Jan Rokita, były polityk PO, który twierdzi, że Jarosław Kaczyński może dojść do władzy poprzez stosowanie retoryki smoleńskiej, nie ma racji, choć w kwestiach braku ideowości formacji politycznych nie sposób się z Rokitą nie zgodzić.
Tylko pojawienie się nowych niezbitych dowodów w sprawie katastrofy smoleńskiej, popartych analizami ekspertów, jest w stanie zmienić spojrzenie społeczeństwa na sprawę katastrofy. Postawiona przez Rokitę hipoteza wydaje mi się chybiona, gdyż czas, który upłynął od 10 kwietnia 2010 roku, pozwolił każdemu wyrobić sobie zdanie na ten temat. A jednocześnie nawet za dwadzieścia lat będziemy w związku ze Smoleńskiem zadawać sobie pytania bez odpowiedzi - jak to zwykle bywa w tego typu katastrofach.
Utrata władzy przez Tuska jest oczywiście wysoce prawdopodobna z nieco innych powodów, aniżeli tych, które są przytaczane przez Rokitę - co nie zmienia faktu, że będzie to implikować Trybunał Stanu dla obecnego szefa rządu, a jedynym wnioskodawcą w tym przypadku będzie Jarosław Kaczyński. Nietrudno się domyślić, że formalną przesłanką takiego wniosku będzie zdrada stanu a także szereg zaniechań w trakcie całego śledztwa smoleńskiego. Nie zmienia to jednak faktu, iż w domysłach wielu Polaków będzie to odwet za podobny wniosek w stosunku do Jarosława Kaczyńskiego i Zbigniewa Ziobry.
Chociaż niedoszły Premier z Krakowa co prawda ucieka od odpowiedzi na pytanie czy dzisiaj wniosek o TS dla szefa PiS i byłego ministra sprawiedliwości jest zasadny, zasłaniając się brakiem wiedzy, to trudno oprzeć się wrażeniu - czytając cały wywiad z byłym politykiem PO - że puszcza on oko w stronę PiS-u na potrzeby najbliższych wyborów parlamentarnych (a być może i europejskich). Paradoksalnie Jarosław Kaczyński powinien poprzeć wniosek skierowany przeciwko swojemu ministrowi sprawiedliwości Zbigniewowi Ziobrze, jeżeli posiada wiedzę co do rzeczywistych jego działań jako superministra. Myślę jednak że szef rządu IV RP tej wiedzy nie posiada, gdyż w przeciwnym wypadku wprawiłaby go w większą furię, aniżeli ta, której adresatem jest Tusk. Również śp. Lech Kaczyński byłby zdruzgotany pewnymi działaniami ówczesnego szefa resortu sprawiedliwości.
Jan Rokita wieszczy upadek rządów Platformy Obywatelskiej argumentując to konsekwentną retoryką smoleńską Kaczyńskiego. Jednak moim zdaniem Donald Tusk bardziej od tej retoryki obawia się – paradoksalnie - niektórych ludzi z PO, ludzi którzy trafili do polityki z nieco innych pobudek niż naprawa Rzeczpospolitej, ludzi których nie widać ani w rządzie, ani w kamerach telewizyjnych, ludzi którzy z punktu widzenia głosowań parlamentarnych, dyscypliny partyjnej są nieskazitelni, jednak swoimi działaniami w terenie sprawiają ogromny kłopot liderowi PO. Tuskowi nie można odmówić pryncypialności w wielu kwestiach, jednak to zbyt mało, aby zneutralizować osoby szkodzące Platformie w tzw. terenie. Takie obawy mogą wydawać się zasadne patrząc na konsekwencje afer, jakie do tej pory wstrząsnęły sceną polityczną - wszak krzywa podziału i oceny ludzi nie jest nakreślona przez pryzmat przynależności partyjnej.
Niezwykle trafnie natomiast zauważa Jan Rokita że największe liberalne reformy podatkowe w Polsce przeprowadziły SLD i PiS a nie PO, co jest w pewnym sensie paradoksem. Wpisuje się to w kolejną tezę polityka z Krakowa, że dzisiejsze działania bardziej nakierowane są na doraźne poprawienie notowań społecznych, aniżeli wynikają z faktycznego wieloletniego programu partii. Dziś trudno połapać się przeciętnemu wyborcy z czym kojarzyć powinna się prawica a z czym lewica. Kult politycznej jednostki zdominował - i odzwierciedla - nastroje społeczne, a aparat partyjny jest temu bezwzględnie podporządkowany.
