. Dorotka przyniosła je razem z własnoręcznie upieczonymi pierniczkami.
- Pewnie mama ma opłatek?! Zawsze przywozi z Poznania - przypominam sobie, kto w naszej rodzinie odpowiada za ten ważny akcent. Podekscytowani chłopcy siadają przy stole. W drzwiach pojawia się elegancka babcia
Ania (moja mama):
- Chłopcy powinniście poczekać na dorosłych. Nie wypada, żeby dzieci pierwsze siadały do stołu - uczy manier babcia, kiedy tylko nadarzy się okazja. Jednocześnie szuka wzrokiem talerzyka z opłatkiem - lubi pełnić rolę seniora (seniority?! :-) rodu.
- Mamo przywiozłaś opłatek? - pytam. Wszyscy wstrzymują oddech. Wigilia wisi na włosku! Babcia milczy. Jest w szoku. Zapomniała. My też zapomnieliśmy jej przypomnieć!
- Nie przywiozłam. Nic mi nie mówiłaś, że mam przywieźć! - odpowiada babcia.
- Przecież zawsze przywozisz?! - odpowiadam. Wojna domowa wisi na włosku.
- Nie mamy opłatka?! - pytają chórem wszystkie osoby przy stole.
- Nie mamy! - odpowiadam ze spokojem. Widzę po twarzach, że maluchy straciły swoje ulubione danie wigilijne!
Z pomocą przychodzi Jasiek:
- Możemy podzielić się jajkiem?! - proponuje. Zaczynamy się do siebie uśmiechać. Albo chlebem jak podczas wigilii prawosławnej - kończy seniorita. Za chwilę cała rodzina składa sobie chlebem życzenia!
Wesołych Świąt! :-)