Ojciec policjant

Ojciec policjant

Dodano:   /  Zmieniono: 
 
- Proszę zjechać na przystanek autobusowy! - usłyszałam przez opuszczoną szybę polecenie policjanta.
Grzecznie wykonałam polecenie. Samochód policyjny jak zwykle zaparkował przede mną nie za mną! Czy to nie dziwne, że polscy policjanci są tacy ufni! W amerykańskich filmach radiowóz staje za przestępcą, żeby mieć kierowcę na oku (na wypadek strzału?!). A nasi policjanci są zawsze wystawieni na strzał!

Lekko otyły młody policjant podszedł do moich drzwi:

- Wie pani za co?!

Tak zaczęła się moja dzisiejsza ucieczka na trzydniowy detoks pod granicę niemiecką! Z 500-kilometrowej trasy przejechałam zaledwie piętnaście, kiedy zatrzymał mnie radiowóz.

- Wiem. Przepraszam. Rozładowała mi się słuchawka (pokazałam urządzenie do ucha). - Pewnie mąż pożyczył moją ładowarkę - dodałam po chwili.

Najpierw uśmiechnęłam się najpiękniej jak umiałam, a potem lekko posmutniałam.

Dramaturgia podczas zatrzymania jest ważna! - Pamiętaj rola oskarowa! - podpowiedziałaby mi mama, gdyby była w samochodzie. Ale jej nie było, a ja swoje "występy" w trudnych sytuacjach mam opanowane! :-)

- To będzie pięć punktów i 300 złotych mandatu - powiedział policjant.

- Co za pech! Zawsze korzystam z słuchawki, a tu masz! - próbowałam ożywić nienaładowane urządzenie. - Maż się wkurzy! (Gdyby znali Maćka pewnie w tej chwili umarliby ze śmiechu, a tak policjant trochę się zaniepokoił)

- Gdzie pani pracuje? - zapytał.

- Nie pracuję, to znaczy pracuję w domu. Wychowuję czwórkę dzieci ale nikt nie traktuje tego jak pracę - odpowiedziałam za smutkiem.

Teraz odgrywałam rolę zmęczonej matki Polki.

Policjant zmierzył mnie wzrokiem od góry do dołu (choć byłam na siedząco! :-). Gdyby wiedział, że jadę na detoks, pewnie wziąłby mnie za wariatkę.

- Czyli na utrzymaniu męża? - dopytał.

- Niestety tak - westchnęłam.

Teatralnie spuściłam wzrok.

Policjant trzymał moje dokumenty. Spojrzał na nawigację. Zdziwił się bardzo:

- Przed panią długa podróż?

Moja mapa pokazywała, że jeszcze 486 kilometrów przede mną.

- Teściowa zgodziła się zostać z dziećmi. Pierwszy raz w życiu jadę sama odpocząć. Nie wiedziałam, że to miejsce jest pod granicą niemiecką! (tylko półprawda - adres odkryłam dwa dni temu, a właściwie teść odkrył, a ja mimo wielkiej niechęci przed długą podróżą nie zmieniłam kierunku ucieczki) - westchnęłam.

- Musi pani uważać, warunki są ciężkie. Pada deszcz - radził policjant.

- W tej sytuacji, skoro tak pechowo zaczęłam chyba zawrócę. Do domu...

- Ma pani jakieś punkty? - przerwał mi policjant.

- Nie mam. Zawsze jeżdżę przepisowo. Mam dużo dzieci, bez prawa jazdy byłabym kaleką - odpowiedziałam (zgodnie z prawdą).

- To co robimy? - zapytał policjant.

- Nie wiem. Proszę ukarać mnie naganą. Mogę odrobić jakieś prace społeczne tylko błagam niech mi pan nie daje punktów, bo mąż odkryje, że nie naładowałam słuchawki, którą mi kupił! - prosiłam.

Policjant spojrzał jeszcze raz na moją nawigację potem na dokumenty:

- Który adres jest prawidłowy - ten z dowodu, czy z prawo jazdy?

- Z dowodu. W tamtym nie zdążyłam zmienić adresu po ostatniej przeprowadzce!

- Przeprowadzka była.... w 2008 roku! - zauważył policjant.

- Dokładnie! Wtedy urodziło nam się czwarte dziecko i od tamtej pory praktycznie na nic nie mam czasu! - byłam prawie na granicy płaczu (a właściwie moja mina na to wskazywała).

- Proszę jechać ostrożnie i nie korzystać z telefonu! - uśmiechnął się policjant.

- Dziękuję za pomoc! - westchnęłam.

Ukłoniłam się najładniej i najskromniej jak potrafiłam.

- Pracy w domu z dziećmi nikt nie traktuje jak pracy. Miłego odpoczynku - usłyszałam na do widzenia.

Policjant uśmiechnął się po ludzku. Nie było w nim nic z urzędnika. Może skończył mu się właśnie tacierzyński?! :-)

P.S. Załączam zdjęcie widoku z mojej kryjówki pod granicą niemiecką.