Niewątpliwie głównym wyznacznikiem przyszłych wyborów parlamentarnych będzie poziom wzrostu gospodarczego, a co za tym idzie wskaźnik bezrobocia. To najpoważniejsza przesłanka ewentualnej porażki wyborczej ekipy Donalda Tuska.
Utrata władzy przez Tuska jest oczywiście wysoce prawdopodobna z nieco innych powodów, aniżeli tych, które są przytaczane przez Rokitę - co nie zmienia faktu, że będzie to implikować Trybunał Stanu dla obecnego szefa rządu, a jedynym wnioskodawcą w tym przypadku będzie Jarosław Kaczyński. Nietrudno się domyślić, że formalną przesłanką takiego wniosku będzie zdrada stanu a także szereg zaniechań w trakcie całego śledztwa smoleńskiego. Nie zmienia to jednak faktu, iż w domysłach wielu Polaków będzie to odwet za podobny wniosek w stosunku do Jarosława Kaczyńskiego i Zbigniewa Ziobry.
Chociaż niedoszły Premier z Krakowa co prawda ucieka od odpowiedzi na pytanie czy dzisiaj wniosek o TS dla szefa PiS i byłego ministra sprawiedliwości jest zasadny, zasłaniając się brakiem wiedzy, to trudno oprzeć się wrażeniu - czytając cały wywiad z byłym politykiem PO - że puszcza on oko w stronę PiS-u na potrzeby najbliższych wyborów parlamentarnych (a być może i europejskich). Paradoksalnie Jarosław Kaczyński powinien poprzeć wniosek skierowany przeciwko swojemu ministrowi sprawiedliwości Zbigniewowi Ziobrze, jeżeli posiada wiedzę co do rzeczywistych jego działań jako superministra. Myślę jednak że szef rządu IV RP tej wiedzy nie posiada, gdyż w przeciwnym wypadku wprawiłaby go w większą furię, aniżeli ta, której adresatem jest Tusk. Również śp. Lech Kaczyński byłby zdruzgotany pewnymi działaniami ówczesnego szefa resortu sprawiedliwości.
Jan Rokita wieszczy upadek rządów Platformy Obywatelskiej argumentując to konsekwentną retoryką smoleńską Kaczyńskiego. Jednak moim zdaniem Donald Tusk bardziej od tej retoryki obawia się – paradoksalnie - niektórych ludzi z PO, ludzi którzy trafili do polityki z nieco innych pobudek niż naprawa Rzeczpospolitej, ludzi których nie widać ani w rządzie, ani w kamerach telewizyjnych, ludzi którzy z punktu widzenia głosowań parlamentarnych, dyscypliny partyjnej są nieskazitelni, jednak swoimi działaniami w terenie sprawiają ogromny kłopot liderowi PO. Tuskowi nie można odmówić pryncypialności w wielu kwestiach, jednak to zbyt mało, aby zneutralizować osoby szkodzące Platformie w tzw. terenie. Takie obawy mogą wydawać się zasadne patrząc na konsekwencje afer, jakie do tej pory wstrząsnęły sceną polityczną - wszak krzywa podziału i oceny ludzi nie jest nakreślona przez pryzmat przynależności partyjnej.
Niezwykle trafnie natomiast zauważa Jan Rokita że największe liberalne reformy podatkowe w Polsce przeprowadziły SLD i PiS a nie PO, co jest w pewnym sensie paradoksem. Wpisuje się to w kolejną tezę polityka z Krakowa, że dzisiejsze działania bardziej nakierowane są na doraźne poprawienie notowań społecznych, aniżeli wynikają z faktycznego wieloletniego programu partii. Dziś trudno połapać się przeciętnemu wyborcy z czym kojarzyć powinna się prawica a z czym lewica. Kult politycznej jednostki zdominował - i odzwierciedla - nastroje społeczne, a aparat partyjny jest temu bezwzględnie podporządkowany.
Niewątpliwie głównym wyznacznikiem przyszłych wyborów parlamentarnych będzie poziom wzrostu gospodarczego, a co za tym idzie wskaźnik bezrobocia. To najpoważniejsza przesłanka ewentualnej porażki wyborczej ekipy Donalda Tuska.